Robert Mickiewicz

Unia Europejska - wędka, czy ryba?

Mimo że nadejście trzeciego millenium świętowaliśmy przed kilkoma laty, to tak naprawdę dla Litwy nowy wiek, nowa epoka zaczęła się tuż u schyłku bieżącego 2002 roku.

Nasz nieduży, biedny i stosunkowo zacofany kraj został zaproszony najpierw do najpotężniejszego sojuszu wojskowego świata NATO, a następnie przed kilkoma tygodniami do zjednoczenia najbogatszych państw na globie - Unii Europejskiej. Wydawałoby się, że po zaproszeniu do tych dwóch światowych "naj, naj, najpotężniejszych" klubów naszej ludności pozostało już tylko główkować nad jedną kwestią - i za co nam takie szczęście? Jak powiedział mi z zazdrością pewien znajomy, mieszkający na białoruskiej części Wileńszczyzny, który już chyba po raz ostatni przyjechał (coś za coś, reżym wizowy wymuszony przez UE wydaje się ostatecznie rozdzieli ten historycznie, przez stulecia sformowany region Europy) zaopatrzyć się na podwileńskie Gariunaj. "No to teraz zażyjecie w tej Unii i NATO. Już teraz Litwa będzie wszystko dostawała z tej Europy."

No niestety, mimo wszystko nadal z obydwu tych zaproszeń jest wielu niezadowolonych, których już z europejska nazywamy eurosceptykami. Właśnie w odróżnieniu od mego białoruskiego znajomego uważają, że ta opływająca w dostatku Europa akurat nie chce nam dać wszystkiego czego nam się chce. Przecież po wyjątkowo nieudanych kilku ostatnich stuleciach, kiedy to Europa nie zawsze przyzwoicie zachowywała się w stosunku do nas, musiałaby teraz wreszcie lepiej zatroszczyć się o te swoje "geograficzne centrum". I rzeczywiście, jak dowodzą najnowsze obliczenia, przyjęcie nowych członków do Unii Europejskiej będzie kosztowało rocznie każdego obywatela "starej Europy" zaledwie jakieś nędzne 8 euro. Za te, wstyd powiedzieć 8 euro, wszystkiego czego nam się chce nie kupisz. Sceptycy zauważają, że zawodowi żebracy pod Ostrą Bramą więcej zarabiają w ciągu dnia niż Unia chce nam dawać w ciągu roku i Europejczycy mogliby zrobić bardziej solidną zrzutkę na rozszerzenie.

U niektórych litewskich eurosceptyków niechęć do Unii zaczęła graniczyć nawet z prawdziwą "zdradą" narodową. Jeden z liderów Chłopskiej Partii poseł na Sejm litewski Raműnas Karbauskis po zakończeniu szczytu w Kopenhadze oświadczył, że chce się mu teraz być polskim chłopem. Oświadczenie wyjątkowo śmiałe zważywszy, że wypowiedziane podczas prezydencko - samorządowej kampanii wyborczej. Aż strach pomyśleć, co będzie jeżeli w ślad za swym przywódcą pójdzie reszta litewskiego chłopstwa. Tak rozumując sprawę, zamiast Unii Europejskiej będziemy mieli drugą Unię Lubelską.

Ale niech tam z tym Karbauskisem; tym bardziej, że szefowa jego partii Kazimiera Prunskienë raczej szybko wybije z głowy młodemu koledze te jego "polonofilskie" ciągotki. O wiele ważniejsze jest pytanie, co dalej z litewskim rolnictwem, a w szczególności z podwileńską wsią? Mimo że w przytłaczającej swej większości mieszkający tu chłopi, zgodnie z najnowszymi życzeniami litewskich ludowców są Polakami, to ich ekonomiczna i socjalna kondycja mało czym się różni od reszty chłopstwa na Litwie.

Nie trzeba być wielkim specjalistą, aby zrozumieć, że na wpół naturalne gospodarstwo, jakie dominuje w większej części kraju, nie ma wielkich szans konkurować z wysoko technologicznym rolnictwem państw UE. Jedynym atutem naszego rolnictwa jest prawie darmowa, w porównaniu z UE, siła robocza. Oczywiście ogromne dotacje z Unii, w porównaniu z tym co dostawała litewska wieś ostatnimi laty, mogłyby stać się dla niej kołem ratunkowym, ale tu wszystko zależy od tego w jakim stopniu nasz rolnik będzie przygotowany do odbioru tej pomocy. Ponieważ w parze z pieniędzmi z UE idą także odpowiednio surowe wymagania.

Mówiąc o pomocy z UE, trzeba zauważyć, że jej przyjęcie zależy nie tylko od naszych urzędników państwowych, na roztropność których będzie teraz ogromne znaczenie wywierała biurokracja brukselska, lecz wiele będzie również zależało od samych mieszkańców Litwy; od tego czy zechcą oni wysilić się, aby sprostać warunkom stawianym dla przyjęcia pomocy z UE, czy będą też czekać, kiedy to wreszcie ta Unia Europejska, którą my zaszczyciliśmy swym członkostwem, zrzuci się jeszcze po kilka albo lepiej po kilkadziesiąt euro i zacznie sponsorować wszelkie nasze zachcianki. Niestety ten drugi wariant jest mało realny. Jak zgodnie podkreślają przedstawiciele UE, członkostwo w klubie najbogatszych krajów świata jest tylko przysłowiową wędką i wiele teraz zależy od tego, czy mieszkańcy Litwy zechcą i potrafią z niej skorzystać.

Alternatywa raczej niebogata. Szczególnym potwierdzeniem tego jest miniona kampania wyborcza. Litewska elita polityczna, która trzymała się ostatnie dziesięciolecie na wyprzedaży majątku narodowego, zagranicznych kredytach i boskiej cierpliwości mieszkańców - raczej już nie ma pomysłów na samodzielne rządzenie krajem.

Nasz Czas 49 (589)