Izabela Gojżewska

Z życia mieszkańców przedmieści Wilna

Na życzenie polskiego tygodnika "Nasz Czas" - piszę wspomnienia dotyczące życia kulturalnego biednych mieszkańców przedmieści Wilna. Tak jak sugerowali pracownicy redakcji - wyciągnęłam stare zdjęcia. Mało ich było... Wpatrzyłam się w zdjęcie mojej Babci, Izabeli Czerniawskiej, pochowanej na cmentarzu Rossa.

- Jak było, Babciu? - pytałam, patrząc w Jej wnikliwe oczy.

- Pisz, wnusiu. Pomogę. - usłyszałam.

Podaję więc cechy kultury wileńskiego przedmieścia z okresu międzywojennego i z lat wcześniejszych. Tak, jakby mi Babcia z nieba dyktuje: 1) Głęboka wiara, pozbawiona cech dewocji. Ci ludzie żyli wiarą i jej zasadami na co dzień, na zdjęciu Babcia siedzi przy stoliku, na którym leży Jej książka do nabożeństwa. Była oprawiona w czarną skórę. Zawierała modlitwy na wszelkie okazje. Korzystałam z niej, póki nie uległa zniszczeniu w zupełności.

Pacierz codzienny towarzyszył tym ludziom w ich trudnym, pracowitym życiu. Pieśni kościelnych, nabożnych, dzieci uczyły się w domu. Była tam gitara i bałałajka. Muzykalne dzieci Izabeli i Marcina Czerniawskich akompaniowały sobie ze słuchu podczas śpiewania. Znały też katechizm, posiadały z wiadomości z Biblii dla dzieci a także Żywotów świętych, zwłaszcza św. Kazimierza. I to nie tylko dlatego, że biegały z przyjemnością na jarmarki Kaziuka.

2) Poszanowanie więzi rodzinnych, ogromne przywiązanie do rodziny. To było możliwe w domach, w których alkoholizm ojca nie zniszczył jeszcze rodziny. To było możliwe w domach, w których kobieta nie dała się stłamsić przez despotyzm męża, tam, gdzie była ona sercem domowego ogniska. Tak, jak moja Babcia Izabela i moja mama Zofia. Ubóstwo nie było przeszkodą w szczęściu rodzinnym ani w rozwoju kultury. Wieczory w tych domach, w izbach oświetlonych lampą naftową, czasem - łuczywem zapalonym i zatkniętym za drzwiczki pieca albo po prostu żarem emanującym czerwonym światłem z otwartych drzwiczek pieca - były pełne piękna, poezji, muzyki. Recytowano wiersze, opowiadano baśnie, legendy, historie wyczytane w książkach i zasłyszane, anegdoty z życia znajomych i własnej rodziny. Panowała piękna, rodzinna atmosfera - zasługa wileńskich matek.

3. Dążenie do zdobywania wiedzy wszystkimi dostępnymi sposobami. Najczęściej była to wiedza pracowitych i zdolnych samouków. Babcia Izabela, ta uboga pracownica, starała się też, jak mogła, by dzieciom zapewnić wykształcenie.

Najstarszy syn, Józek, ukończył szkołę podstawową, potem, zgodnie z zamiłowaniem - szkołę wojskową, następnie jakąś szkołę o podobnym profilu w Moskwie.

Babcia bardzo tęskniła za Józkiem. "O, gdyby w tej chwili jakiś ptaszek przyleciał i doniósł mi, co z Józkiem" - mówiła ,leżąc chora w łóżku. W tej właśnie chwiili Józek przyjechał i stanął w drzwiach.

Józek zginął podczas rewolucji. Wykształcenie wojskowe przyniosło mu przedwczesną śmierć.

Młodszy syn, Bronek, był bardzo uzdolniony muzycznie. Nie było jednak dla takich biednych dzieci szkół muzycznych ani lekcji prywatnych. Młodzi ludzie uczyli się jeden od drugiego grać na gitarze nastrojonej wg tzw. stroju rosyjskiego. Do gitary dostrajano bałałajkę, jeszcze jeden z kolegów Bronka przyniósł harfę - i orkiestra gotowa. Piosenek uczyli się młodzi jeden od drugiego, zapamiętywali słowa i melodię, korzystając z bardzo dobrego słuchu muzycznego i dobrej pamięci. W szkołach językiem wykładowym był język rosyjski, ale w domu Czerniawskich śpiewano też piosenki polskie. Były to piosenki do słów Mickiewicza/"Świtezianka", "Wilija"/, Syrokomli/gawęda "Pocztylion", pieśni Moniuszki, arie z opery Moniuszki, popularnie znane "O gwiazdeczko, coś błyskała", "Czajka", romanse Wertyńskiego i wiele innych, których autorów nie znam. Czasem te śpiewy budziły odpoczywającego po pracy wieczorem ojca Bronka, Marcina Czerniawskiego. Nie uciszał młodych, słuchał śpiewów z przyjemnością.

Wielkie zasługi w krzewieniu polskiej kultury miały polskie klasztory. Szkoły przyklasztorne przygotowywały ubogie dziewczęta do zawodu krawcowej, uczyły haftu, rysunku, robót ręcznych - i polskiej kultury. Dwie córeczki Czerniawskich, Ania i Zosia, uczęszczały do takich szkół. Piękny głos Ani został zauważony, zapisano ją do chóru. Ania często śpiewała solo tak w Wilnie, jak w Starym Sączu, gdzie wstąpiła do klasztoru klarysek. W końcu ciężka choroba położyła kres tak występom artystycznym, jak i życiu młodej klaryski.

Ania ukończyła szkołę w języku rosyjskim. Umiała jednak bezbłędnie mówić i pisać po polsku. W klasztorze pracowała jako nauczycielka. Całe bogactwo kultury swojego domu przekazała Zosia swoim dzieciom. Nastawione na zdobywanie wiedzy, gdzie się tylko da - przynosiły ze szkoły teksty piosenek, ich melodie, dobierały akompaniament. Recytowały też wiersze: Asnyka, Staffa, Mickiewicza, Syrokomli, Lenartowicza i innych, mniej znanych poetów. Niektóre wiersze zapisywały w specjalnych zeszytach, nie zawsze przecież mogły kupić książkę.

Od Mamy nauczyły się kochać książki. Mama często czytała na głos książki polskie i niemieckie. Nigdy nie uczyła się języków, to były wrodzone zdolności, które bardzo się przydały późnej, podczas pobytu na Pomorzu, gdzie większość mieszkańców mówiła po niemiecku.

Moje trzy starsze siostry ukończyły po parę klas szkoły w Wilnie. Ja w chwili opuszczania Wilna miałam 5 lat. Piosenek, wierszy, literatury uczyłam się od Nich. Halina wszędzie, gdzie mogła, zdobywała książki. Literaturę klasyczną opanowałam w domu, szkoły na Pomorzu dały mi naprawdę niewiele. Bogactwem była wiedza zdobyta w Wilnie. Bogactwem było dążenie do wiedzy nawet wówczas, gdy źródłem wiedzy nie była nauka w szkole.

Halina, najstarsza, pisała wiersze. Najmłodsza z trójki starszych sióstr Janina, podczas długich naszych wspólnych spacerów po zdziczałych sadach i lasach Pomorza uczyła mnie wierszy i piosenek, opowiadała baśnie i legendy, czasem - treść książek, np. "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza. Uczyła układać własne baśnie i opowieści.

4) Ubogich Wilnian cechowała ogromna samodzielność w działaniu. "Moja mama była doskonałą kucharką, krawcową, szyjącą nie tylko dla rodziny, ale i dla znajomych, za pieniążki. Umiała naprawić dymiący piec, zbudować nowy, który nie dymił, wymalować mieszkanie. Nie bała się zaprzęgnąć konia i powozić furmanką. Wykonywała takie paki z drewna, które ułatwiały każdą przeprowadzkę i służyły potem jako meble. Średnia siostra zbudowała dla własnych potrzeb warsztacik tkacki i tkała szaliki dla całej rodziny. Robiła też odzież z wełny na drutach. Początkowo - z wełny zbieranej z drutów kolczastych obcych pastwisk, potem - z wełenki własnych królików-angorów. Janina z resztek tkanin znalezionych na strychach opustoszałych domów szyła wspaniałe kilimy. Rodzina pięknie walczyła z własnym niedostatkiem.

5) Ludzie ci mówili gwarą. Szczegółów nie podaję, bo tą samą gwarą, prawie bez zmian, mówią dzisiejsi mieszkańcy Wilna. Tą gwarą powitała mnie p. Irena Bołądź, poetka. To Jej powtarzałam zwroty gwarowe używane w moim domu - i wszystko rozumiała:

- Pani Ireno, gdyby na przykład, miała mnie pani dość, to czy powie mi pani: "Idź na Baksztę pestki zbierać"? - Pani Irena znała ten zwrot.

- A gdybyśmy razem coś załatwiły i chciały to uczcić, to wypijemy borysza? - pytałam. Też zostałam zrozumiana.

- I niech pani nie pomyśli, gdy tak siedzę chora i zmęczona, że siedzę "nasupiwszy się, jak karszun". - Też zostałam zrozumiana.

Być może, ta gwara zawiera rusycyzmy. Ludzie jednak do tej gwary są bardzo przywiązani. Mama znała doskonale język literacki, czytała w nim książki na głos, ale do końca życia mówiła gwarą.

Tą gwarą przemówił do mnie pewien wspaniały starszy pan pod Ostrą Bramą.

- Ma pani gdzie mieszkać? - podałam adres p. lreny Bołądź. Pan kiwnął głową zadowolony .

- Chce pani pić? - podał mi z ubożuchnej teczki dobrze schłodzony kompot. Przyjęłam z wdzięcznością. Cukrzyca i leki nadciśnieniowe każą mi się męczyć z pragnienia, nawet upału sierpniowego na to nie trzeba....

- Chce pani gruszkę?

Mieszkańcy Wilna podczas tej mojej pielgrzymki w dniach 24 - 28 sierpnia 2002, powitali nas życzliwie. Emanowała z nich tak miłość Boga, jak też i miłość bliźniego. Panie sprzedające pamiątki i przewodniki wciskały dodatkowo jeszcze pocztówki z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej: "Ato dla pani gratis".

Promieniowała z nich miłość Ojczyzny i poszanowanie polskości. Tę polskość, pomimo licznych burz dziejowych, Wilnianie zachowali aż do dnia dzisiejszego. Ta polskość po bohatersku kwitnie aż do dzisiaj w Wilnie.

Chociaż nazwy ulic są litewskie, chociaż to jest "Vilnius" - króluje w tym mieście polski język, polska życzliwość i polska gościnność. Króluje Jezus Miłosierny i Matka Boża Ostrobramska - Matka Miłosierdzia .

***

- Babciu, może tak być? - wpatruję się znowu w stare zdjęcie.

- Może, wnusiu. Ty już swoje napisałaś, teraz niech piszą inni. Może oni pamiętają więcej.

Z wyrazami życzliwości, szacunku i wdzięczności dla Polaków z Wilna

Izabela Gojżewska najmłodsza córka Zofii Czerniawskiej -
Gojżewskiej

Nasz Czas 49 (589)