Robert Mickiewicz

Stabilizacja w ofensywie

Mimo że niektórzy politycy jak na razie nie mogą wyhamować rozpęd wzięty podczas kampanii wyborczej i z jeszcze przedwyborczą werwą dalej okładają swych konkurentów, to generalnie można powiedzieć, że powoli następuje powyborcza stabilizacja. Chociaż jeśli ktoś z czytelników myśli, że społeczeństwo wreszcie będzie miało odrobinę spokoju od skandali, awantur i brudów, jakimi intensywnie polewali siebie politycy przez ostatnie kilka miesięcy, to niestety na pewno się myli.

Jak wykazuje kalendarz polityczny, nowym polem do popisu dla naszych elit politycznych będzie w najbliższe miesiące referendum o przyłączeniu się Litwy do Unii Europejskiej. Na pierwszy rzut oka wydaje się, o co tu się można spierać - przecież podstawowe siły polityczne dawno i zarazem wielokrotnie zapewniały, że są jak najbardziej "za" członkostwem naszego kraju w tej międzynarodowej strukturze. Wygląda jednak, że te "za" może być czasami bardzo różne.

W miniony czwartek Sejm podjął decyzję w wydawałoby się sprawie zupełnie technicznej, ustalono datę akcesyjnego referendum, podczas którego mieszkańcy Litwy będą musieli odpowiedzieć na pytanie czy są za wstąpieniem kraju do Unii Europejskiej. Rządząca koalicja i część opozycji były za tym, aby referendum odbyło się jak najszybciej czyli już 11 maja. Natomiast będąca na "fali" po ostatnich wyborach lider Związku Partii Chłopskiej i Nowej Demokracji była premier Kazimiera Prunskienë, zaproponowała datę 7 września, aby, jak to motywowała, litewska wieś lepiej zapoznała się z warunkami naszego przyszłego członkostwa w UE. Po burzliwej dyskusji w parlamencie zwyciężył 11 maja. I jak się wydaje raczej słusznie.

Po co te marnotrawienie państwowych pieniędzy na euroagitację przez ponad pół roku, jeżeli ten sam wynik będzie osiągnięty za parę miesięcy i co się z tym wiąże, za mniejszą kwotę. Nie trzeba mieć iluzji, jeżeli tłumaczenie europejskich warunków będzie przebiegało wedle dotychczasowego scenariusza, to zdecydowana większość mieszkańców Litwy nie będzie wiedziała o nich ani 11 maja, ani 7 września, ani nawet na wiosnę 2004 roku, kiedy nasz kraj stanie się członkiem tej organizacji. Dotychczasowe przygotowania do członkostwa wykazują, że uczyć się życia wedle europejskich zasad będziemy raczej już w samej Unii.

Z obcowania z urzędnikami niższego i średniego szczebla, na plecy których spadnie podstawowy ciężar wcielania zasad eurointegracji, można jednoznacznie wyciągnąć wniosek, że większość z nich ma wyjątkowo mgliste pojęcie o tym, jak będzie odbywać się ta sama eurointegracja. Tłumaczą to dosyć tradycyjnie i uspokajająco, "jakoś tam będzie, przecież mamy jeszcze tyle czasu".

Jeżeli kogoś ciekawią przykłady bardziej pozytywne z życia naszych wyższych sfer, proszę bardzo. Już w tym roku mamy pierwsze historie o wiele bardziej świeże i przyzwoite. Członkowie rządu masowo zaczęli przesiadać do nowych i podobno bardzo bezpiecznych limuzyn. Zgodnie z najnowszym krzykiem mody w rządowych sferach samochody dla rządzących teraz nie kupuje się a wynajmuje w "odpowiednich" firmach (średnio 3500 Lt za samochód miesięcznie), które z kolei te ministerskie BMW lub Volvo biorą na leasing w innych firmach. Sytuacja wprost idealna, ministrowie mają komfort i bezpieczeństwo, kilka firm świetny biznes, a co więcej cała ta historia ma również bardzo modny wśród litewskich elit odcień charytatywny. Chodzi o to, że po pięciu latach nasi ministrowie będą mogli swe służbowe auta nabyć po symbolicznej cenie. Jak twierdzi szef jednej z trudniących się tym biznesem firm, "Dla minister kultury Romy Dovydenienë BMW 535 sprzedamy za jednego lita. Wszyscy przecież wspierają kulturę i my postaramy się ją choć tak wesprzeć". Iście charytatywno - państwowy sposób rozumowania sprawy.

W odróżnieniu od ministrów nowo wybrany prezydent Rolandas Paksas nie ma takiego wygodnego i bezpiecznego życia. Konkurencja dokucza przyszłemu przywódcy kraju przy każdej pierwszej lepszej okazji. Najpierw poddano w wątpliwość, defiladę litewskich sił powietrznych podczas prezydenckiej inauguracji (a przecież nasz nowy prezydent tak lubi samoloty), następnie zanegowano pomysł częstowania publiczności herbatą z rumem podczas tychże uroczystości, (panowie, trzeba na tyle nie znać naszych tutejszych zwyczajów, żeby uwierzyć, że w urzędowej prezydenckiej herbacie dla ludu będzie tyle rumu, aby spoić publiczność). No, a ostatnio polityczni przeciwnicy stawią rogatki w sprawie wręczenia prezydentowi elektowi orderu Witolda Wielkiego ze złotym łańcuchem. Zanosi się na to, że Rolandas Paksas otrzyma jedynie sam order, ale bez spornego łańcucha. Człowiek jeszcze nie rozczął kadencję, a ma już same kłopoty.

Można będzie sobie wyobrazić, co będzie, gdy obejmie swój urząd.

Niektórzy oponenci prezydenta R. Paksasa w swej krytyce lawirują na pograniczu oskarżeń o zdradę narodową. Tak Audrius Bačiulis, komentator polityczny tygodnika "Veidas" (prawicowe pismo uprawiające czasami antypolskie wyskoki) w swym wyliczaniu grzechów Paksasa dopisał się do tego, że jednym z podstawowych grzechów nowego prezydenta jest jego pierwsza wizyta zagraniczna nie tradycyjnie do Warszawy, jak to dotychczas robili wszyscy polityczni liderzy Litwy, a pomijając stolicę Polski od razu do Brukseli. Na szczęście, jak pisze Audrius Bačiulis, "gdyby nie Urząd Prezydenta Polski, który delikatnie zaprosił , po drodze do Brukseli zaskoczyć również do Warszawy, to ten symbol strategicznego partnerstwa mógłby być nie zademonstrowany".

Miejmy nadzieję, że w swym stosunku do zamieszkującej na Litwie ludności polskiej nowy prezydent będzie bardziej uważny niż do najbliższego strategicznego partnera, a w odróżnieniu od swych poprzedników nie będzie uprawiał tak samo tradycyjnej jak i wojaże litewskich polityków do Warszawy - antypolskiej polityki.

Nasz Czas 4 (593)