Anna Hendzel - Andreew

O współpracy Ruszczyca ze Sleńdzińskim w
wileńskiej części "Dziennika" -
zakończenie rozważań

Zakończenie. Ciąg dalszy z "Czasu" nr 143

Muzeum Sztuki Współczesnej w Wilnie

Wyrazem współdziałania na niwie sztuki wychylającej się w przyszłość, bo tak można ocenić inicjatywę utworzenia wileńskiego Muzeum Sztuki Współczesnej, są słowa zapisane przez Ruszczyca pod datą 9 marca omawianego dotychczas 1931 roku:

Wilno,(...) godz. 12 w nocy

(...) O godz. 10 odbyliśmy konferencję u Kirtiklisa w sprawie założenia muzeum czy galerii współczesnego malarstwa w Wilnie.1

Tę informację, jak zwykle bardzo skrótową u zagonionego autora "Dziennika", uzupełnia wyjaśnienie jego syna, Edwarda. Ta konkretnie informacja, jak i każda inna spośród kilkuset zamieszczonych "pomiędzy" dziennikowymi zapisami, czyni tę publikację nieprzebraną kopalnią wiedzy. Z tego zasobu wiadomości i komentarzy dowiadujemy się o kulisach i pewnych istotnych szczegółach towarzyszących owej ważnej dla Wilna, muzealniczej inicjatywie:

Projektowana galeria malarstwa wileńskiego (ostatniego 50-lecia) miała być umieszczona w kordegardzie Pałacu Reprezentacyjnego. 16 marca wojewoda Kirtiklis zatwierdził statut stowarzyszenia pod nazwą Muzeum Sztuki Współczesnej w Wilnie. Członkami założycielami byli: Stefan Kirtiklis, Józef Folejewski, Stanisław Lorentz, Ferdynand Ruszczyc, Ludomir Sleńdziński i Jerzy Hoppen. Celem stowarzyszenia miało być zorganizowanie w Wilnie stałego zbioru współczesnych dzieł sztuk plastycznych, ze specjalnym uwzględnieniem dzieł artystów wileńskich oraz urządzanie stałych i bieżących wystaw.2

Z personalnego składu członków założycieli, w którym Sleńdziński i Ruszczyc są obok siebie, rzecz oczywista nie tylko dla alfabetycznego porządku, można wysnuć kilka przypuszczeń, Choćby to mianowicie, że wileński zbiór dzieł artystów współczesnych nie byłby na pewno "kalką" powstałego w 1928 r. Muzeum Sztuki w Łodzi, które w tym samym mniej więcej czasie, co powyżej omawiane wileńskie spotkanie (również w 1931 r.) stawało się bazą awangardy polskiej i światowej dzięki ofiarowanej kolekcji przez artystów z grupy "a. r". Można by sobie wyobrazić repertuar wileńskiej kolekcji sztuki z pięćdziesięciolecia współczesności tamtych członków założycieli, a więc z przedziału czasowego od mniej więcej 1880 r. do lat trzydziestych dwudziestego stulecia. Niekwestionowanym królem kolekcji był zapewne F. Ruszczyc, zaś prawdziwą ozdobą tego muzeum - twórczość artystycznego rodu Sleńdzińskich w osobach: Aleksandra, Wincentego i Ludomira. Gdyby nie wojna, można by pomarzyć, nie doszłoby do rozproszenia znajdujących się wówczas jeszcze w rodzinnych zbiorach wielu wspaniałych obrazów protoplastów rodu, zebrana byłaby i rzetelnie opracowana dokumentacja o nich, nie poszłyby w prywatne ręce lub do rozmaitych muzeów najcenniejsze dzieła Ludomira, perełki klasycyzmu wileńskiego... Ponadto można by mieć nadzieję, że zrealizowanie owej idei wileńskiego muzeum artystycznej współczesności nie pozwoliłby tak łatwo wymazać z powszechnej świadomości osiągnięć oraz twórców polskiej kultury na wschodnich kresach Rzeczypospolitej (tu czytaj - Wilna), jak to się niestety stało w zakłamanych czasach "ludowej" ojczyzny. W równo prawie trzy miesiące później ta idea zostaje ucieleśniona. Wówczas Ferdynand Ruszczyc zapisuje:

Wilno, 14 VI (1931)

O 12.30 otwarcie Muzeum Sztuki Współczesnej oraz dorocznej wystawy Wileńskiego Towarzystwa Artystów Plastyków. Przemówienia. O godz. 4 z Giną w Muzeum i na Wystawie.3

Syn Ruszczyca, Edward ów zapis uzupełnia, posługując się treścią doniesienia ze 135 numeru "Słowa" z 16 czerwca, cytując fragment przemówienia głównego inicjatora utworzenia placówki gromadzącej sztukę współczesną, wojewody S. Kirtiklisa, który w mowie rozpoczynającej ową oficjalną uroczystość miał stwierdzić, że muzeum to (...) pragnął stworzyć, aby Wilno przemawiało do wszystkich zwiedzających [jako] miasto nie tylko (...) gród pamiątek przeszłości, lecz i (...)wiecznie młode i żywe miasto, wciąż idące naprzód. Mówca dodał myśl nieprzemijającą w swej aktualności, iż tak naprawdę to w sztuce odzwierciedla się tak dusza miasta, jak i tętno jego życia, toteż stałe muzeum sztuki współczesnej jest Wilnu niezwykle potrzebne, jako wyraz wileńskiego życia artystycznego dnia dzisiejszego.4

Ciąg dalszy komentarza do tych wydarzeń, dołączonego do dziennikowych relacji ojca przez E. Ruszczyca nie może być pominięty w naszym opracowaniu, z jego treści bowiem układa się historyczna wersja nie tyle przebiegu samej uroczystości, co bardziej rangi całego przedsięwzięcia, widocznej już w samych osobach uczestniczących w oficjalnym otwarciu nowego muzeum. Zanim przypomnimy ich nazwiska warto uzmysłowić istotny fakt, że muzea nie powstają codziennie, a bywają często takie okresy (jak chociażby ostanie dziesięciolecia w Polsce), gdy nie przybywa przez lata ani jedna nowa placówka muzealna. Ciekawym przypadkiem na tej samej stronie "Dziennika", parę akapitów wyżej pod datą 6 czerwca, oto znajduje się opisana przez Ruszczyca uroczystość otwarcia jeszcze jednego muzeum w Wilnie, tym razem przyrodniczego w Zakładzie Zoologii Collegium Czartoryskiego. Podczas tego otwarcia wysocy rangą mówcy pominęli milczeniem prawdziwą proweniencję zbiorów (prawie w całości od Tyzenhausów), co Ferdynand z przykrością odnotował.5

Ta natomiast uroczystość, podczas której otwierano w tydzień później kolejne wileńskie muzeum specjalizujące się w zagadnieniach sztuki współczesnej, które Ruszczyc współtworzył, nie spotyka się z jego krytyką. Ba, dzieło to musiało być jego dumą i radością, w przeciwnym razie nie wybrałby się tam po raz drugi, jeszcze tego samego dnia po południu z żoną (z "Dziennika" wiemy, jak rzadko przez niego widywaną, przez oddalenie Bohdanowa). Dopowiedzmy zatem nazwiska tych, którzy przemawiali po wystąpieniu wileńskiego wojewody, uświetniając swoją obecnością tę uroczystość. Jako drugi zabrał głos Alfred Lauterbach - dr filozofii, historyk sztuki, muzeolog i dyrektor Państwowych Zbiorów Sztuki w latach 1928-37. Na omawianej uroczystości występował z ramienia Ministerstwa WRiOP, bowiem pracował tam wcześniej jako radca departamentu sztuki6. Po nim przemawiali kolejno: prezydent Józef Folejewski, dalej - w imieniu Wydziału Sztuk Pięknych USB - prof. Ferdynand Ruszczyc, zaś Ludomir Sleńdziński z ramienia WTAP jako jego prezes, a następnie Michał Brensztejn jako przedstawiciel Wileńskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauki - człowiek wielce zasłużony dla nauki i kultury Wilna.7

Ponownie wróćmy do murów Wileńskiego Uniwersytetu, w którym Wydział stworzony przez F. Ruszczyca podjął określone zadania. Wydział Sztuk Pięknych od chwili powstania wypracowywał własne tradycje, wciąż je udoskonalał i dlatego tuż przed finałem roku akademickiego 1930/31 możemy przeczytać takie oto informacje:

Wilno, sobota 20 VI (1931) o północy

(...) Dziś miałem miły dzień. O 1. 30 odbyły się promocje - jedna po drugiej: sztuka, przyroda, medycyna. Było więc nas na podium od razu dziesięciu w togach, a aula kolumnowa była pełna. Jako, że wydawaliśmy pierwsze dyplomy miałem przemówienie; potem Sleńdziński odczytał kolejno treść dyplomów, a ja je wręczyłem. Następnie przesiedliśmy się i funkcjonowali inni dziekani - promotorzy. Nastrój uroczysty.(...)8

Na wstępie tej części naszych rozważań wymieniani byli z nazwisk owi pierwsi dyplomanci Sztuk Pięknych, jednak znakomitym uzupełnieniem dotychczasowych informacji o promocji pierwszych dwóch dyplomowanych artystów malarzy w osobach: Zofii Pruszyńskiej i J. Romana Jakimowicza jest fragment artykułu W. Charkiewicza opublikowanego w 34 zeszycie "Tęczy"9:

P. Pruszyńska jeszcze się nie wyzwoliła spod wpływu swych mistrzów - profesorów Ruszczyca, Sleńdzińskiego, Szturmana(...), ale ma wszelkie warunki do zdobycia w sztuce poważnego stanowiska. Jakimowicz jest artystą bardziej zdecydowanym i ma poza sobą poważniejszy dorobek artystyczny. (...) Tematów do swoich prac szuka przeważnie w dziedzinie religijnej. Już w 1925 roku wystąpił z teką drzeworytów wileńskich na wystawie we Lwowie, w 1929 roku wydał drugą tekę drzeworytów pt. "Kościoły wileńskie". Jego praca dyplomowa nosi tytuł - "Anioł się im ukazał, do Betlejem iść kazał".

Inicjatywy kulturalne Wilna z omawianego tu czasu to także konkurs na pomnik Adama Mickiewicza, zadanie ważkie, wokół którego w formie, rzec można bardziej codziennej odbywają się różne imprezy, jak np. Dni Mickiewiczowskie (28-29 czerwca 1931 r.), czy prace różnych komisji, jak choćby jednej z nich, powołanej w celu odnowienia i konserwacji wnętrz świątyni ostrobramskiej. Naturalnie chodzi tu nie tylko o kaplicę cudownego obrazu Ostrobramskiej Madonny, lecz także o kościół św. Teresy:

Wilno, 19 V (1931) godz. 11 przed południem

(...) Wczoraj o godz. 12 mieliśmy zebranie w Ostrej Bramie - w kościele, kaplicy i u proboszcza. Byli m. in. Lorentz, Morelowski, Sleńdziński, Borowski, Narębski i trzech z kapituły. Trwało to do godz. 4. Tyle nam czasu zabrano, ponieważ księżom chodzi teraz o to, aby biednego Słoneckiego obarczyć dodatkowymi robotami. Że dokonał wielkiej rzeczy, przywrócił i uratował dawne freski - to ich nie obchodzi. (...) Powiedziałem, że na przyszłość zniechęcą artystów do brania udziału w takiej pracy i do udziału w komitetach. Będą mieli znowu Strzałeckich.10

Okazuje się, że nawet konserwacja wnętrza ostrobramskiego sanktuarium napotykała przeszkody w postaci nie zrozumienia jej opiekunów, przypuszczalnie nie doceniających znaczenia profesjonalizmu przy tej realizacji. Tak można odczytać komentarz Ferdynanda, a tym więcej treść protokołu Komisji z dnia poprzedzającego czterogodzinne, trudne zebranie w Ostrej Bramie, w którym owa komisja specjalnie podkreśla:

(...) że wszystkie prace wykonane przez artystę malarza Mariana Słoneckiego zostały wykonane bardzo sumiennie, zgodnie z dzisiejszymi zasadami nauki i wymaganiami konserwatorskimi, przy użyciu właściwych środków technicznych i materiałów.11

Sprawa "wytaniania" prac artystycznych w obiektach, których wystrój kształtuje szeroki gust społeczny, przez angażowanie amatorów (umownie ich nazwijmy, takich Strzałeckich), przebijających fachowców konkurencyjnie zaniżoną ceną, rzutuje negatywnie na "długą" przyszłość. I podkreślamy to, nie tylko ze względu na samą jakość prac malarskich w sensie materialnym, warsztatowym, ile z tytułu degradacji potrzeb i poziomu estetycznego ogółu wskutek decyzji niewymagających i niekompetentnych mecenasów. Ta niedopuszczalna w czasach dawniejszych sytuacja (porównując zabytki od średniowiecza do baroku, a nawet do II wojny światowej) trwa do dzisiaj, nad czym można ubolewać; wystarczy przegląd wystroju wnętrz nowych świątyń wszystkich obrządków w naszym kraju i żenująco niski poziom malarski znajdujących się w nich obrazów kultowych. Dodajmy do tego poziom kształcenia artystycznego na współczesnych uczelniach, gdzie kadra pedagogiczna w co najmniej drugim już pokoleniu generalnie nie ma pojęcia o sprawach warsztatowych lub je lekceważy. Na tym sprawę restauracji kościoła św. Teresy przerwijmy, choć można by dalej snuć ten wątek opleciony siateczką intryg, plotek i kampanią prasową na przerażająco niskim poziomie.12 Wróćmy natomiast przez chwilę bodaj do szeroko już opisanej i nagłośnionej sprawy pomnika stawianego naszemu wieszczowi w Wilnie.

Wileńskie kłopoty pomnikowe

Są naturalnie w jego otoczce rozmaite towarzystwa, komitety, zarządy, lecz w orbicie naszych zainteresowań znajduje się samo jury Mickiewiczowskie, gdyż w jego składzie jest Sleńdziński. Aby nie powtarzać wszystkiego od początku, co znajdziemy w zapiskach Ruszczyca, zwróćmy uwagę na poniżej przytaczany dość obszerny fragment, który nasycony jest ciekawymi i charakteryzującymi elementami dla analizowanych w tym opracowaniu zagadnień:

Wilno, poniedziałek 6 VII (1931) godz. 11. 15 wiecz.

(...) Rozstałem się przed chwilą z naszymi gośćmi z jury Mickiewiczowskiego. Rano pojechałem na ich spotkanie końmi rektorskimi, a Lorentz wojewódzkimi. Przyjechali Skoczylas, Bohusz-Szyszko, architekt Lalewicz, rzeźbiarze Breyer i Szczepkowski. (...)

Gdym z dworca wiózł do "Żorża" Bohusza-Szyszkę i Lalewicza, ci z miejsca robili ironiczne uwagi. Raziły ich nie tylko bruki, w pneumatykach dorożkarskich (powstałych po wojnie) poznawali Rosję, protekcjonalnie ironizowali z kolumn kordegardy pałacowej (...).

Po śniadaniu u "Czerwonego Sztralla" udaliśmy się do pałacu. Miałem pewną satysfakcję, gdy weszliśmy do sali z rozstawionymi projektami pomnika. Oto, co dała Warszawa i Kraków, a przede wszystkim gwiazdy architektury...13

Irracjonalna postawa poczucia wyższości rodaków różnego pokroju i profesji, przyjeżdżających z centrum kraju do kresowego Wilna, nie po raz pierwszy konstatowana przez Ruszczyca w "Dzienniku", to pierwszy "kwiatek" do wianuszka uwag nasuwających się przy lekturze tego zapisu. Znacznie dosadniej zostało to ujęte w późniejszym o dwa dni komentarzu, gdzie Ferdynand wprost mówi o uczuciu niesmaku z dni wspólnego przebywania owych ludzi z Warszawy i Krakowa (i tu dodaje z naciskiem i zapewne ze zdziwieniem - przecież artystów), którzy robią z siebie dygnitarzy i w sposób naiwny traktują Wilno protekcjonalnie.14 Lecz czytajmy dalej:

Na godz. 10 stawili się punktualnie Folejewski i gen. Żeligowski. Po "ukonstytuowaniu się" (na przewodniczącego wybrano Skoczylasa, na sekretarza Lorentza, mnie proszono, bym został, na co odpowiedziałem, że tylko na początku dla informacji) kolejno każdy z członków jury wyrażał swoją opinię o projektach. Ujęcie było na ogół słuszne i zgodne. Kłos stwierdził, że architekci zawiedli. Projekt Przybylskiego wszyscy uznali za mauzoleum, a projekt Dunikowskiego za pomnik Chrystusa Króla. Najdłużej zastanawiano się nad projektem Kuny i możliwymi modyfikacjami.

(...) Obiad był od Komitetu u "Żorża", a o 6 "czarna kawa" w Pałacu przy projektach - dla członków jury wraz z członkami Zarządu Komitetu. (...)15

Przyglądając się owemu "jury", niemal jednomyślnemu w poglądach wobec konkurujących ze sobą projektów, widzimy w nim oczywiście Sleńdzińskiego, co z punktu widzenia tego opracowania jest najważniejsze16, a równocześnie potwierdza wcześniejszą tezę o ścisłym współdziałaniu w owych latach Ferdynanda z Ludomirem oraz o współuczestniczeniu ich obu w najważniejszych dla kultury Wilna sprawach. Naturalnie można by komentować inne niuanse tego wydarzenia, lecz ten cel stawiały sobie inne publikacje badające kulturę wileńskiego międzywojnia17, dlatego my je pominiemy. Zatrzymamy się natomiast przy wątku prywatności obu artystów przy tej okazji utrwalonym w dziennikowym zapisie. Przytaczając dość obszerny jego fragment ze środkowego dnia obrad jury mickiewiczowskiego, dowiadujemy się jak wileńskie sprawy społeczne, artystyczne, zawodowe i inne, mniej lub więcej oficjalne zadania oraz obowiązki przeplatały się w kompozycji dnia codziennego interesujących nas i omawianych w tym opracowaniu osób:

Wilno, wtorek 7 VII (1931) godz. 11. 30 wiecz.

(...) Przez dzień cały byłem straszliwie zmęczony, bo zajmowanie się gośćmi - przy wszystkich obowiązkach - było dostatecznie nużące. Rad jestem, że nie dałem się wciągnąć do jury - to daje mi swobodę przy późniejszej akcji. Jury obradowało dziś od 9 do 12. 30. Wyróżniony został Kuna. Ma pewne rzeczy przerobić. (...) Od 12 do 2. 30 byłem na Senacie, ostatnim budżetowym. Goście nasi jeździli z Lorentzem, Kłosem i Sleńdzińskim do Trok. Pod wieczór pokazaliśmy im naszą wystawę u Bernardynów, skąd Sleńdziński zaprosił nas do siebie na truskawki i wino. (...)18

Menu tego przyjęcia nasuwa przypuszczenie, iż powyższe zaproszenie to raczej spontaniczny, serdeczny odruch Ludomira, typowy dla ludzi Kresów, szczególnie obdarzonych instynktem tradycyjnej gościnności. Tej cnoty wyrażanej w rozmaitych formach w penetrowanym przez nas "Dzienniku" jest wielka obfitość.

Odkrycia w Katedrze Wileńskiej

Zbliżając się do końca podjętych poszukiwań w materii Ruszczycowego dziennika, odnotujmy jeszcze kilka wydarzeń, w których współobecności Sleńdzińskiego przy autorze omawianej publikacji nie zaznaczono wprost, jest natomiast potwierdzona w innych źródłach. Jedno z takich wydarzeń to odkrycie szczątków królewskich w katedralnej kaplicy św. Kazimierza, a później grobów królewskich w samej bazylice katedralnej. Gdy Ruszczyc zapisuje: w Katedrze zastaliśmy już Kłosa i jeszcze parę osób19 to bez obawy popełnienia większego błędu możemy wśród nich "zobaczyć" Ludomira, zwłaszcza, gdy czytamy dalej słowa o przeżywaniu niezwykłości tej historycznej chwili. Istnieją przecież rysunki z odkrytych królewskich nekropolii w wykonaniu tak Ruszczyca jak i Sleńdzińskiego, a dodatkowo potwierdzają to wspólne fotografie.

O rysowaniu i malowaniu w krypcie jest parę bezpośrednich zapisów, zresztą bardzo ciekawych dzięki szczegółom, które łatwo skonfrontować z zachowanymi rysunkami i obrazami, nawet gdy są to tylko ich reprodukcje. Jak bardzo głęboko przeżywał Ruszczyc owe odkrycie królewskich grobów widać z każdego nieomal zapisu w okresie od 16 sierpnia do 13 listopada 1931; w tym ostatnim fragmencie możemy przeczytać:

(...)Dobrze, że z kryptą królewską skończyliśmy. Zawsze się uśmiecham, gdy słyszę: "Czemu pan profesor nie maluje? Wszyscy czekamy", albo: "Jaką nam pan krzywdę wyrządza...". Tymczasem w przypadku grobów królewskich, chyba dostatecznie niezwykłym, kiedy z pism wiadomo było, że "maluję", nikt ze "społeczeństwa", ale to literalnie nikt, nie zapytał o te rysunki (chyba sam komuś pokazałem), nawet nie prosił o możność zreprodukowania. Raz tylko byłem proszony, abym dla kogoś z komitetu jeden z rysunków przerysował "na pamiątkę". (...)20

Ostatnie cytowane zdania brzmią szczególną nutą goryczy, zrozumiałą bardziej w kontekście wcześniejszych zapisanych refleksji, jak choćby te:

Wilno, 14 X (...)

(...) Tu, gdzie piszę stoi przede mną blok z dzisiejszym rysunkiem moim z krypty. Mała korona Elżbiety, pod nią tabliczka na przymurku. Koronę odrysowałem kolorowymi ołówkami, resztę tylko czarną kreską. Zdaje się, że ten rysunek mi się udał.

Wilno, 16 X (...)

(...) O 10. 30 rano czekał na mnie w Katedrze Lorentz, aby otworzyć kryptę. (...) Dokończyłem wczorajszy rysunek i zrobiłem jeszcze jeden - korony i czaszki Aleksandra. (...) Rysunki te jak wspomnienia tych przeżyć dają mi duże zadowolenie, bo przyznaję się - przystępowałem do nich z tremą. (...)21
Przybliżmy zatem jeszcze kilka utrwalonych w "Dzienniku" chwil i ludzi, których połączyło to niezwykłe wileńskie "wykopalisko". Zanim Ruszczyc wymieni artystów dokumentujących podziemne odkrycie, przytacza zdanie skierowane do studentów, świetnie obrazujące jego życie wypełnione pasją. Oczywiście nie jedną, a wieloma, z których wymienić by należało przynajmniej główną, którą w ogólnym ujęciu można by nazwać umiłowaniem czy wręcz kultem piękna, z uprzywilejowanym miejscem sztuki, w wielu jej odmianach (nieomal na równi - w uprawianej plastyce, ukochanym teatrze i w chętnie i żywo odbieranej muzyce), dalej kult wszystkiego co polskie, ojczyźniane, wartościowe w sferze ducha, podtrzymujące narodowe tradycje, a dalej jeszcze, choć nie pod względem ważności - Wilno.... Oto jak wyglądają dni pod znakiem królewskich grobowców w Katedrze:

Wilno, 30 X (1931) godz. 11 wiecz.

(...) Powiedziałem przy korekcie moim uczniom, że życie moje teraz podwójne: nad ziemią i pod ziemią Tych godzin w krypcie spędza nas czterech czy pięciu - więcej niż w świetle dziennym. (...) Od jutra zaczynamy znowu rysować i malować, oprócz mnie Sleńdziński, Hoppen, Kwiatkowski22, jednocześnie po dwóch, bo przybyło miejsca. Omówiliśmy też wczoraj sprawę trumien wewnętrznych miedzianych i tymczasowych drewnianych. (...) Nazwałem to co się dzieje "entuzjazmem pietyzmu".23

Dzień później na Wszystkich Świętych autor zapisuje:

Wilno, niedziela (...) godz. 11 wiecz.

(...) Kiedy o 11. 30 trafiłem do Katedry, zastałem w krypcie - oprócz Lorentza - Sleńdzińskiego, Kwiatkowskiego malujących i Hoppena rysującego do akwaforty. Usiadłem i ja ze swoimi ołówkami, przyszedł Bałzukiewicz i przykucnąwszy modelował. Tak więc siedzieliśmy wieńcem naokoło szczątków Barbary i ktoś powiedział: "Jak artyści na dworze naokoło swojej królowej". Limanowski, gdy zajrzał, był tym przypadkowym widokiem tak zaskoczony, że wyrwał mu się okrzyk: "Muszę to opisać!" Schodzili też inni - Narębski, Peksza. Krypta stała się jakimś "Brennpunktem", do którego ciągnie. (...) Mówiliśmy o tym, że jeżeli w takim miejscu może być nastrój życia, to najwyższym triumfem ówczesnej kultury i piękna.24

Ciekawe wydaje się inne spostrzeżenie Ruszczyca zanotowane w cztery dni po wspólnym malowaniu, w którym nie znajdziemy cienia zazdrości ani wywyższania się nad młodszymi kolegami od pędzla, dodajmy, w liście do żony:

Wilno 5 XI (1931) godz. 10 wiecz.

(...) Podmalowałem dziś akwarelą drugi rysunek Barbary. (...) Przypuszczam, że rysunek, jaki wykończyłem, spodobałby się Tobie. Jest ciekawe, jak czterech malarzy ten sam motyw traktuje rozmaicie.

Powyższe cytaty nie wymagają w zasadzie komentarza, osobiste odczytanie ich przez autorkę tego opracowania uwidocznione zostało przez rozłożenie akcentów w podkreślonych słowach lub pewnych fragmentach. Z królewskiej krypty znów przechodzimy do uniwersyteckiej codzienności, aby wyłowić już niemal ostatnie zapisane przez Ruszczyca, wspólne ze Sleńdzińskim działania w uczelni. Jedno z nich dzieje się w dniach awanturniczych ekscesów antysemickich, które z Warszawy i Krakowa przeniosły się na teren Wilna (tu, niestety doszło do śmiertelnego zranienia studenta I roku prawa, S. Wacławskiego), dlatego autor zapisuje:

Wilno. 10 XI (1931), godz. 9 wiecz.

(...) Wiem, że o tej porze odbywała się u wojewody narada z przedstawicielami prasy. Zeszły się te wypadki z jutrzejszym świętem niepodległości. Gmachy rządowe i baszta na Górze Zamkowej są iluminowane. W gruncie rzeczy początkowa akcja w kołach młodzieży akademickiej nie była popularna (...)

(...) Rano byłem w swej pracowni u Bernardynów na korekcie. Na godz. 12 zaprosił rektor Sleńdzińskiego i mnie na naradę z Madeyskim25 w sprawie miejsca wmurowania plakiety ze Stefanem Batorym, którą ofiarował on Uniwersytetowi. Wybraliśmy miejsce na schodach, gdzie teraz umieszczona jest tablica poległych studentów, którą przeniosłoby się na drugą stronę.26
W dalszych relacjach od 9 listopada do 7 grudnia wciąż obecny jest wątek antyżydowskich ekscesów, dramatyczniejszy przez nastrój żałoby i pogrzebu polskiego studenta, lecz niestety także z powodu starć z policją studentów, wracających z cmentarza i dalszych zamieszek. Dezorganizacja życia uczelni, zawieszone do końca miesiąca wykłady z obawy przed nowymi incydentami, pertraktacje z młodzieżą, polityczne przetargi, a obok tego piękniejąca z dnia na dzień Ostra Brama - odnawiana pod okiem Ferdynanda kaplica cudownego wizerunku, 25-lecie Teatru Polskiego w Wilnie połączone z uczczeniem zasług Nuny Młodziejowskiej27 i szereg innych, konstruktywnych spraw i działań wypełnia aktywne życie Ruszczyca i ludzi przy nim skupionych. Gdy pisze on do żony 26 XI jak zwykle wieczorem: Pomimo zawieszenia wykładów miałem w związku z Wydziałem różne funkcje28, to domyślamy się, że w dużej części owe "funkcje" dzielił z nim Sleńdziński. Podobnie możemy odczytać akapit zapisany w sobotę 5 grudnia omawianego tu roku, odnoszący się do klasycyzmu wileńskiego w wydaniu Sleńdzińskiego i jego szkoły:

Wilno,(...) po Szubrawii

(...) Po załatwieniu innych spraw byłem na korekcie u Bernardynów. Studia pejzażowe Dobrzyńskiego i Czuryły mocne w kolorze (...) Szturman, z poświęceniem wpajając uczniom kolorystykę, jest jednak bardzo jednostronny. Nie istnieje dla niego zupełnie forma. W "orkiestrze" naszej jest to przeciwwaga wobec również jednostronnych "klasyków". (...)

Dostało się tu jednym i drugim, a więc kolorystom gubiącym formę, jak też klasykom zatracającym indywidualność przez zbytnią dbałość o nią. Do takiej krytyki Ruszczyc - wielki pejzażysta ma szczególne prawo. Wyjaśnia ten problem zdanie w tymże akapicie zapisane, a skierowane do studentów, do których mówi, że pejzaż w sztuce wraca i, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że żyją nieustannie w pejzażu.29

Dalsza współpraca Ruszczyca ze Sleńdzińskim jest już coraz bliższa finału, tu bowiem zamknęliśmy rok 1931 i pozostały do wyłowienia ostatnie zapisane wydarzenia z dziesięciu miesięcy 1932 roku. Oto w styczniu, niedługo przed swoim dyplomem, umiera jeden z najzdolniejszych i najsympatyczniejszych studentów Wydziału Sztuk Pięknych, (Serafinowicz po operacji ślepej kiszki, niestety spóźnionej, zmarł dziś rano30), dlatego na jego pogrzebie spotyka się, jak to Ruszczyc określa po raz któryś "rodzina wydziałowa":

Wilno, piątek 29 I (1932)

Pogoda całkiem wiosenna. O godz. 9 u Wszystkich Świętych. Po nabożeństwie na Rossę. Przed bramą przemawiam jako "najstarszy wiekiem" w imieniu Wydziału, naszej rodziny wydziałowej. Kończę tym, że pamięć Serafinowicza pozostanie w naszych sercach taką, jakim był on sam, promienną i czystą. Po mnie Sleńdziński od Plastyków. Kiedy zasypują mogiłę - w dolnej części, blisko muru, pod wysoką brzozą - wygląda słońce. Kilka młodych głosów kobiecych zaśpiewało Anioł Pański. Był cichy, rzewny nastrój.31

Warto w tym miejscu raz jeszcze podkreślić niezwykłą wrażliwość piszącego Artysty, który to smutne wydarzenie wpisuje w malarską kompozycję, przesyconą światłem, nastrojem, stimmungiem... Życie toczy się dalej, sprawy uczelniane z jednej strony, z drugiej trwają kompleksowe prace związane z odkrytymi grobami królewskimi i odpowiednim ich uhonorowaniem, dlatego czytamy w "Dzienniku":

Wilno, sobota 30 I (1932) po Szubrawii, godz. 12

(...) Do obiadu krążyłem posuwając kilka spraw. Między innymi ze Sleńdzińskim oglądaliśmy projekty Borowskiego32 mebli do sali Senatu, a także byłem u Gorzuchowskiego, któremu mamy powierzyć wykonanie kopii insygniów królewskich.33

A oto jeszcze inna płaszczyzna współpracy, a także okazja prześledzenia pogłębiającego się kryzysu etycznego młodzieży, o którym szerzej wspominaliśmy we wcześniejszej części opracowania34, tu przez wytłuszczenie tekstu podkreślająca jego wyjątkowo niesmaczne objawy:

Wilno, poniedziałek 15 II (1932) godz. 1 w nocy

(...) Miałem dziś u Sleńdzińskiego dłuższą z nim konferencję. Rektor prosił o przejrzenie tekstu "szopki", który wzbudził jego zastrzeżenia. Od lat już teksty te nie są fabrykowane przez naszych słuchaczy i z Wydziału pochodzi tylko strona dekoracyjna. Najsmutniejsze, że zupełnie w tym nie ma humoru, natomiast pełno płytkich złośliwości, najrozmaitszych porachunków, głównie partyjnych, no i niesmaku. Nic świętego. W młodzieży odbija się to, na co choruje społeczeństwo nie mogące się pozbyć cech niewolnictwa. Ani krzty sentymentu, szacunku (m. in. do Uniwersytetu). W sposób niemożliwy- jakąś chamską łaciną - ułożony był tekst dla biskupa Bandurskiego (w roku jubileuszowym i gdy jest poważnie chory!).

Na temat odnalezienia prochów królewskich śpiewa "Katedra" melodię "rumby" z refrenem "trumna".

"Wyskakują kościotrupy:
Halo, halo, tutaj nasza trójka,
Rozbili głaz, znaleźli nas,
Oto ja Barbara i ta stara" (Królowa Elżbieta)35

Pisząc o tym wszystkim w liście do żony Ruszczyc podsumowuje: Masz próbkę z całości. Dalej zaś w tymże liście czytamy:

(...) W ciągu dnia miałem wszystkie zwykłe numery swego programu, począwszy od Bernardynów, gdzie słuchaczom IV kursu ( z pracowni Sleńdzińskiego i mojej) zadałem tematy do szkiców pejzażowych na dowolnie wybrane tematy z sonetów i ballad Mickiewiczowskich.(...)36

Powyższe zadanie dla studentów, jak i wiele innych odnotowanych w kartach "Dziennika" mogłoby także dzisiaj być wzorem metodycznym dla profesorów każdej pracowni malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych. Nie sądzę, aby współczesna korelacja "międzyprzedmiotowa" musiała omijać wielkich twórców naszej literatury, muzyki, poezji, teatru, nawet wydaje się to obecnie bardziej potrzebne niż wtedy, gdy miłość do Ojczyzny wciąż jeszcze karmiła świadomość niedawno odzyskanej wolności. Jest taki akapit zapisany w liście do żony, jeden wśród wielu podobnych, z wyjątkową czułością o tym mówiący:

Wilno, poniedziałek 22 II (1932) godz. 10 wiecz.

(...) Przechodząc przed chwilą przez pokój Ini i widząc ją ślęczącą nad książką, pomyślałem sobie, że oto z tego wydawnictwa poznańskiego Mickiewicza, kiedyś szmuglowanego, które papa dla mnie wykupił, przygotowuje się dziś ktoś do lekcji w polskiej szkole w wolnym Wilnie, w domu należącym do istniejącego znowu Uniwersytetu Wileńskiego, a ten ktoś, ta jasnowłosa dziewczyna, to córka nasza... Czy kiedyś w Mińsku mogłem przypuszczać, że tego dożyję i że obrazek taki będę oglądać własnymi oczyma? (...)37

Pierwszy kwartał 1932 roku był w Wilnie pod znakiem wielu dotychczas tu wymienionych działań w obszarze kultury, m. in. krypty królewskiej, świątyni ostrobramskiej, realizacji wielu pomników, z tym najważniejszym - A. Mickiewicza. Właśnie analizie okoliczności, stawianych zarzutów, plotek i trwających w Wilnie sporów wokół wybranego do realizacji projektu Henryka Kuny poświęcona była 153 Środa Literacka w dniu 3 marca. To wtedy na tej Środzie Ruszczyc, solidaryzując się z werdyktem jury wypowiedział, wcześniej przytaczaną, świetną w swej trafności uwagę, że wybór projektu pomnika to nie wybory miss Polonia. Musiał niektórym to uświadomić, a może przypomnieć, dlatego podkreślił niezwykłą odpowiedzialność osób o tym decydujących. Na tymże "środowym" spotkaniu, nie tylko literatów, odnotowana została czynna obecność Sleńdzińskiego i jak możemy się domyślać, obecność harmonijnie współbrzmiąca z systemem wartości reprezentowanym przez Ruszczyca:

(...) Po mnie mieli przemawiać Wierusz-Kowalski, Romer-Ochenkowska i Sleńdziński.38

Dalsze dziesięć stron dziennikowych relacji z biegnącego 1932 roku obok codziennych obowiązków wypełniają jubileusze, spotkania, przemówienia, a w szczególności teatr, jako "druga" wielka pasja Ruszczyca i dopiero w zapisie z 5 czerwca pojawia się nazwisko Sleńdzińskiego. Z okazji 60 rocznicy śmierci Stanisława Moniuszki odbywają się uroczystości ku czci ojca opery narodowej i wielkiego Wilnianina. Od rannego nabożeństwa, aż do wieczora wszystko było, jak to zapisał autor pod znakiem Moniuszki39. Tak więc, po mszy żałobnej przed kościołem uformował się pochód i wyruszył stamtąd w kierunku pomnika kompozytora. Przemówień było mało:

(...)potem złożono wieńce, pierwszy od miasta. Ze Sleńdzińskim złożyliśmy wieniec od Wydziału. (...)

Wróciwszy do domu zastałem Inię słuchającą "Halki" z Teatru Wielkiego w Warszawie, z librettem w ręku. Książeczka jeszcze ojca mego z roku 1857. (...)40

Ten ostatni akapit o córce Ferdynanda - Janinie, aczkolwiek nie koniecznie mający związek z tytułowym zagadnieniem niniejszej publikacji, wydaje się wart tego, aby ów dzień moniuszkowski spiąć jakby klamrą szczególnej, głębokiej wrażliwości w sferze utrwalonych potrzeb i postaw, kultury - niejako naturalnie udzielającej się wszystkim ludziom, mającym bezpośredni kontakt z człowiekiem takim, jak Ruszczyc. Tym bardziej, że ta wzmianka jest ostatnią przed atakiem paraliżu (28 października 1932 r.), w której wymieniony jest Sleńdziński. Na niej moglibyśmy więc zakończyć rozważania inspirowane niezwykłą lekturą osobliwego pamiętnika zapisaną przez niezwykłego Autora. Lecz nie możemy pominąć Reginy Ruszczycowej - osoby, której należy się szczególna wdzięczność za to, że w okresie blisko 30 lat nie zniszczyła ani jednego listu, pocztówki, telegramu od swojego męża. Serdecznie pokłońmy się tej skromnej, a jakże wspaniałej kobiecie, dzięki której mógł powstać penetrowany przez nas "Dziennik" Ferdynanda Ruszczyca.


Przypisy

1 ibidem, s. 567
2 ibidem, podkreślenie autorki opracowania
3 ibidem, s. 579; z załączonej w przypisie informacji E. Ruszczyca przypomniany zostaje spór o pomnik Księcia Witolda, bowiem na tej właśnie wystawie WTAP eksponowany był m. in. projekt pomnika Wielkiego Księcia autorstwa Ludomira Sleńdzińskiego.
4 ibidem, podkreślenia autorki opracowania
5 ibidem
6 ibidem
7 Michał Eustachy Brensztejn (1874-1938), bibliotekarz, bibliograf, historyk kultury i książki, kierownik i kustosz działu etnograficznego muzeum TPN, piastujący ponadto wiele społecznych funkcji w innych organizacjach kulturalnych Wilna; doktor honoris causa nauk humanistycznych USB; członek Szubrawii. [opr. na podst.:] F. Ruszczyc, op. cit., s. 17
8 ibidem, s. 580
9 [wg:] przytoczonego przez E. Ruszczyca fragmentu artykułu w "Tęczy" z 22 VIII 1931, czyli po dwóch miesiącach od promocji, ibidem
10 ibidem, s. 578
11 fragment przytoczony za E. Ruszczycem; podkreślenia autorki, ibidem
12 por.: ibidem, s. 579
13 ibidem, s. 583-584
14 por.: ibidem, s. 584
15 ibidem
16 na podst.: informacji E. Ruszczyca, który w składzie komisji oceniającej projekty pomnika Adama Mickiewicza oprócz Sleńdzińskiego wymienia: przewodniczącego jury - prof. Władysława Skoczylasa, reprezentującego wówczas departament sztuki, jako jego dyrektor, przedstawiciela Zarządu Głównego Budowy Pomnika - gen. Lucjana Żeligowskiego, prezydenta Wilna - Józefa Folejewskiego i pozostałych członków
17 [np.:] J. Poklewski, Polskie życie artystyczne w międzywojennym Wilnie, UMK, Toruń, 1994
18 F. Ruszczyc, op. cit., s. 584
19 ibidem, s. 586-587
20 ibidem, s. 606
21 ibidem, s. 598; podkreślenia autorki
22 Kazimierz Kwiatkowski (ur. w Białymstoku 1893 zm. 1964), malarz, konserwator, pedagog. Studiował w petersburskiej ASP w latach 1914-1918 i dopiero 1933 r. uzyskał dyplom artysty malarza WSP USB w Wilnie. W międzyczasie jako członek WTAP (od 1922) regularnie wystawiał w wielu ośrodkach krajowych oraz prowadził szeroko zakrojoną działalność pedagogiczną; był dyrektorem i wykładowcą Szkoły Rysunkowej przy WTAP. W latach 1933-1939 zatrudniony na WSP w Wilnie, najpierw jako starszy asystent, później docent. Uznawany za jednego z głównych przedstawicieli klasycyzmu wileńskiego uchodził za świetnego rysownika, zwłaszcza w studiach wykonywanych techniką sangwiny oraz w charakterystycznych dla siebie obrazach, przez gładką, niemal lustrzaną powierzchnię, odznaczających się starannym warsztatem (olejne portrety i sceny rodzajowe) [opr. na podst.:] F. Ruszczyc, op. cit., s. 452, Kształcenie artystyczne w Wilnie... op. cit., s. 117
23 ibidem, s. 600-601
24 ibidem, s. 601
25 Antoni Madeyski (1862-1939), absolwent SSP w Krakowie i ASP w Wiedniu, rzeźbiarz wykonujący m. in. popiersia portretowe, medale, plakiety, pomniki, nagrobki i sarkofagi, autor sarkofagu królowej Jadwigi (1902) oraz pomnika króla Władysława Warneńczyka (1906) w Katedrze na Wawelu; również malował. W omawianym tu zdarzeniu artysta uczestniczy gościnnie, bowiem od 1898 r. na stałe osiadł w Rzymie. Należał do grona rzeźbiarzy zaproszonych do udziału w drugim konkursie na pomnik A. Mickiewicza w Wilnie obok K. Dunikowskiego, H. Kuny i E. Wittiga ( ten ostatni zaproszenia nie przyjął), jak wspomniano wcześniej jury zakwalifikowało wówczas do realizacji projekt Kuny; o projekcie Madeyskiego pojawiały się uszczypliwe opinie, z których spopularyzowała się ta mianowicie, iż jego Mickiewicz siedzi na ławce - "kanapie". [opr. na podst.:] ibidem, s. 238 i J. Poklewski, Polskie życie artystyczne w międzywojennym Wilnie, UMK, Toruń, 1994, s. 296-297 oraz J. Hernik Spalińska, op. cit., s. 164-165
26 ibidem, s. 603-604; podkreślenia autorki
27 por. ibidem, s. 603-609
28 ibidem, 608
29 ibidem, s. 609
30 ibidem, s. 617
31 ibidem, s. 618
32 Jan Borowski (1890-1966), inż. architekt, wykonał szereg prac w zakresie konserwacji zabytków sakralnych; szersze informacje [w:] ibidem, s. 339
33 ibidem, s. 619
34 por.: Iwpisać
35 ibidem, s. 620
36 ibidem
37 ibidem, s. 621
38 ibidem, s. 624
39 ibidem, s. 634
40 ibidem, s. 635


Na zdjęciu: , F. Ruszczyc. Szczątki Barbary Radziwiłłówny. 1931, rys.,

Nasz Czas 49 (589)