Andrzej Niewinny Dobrowolski

Felieton
Pozdrowieniowy peep-show

Minął okres życzenia sobie wszystkiego dobrego, powracamy do życzliwości normalnej, szarocodziennej. Jak dotąd uczeni nie uzyskali pełnej zgodności co do wytłumaczenia, dlaczego nagle, dwa razy do roku, zamiast zwykłej co najwyżej obojętności napada nas niespotykana wobec siebie wylewność. Jeśli jednak rację mają Hindusi twierdzący uparcie, że myślą możemy wpłynąć na to i owo, niewykluczone, istnieje jakiś ukryty przed naszym potocznym rozumieniem sens w miliardach słów produkowanych na te dwie okazje.

Najczęściej życzymy sobie ręcznie, że się tak wyrażę, telefonicznie bądź korespondencyjnie za pomocą listów i kartek. Ostatnio doszły jeszcze dwa media z siłą huraganu wypierające wyliczone uprzednio: Internet i SMS. O ile SMS można by na siłę sklasyfikować w rubryce "telefony", o tyle Internet, konkretnie poczta elektroniczna, jest przekaźnikiem nowym, szczególnym, tworzącym dopiero swoje prawa i obyczaje. Dotyczy to oczywiście również formy, zaś formy świątecznych życzeń zwłaszcza.

Podaż na rozmaitość jest ogromna, popyt nie mniejszy. Na niezliczonych witrynach można znaleźć wszystko, co da się wymyślić, wymarzyć i wyobrazić. Świecące, błyszczące, ruchome, grające, gadające rysunki, zdjęcia i całe serie jednych oraz drugich.

Albo jestem za stary, za głupi, za mądry lub zbyt skostniały, jakoś jednak nie umiem się przekonać do rezygnacji z papierowych kartek na rzecz tych nowomodnych. Przyparty do muru zgodziłbym się ostatecznie na rezygnację z konwencjonlanych gotowców, czyli oczekujących wyłącznie podpisu tekstów typu "Dosiego, Wszystkiego Najlepszego, Pogodnych i Wesołych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, Bożego Narodzenia. Niepotrzebne Skreślić". Tych mi nie żal, ale odchodzących w niepamięć historii świątecznej epistolografii zwykłych, normalnych, pisanych ręką, niekiedy drżącą, z kawałkiem opłatka czasem - z nimi rozstać się nie potrafię.

Niewątpliwie w podobny sposób narzekali tabliczkarze gliniano-klinowi na nowinkarzy inkaustowo-papirusowych, później zaś ci ostatni na używających papieru czerpanego. Domyślam się, nie mniejszy acz równie bezsilny opór stawiały lakowe pieczęcie gumie arabskiej, pióro gęsie stalówce, zaś wieczne z gumką długopisowi ustępującemu w naszych rękach klawiaturze.

Staroszkockie przysłowie powiada: "I minusy mają plusy", więc zapewne również te kolorowe ruchadełka rolę swoją spełniają. Być może przez odwoływanie się do formy dziecięcych zabawek budzą w nas jakieś zapomniane chwile i nastroje z okresu przychoinkowej szczęśliwości. Dotykają miejsc, które po kliknięciu na nie myszką wspomnień, przywołują błogość równą tamtej, pierwszej, odczuwanej z taką intensywnością, że przetrwała owinięta kolorową wstążką do nieco mniej radosnej dorosłości.

Klikajmy więc do woli, cieszmy się przypominaną radością, wzniecajmy nową. Dzisiejsze dzieci z podobną nostalgią będą zapewne wspominały staroświeckie internetowe kartki, z jaką my nasze pisane ręcznie.

W moich wyblakłych oczach elektroniczne pozdrowienia są jednak i pozostaną czymś, co, owszem, wzbudza radość - ale nie dosłowną; czułość - ale nie autentyczną; śliczne, dźwięczne i świecące podniecenie - wszak zza szyby ekranu. Taki świąteczno-noworoczny pozdrowieniowy peep-show.

Dlatego sam, oprócz życzeń elektronicznych, nadal wysyłam tradycyjne, na kartkach.

Bliższe oczekiwaniom.
Bliższe przyzwyczajeniom.
Bliższe sercu.

Nasz Czas 4 (593)