Anna Hendzel - Andreew

O współpracy Ruszczyca ze Sleńdzińskim w
wileńskiej części "Dziennika" - zakończenie
rozważań

Wśród satyr z 1934 r. zamieszczonych w wileńskim wydawnictwie Biblioteczki "Włóczęgi" pod wymownym tytułem "18 ohydnych paszkwilów na Wilno i Wilnian"1 nie mogło zabraknąć uszczypliwej rymowanki na Sleńdzińskiego. Jej treść odsłania nieznane aspekty aktywności Ludomira, nie wiążące się ze znanymi powszechnie polami jego działalności, tzn. ani ze sztuką przez niego uprawianą, ani z praktyką pedagogiczną będącą przybliżaniem wiedzy także na temat owej sztuki. Z paszkwilu zatytułowanego "Pięta Apellesa" wynika, iż artysta podejmował jakieś misje dyplomatyczne, lecz sądzić można, że nie szło mu to tak dobrze jak jego wielkiemu poprzednikowi. Ludomir, jak wiemy zastąpił na stanowisku dziekana Ferdynanda Ruszczyca, kierującego do czasu swej choroby, a więc nieprzerwanie od 1919 do 1932 r. Wydziałem Sztuk Pięknych. Jako jego następca, rekomendowany zresztą przez samego Ruszczyca musiał podejmować jakieś "dyplomatyczne" misje i na tej niwie, wydaje się nie osiągał większych sukcesów. Znalazło to swój wyraz w satyrze, opublikowanej w dwa lata po przejęciu przez niego w samodzielne władanie uniwersyteckich "sztuk pięknych":

Pięta Apellesa2

Że jest wybitnym malarzem
z oczu mu patrzy -
że być próbował rzeźbiarzem
Rafał poświadczy.
Że jest dziekanem wydziału
wie lada student -
lecz, że mu sławy za mało,
uwierzę z trudem.
A jednak... cóż państwo na to,
jaki fatalny traf:
mistrz zostać chce dyplomatą...
Boże, ojczyznę zbaw!

Z pewnością rok 1934 dla Sleńdzińskiego był okresem wielkiej prosperity i wszechstronnego rozwoju. To czas dostrzeżonej i docenianej przez krytyków dojrzałości twórczej oraz indywidualnej wyrazistości w rysunku, malarstwie i rzeźbie. Przypomnijmy jedną z opinii znawcy sztuki, Olgierda Błażewicza, który twierdził, że Sleńdziński wszystko co najważniejsze miał do powiedzenia w swej sztuce, uczynił w latach 20-tych i 30-tych. To fakt, że nigdy potem nie powstało tak wiele, na równie wysokim poziomie wykonanych przez niego dzieł. W istocie ten rok i właściwie niewiele lat po nim następujących do tragicznego wybuchu wojny, to okres jego największych i w pełni zasłużonych sukcesów na prestiżowych wystawach w kraju i poza jego granicami. Jest to czas równie świetnej sytuacji finansowej Ludomira, będącej owocem licznych zamówień i zakupów. Poczucie własnej wartości, towarzyszące życiowemu spełnieniu we wszystkich dziedzinach życia, bo i w artystycznej, i w pedagogicznej, i w rodzinnej, tu w krzywym zwierciadle uszczypliwej satyry odczytane zostało jako próżność w uganianiu się za sławą, jako słabostka, owa "apellesowa" pięta (w miejsce achillesowej).

Współpraca na Wydziale

"Wyłuskane" z "Dziennika" i omówione dotychczas pola i uszczegółowione punkty współpracy dydaktyczno - organizacyjnej u Bernardynów3 ulegają coraz większemu zagęszczeniu, dzięki czemu Sleńdziński wymieniany jest może tylko trochę rzadziej niż B. Bałzukiewicz, S. Lorentz czy Benedykt Kubicki. O tym ostatnim warto coś więcej powiedzieć, bo to postać ciekawa i wyrazista. Przytoczmy więc i podkreślmy w encyklopedycznym skrócie najistotniejsze wiadomości o koledze Ludomira z równoległej pracowni Wydziału Sztuk Pięknych.

Otóż malarz B. Kubicki (1874-1951) urodzony w Święcianach na Wileńszczyźnie; najpierw uczył się w wileńskiej Szkole Rysunkowej, później w latach 1888-92 studiował w petersburskiej Szkole Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, a następnie jako wolny słuchacz, w tej samej, co Ruszczyc i Sleńdziński Akademii w Petersburgu (lata 1892-97). Podobnie jak A. Szturman, jeszcze jeden ze współpracowników Ferdynanda, swoją edukację malarską kontynuował w Monachium w pracowni Antona Ažbe, a także Stanisława Grocholskiego i w 1897 r. w pracowni Simona Hollósy. Przed otrzymaniem w ASP w Petersburgu (1901) świadectwa upoważniającego do nauki rysunku w szkołach średnich, rok wcześniej został zaproszony do dekoracji pawilonów działu rosyjskiego na Powszechnej Wystawie w Paryżu. Przez kolejnych siedemnaście lat (od 1902 do 1919 r.) zajmował się dydaktyką artystyczną w Taganrogu, prowadząc szkołę rysunku i malarstwa. W tym czasie czynnie uczestniczył w życiu kulturalnym i artystycznym, a także sporo wystawiał. Projektował wówczas scenografię do przedstawień szkolnych i teatru amatorskiego. Na zaproszenie F. Ruszczyca do współpracy na świeżo utworzonym w Wilnie Wydziale Sztuk Pięknych, od 1919 r. do początków II wojny światowej (do 15 XII 1939) był kolejno zastępcą profesora, a następnie już jako profesor nadzwyczajny kierował pracownią rysunku i malarstwa portretowego na WSP Uniwersytetu S. Batorego w Wilnie. Tam też przez pewien czas prowadził pracownię kilimkarstwa. W 1945 r. opuścił Wilno przenosząc się na stałe do Łodzi, gdzie zmarł w 1951 r. Swoje wczesne obrazy wystawiał od 1898 r. w Monachium, Budapeszcie, Petersburgu, Moskwie, Taganrogu, Warszawie, Poznaniu i w Wilnie. W swojej twórczości najpełniej wypowiedział się w nasyconych kolorystycznie i pogłębionych psychologicznie portretach4.

Przenieśmy się do początku lat trzydziestych, aby trafić wraz z Ruszczycem na jeden z przeglądów prac powstałych w autorskich pracowniach Wydziału, właśnie Benedykta Kubickiego i Ludomira Sleńdzińskiego:

Wilno, niedziela 11 I (1931) w południe

(...) Chociaż to niedziela, mam zaraz ze Sleńdzińskim i Kubickim przegląd pracy słuchaczy u Bernardynów. Wczoraj skończyliśmy z dwoma kursami.

I zaraz dalej autor pisze do żony: (...) "Gęste" miałem wczoraj popołudnie..., co należy przetłumaczyć, że zarówno w sobotę i w niedzielę trwała jego służba wobec podopiecznych z Wydziału Sztuk Pięknych, a także całego zespołu pracowników bliżej współpracujących ze swoim dziekanem. Ze styczniowej daty można się domyśleć, że przeglądy owe odbywały się przed końcem zimowego semestru, usytuowanie ich jednak w dniach weekendowych uzmysławia, że nie działo się to kosztem zajęć studentów. Zapis z owej niedzieli wyjęty jest z jednego z dwóch listów, jakie tego dnia Ruszczyc napisał do Giny; w drugim jest więcej szczegółów i konkretów łatwych do odczytania w kontekście dotychczasowych rozważań. Padają tam bowiem znane nam już nazwiska, lecz niech nas nie zmyli zbieżność nazwisk: Jachimowicz - Jakimowicz gdyż dotyczą one dwóch różnych osób. Rafał Jachimowicz (Rapolas Jakimavičius), z którym zetknęliśmy się w artykule pt.: Sleńdziński w "Dzienniku" F. Ruszczyca - część trzecia, przy sporze o plagiat w projektach pomnika Księcia Witolda, to malarz, rzeźbiarz i grafik litewski, który w latach 1919-1926 studiował pod kierunkiem F. Ruszczyca w początkach reaktywowanej Alma Mater Vilensis. Zaś Roman Jakub Jakimowicz to polski malarz i grafik urodzony w Stanisławowie (1899 r.), który przed studiami na WSP USB (1923-28), miał już za sobą rok studiów na Politechnice Lwowskiej (1921/22) oraz w Wolnej Szkole Malarstwa i Rysunków Ludwiki Mehofferowej w Krakowie. Już w czasie artystycznej edukacji w Wilnie, gdzie pod kierunkiem S. Matusiaka specjalizował się w zakresie grafiki, wyróżniając się pilnością, pracowitością i osiąganymi wynikami, rozpoczął samodzielną twórczość. Po debiucie we Lwowie dwunastoma linorytowymi widokami Wilna (1925), wyróżniającymi się pewną ekspresyjnością i walorami malarskimi, dwa lata później wydał drzeworytową tekę "Kościoły Wileńskie", dedykowaną miłośnikom Wilna. Ryciny te uznane za najcenniejsze jego dzieło graficzne zamieszczone w owej tece w liczbie10 prac, stały się szeroko znane dzięki popularyzującej ją serii pocztówek poszukiwanych przez miłośników grafiki Wilna. Studia ostatecznie zakończył dopiero w 1931 r. uzyskując dyplom artysty-malarza, do czego odnosi się przytaczana w opracowaniu treść Ruszczycowego listu. Był członkiem cechu św. Łukasza, Wileńskiego Towarzystwa Szerzenia Kultury Sztuk Plastycznych oraz Zespołu Artystów Wileńskich, z którym m. in. na pierwszej wystawie zbiorowej (1939) eksponował drzeworyty o zróżnicowanej tematyce.6 A oto treść interesującego nas fragmentu drugiego listu do żony z niedzielną datą, lecz powstałego o godz. 10 wieczorem7:

(...) Od godz. 1 do 4 radziliśmy ze Sleńdzińskim i Kubickim u Bernardynów. Obejrzeliśmy prace dyplomowe trzech naszych kandydatów. Obok interesujących prób Pruszyńskiej i niezłych Jakimowicza, elaboraty Tamowskiego, eks-pupila Matusiaka, dawały materiał do rozmyślań na temat zbrutalnienia dzisiejszej młodzieży i jej wewnętrznej pustki. Po spisaniu protokołu naszych obrad byliśmy ze Sleńdzińskim na dziedzińcu "województwa" i obejrzeliśmy te głazy spod pomników, które mają być wykorzystane do nowych.8

Zbrutalnienie "dzisiejszej" młodzieży, czyli młodzieży z czasów Ruszczyca odbija się echem opinii zawartych w analizie sytuacji społeczno politycznej J. Hernik-Spalińskiej9, ale tamto zbrutalnienie w zestawieniu z dzisiejszym, początku XXI w.? Doprawdy, wprost trudno sobie wyobrazić, jak ludzie pokroju Ruszczyca oceniliby naszą, współczesną młodzież, w aspekcie delikatności zachowań i wewnętrznej kultury?!

Kolejne utrwalone fakty wspólnych działań na płaszczyźnie uczelnianej, podejmowanych przez omawianych dotąd artystów znajdujemy wielokrotnie. Oto niektóre z nich:

Wilno, 12 XII (1929) godz. 9. 45 rano

(...)Miałem wczoraj dzień recepcyjny. Były u mnie Jańcia i Marzenka, długo konferowałem z Bułhakiem. Po obiedzie - nowy sekretarz osobisty wojewody, Wendorff10, by w imieniu wojewody dowiedzieć się o moje zdrowie, dwie studentki (...) i student Serafinowicz z mojej pracowni - z kwiatami; wreszcie Sleńdziński. Z nim przez parę godzin omawialiśmy sprawy wydziałowe. (...)

Wytłuszczoną czcionką podkreślono zdanie, już kolejne z wielu ilustrujących formy i charakter współpracy między tytułowymi bohaterami niniejszego opracowania. To akurat zdanie nie wymaga komentarza, ciekawe natomiast wydaje się wyjaśnienie dołączone do innych wersów zapisanych przez Ruszczyca jeszcze tego samego grudniowego dnia, lecz w późnych godzinach wieczornych. Z niego bowiem dowiadujemy się skąd ta troska wojewody o zdrowie Artysty. Wygląda na to, że owe przedpołudniowe wizyty w ramach jego godzin przyjęć, wymienione w rannych zapiskach musiały mieć działanie "lecznicze", gdyż , jak czytamy dalej: o godz. 12 w południe wstałem dziś po raz pierwszy (...). To, że choroba, jak dowodzą przytoczone wyżej fakty nie zwalniająca z obowiązków służbowych, musiała być poważna świadczy informacja, że piętnastominutowy felieton radiowy autora, napisany specjalnie na dzień poświęcony Wilnu - jednej z radiowych stolic Polski, został odczytany przez Witolda Hulewicza, który musiał zastąpić niedysponowanego Ferdynanda.

Pozostałe zapisy w "Dzienniku" bez przestrzegania reguł chronologii wydobywają ciekawostki oraz pewne "smaczki" owej współpracy, a nazywając rzeczy po imieniu, określmy ową współpracę raczej gorliwym zaangażowaniem, czy wręcz oddaniem sprawie Wydziału Sztuk Pięknych w Wilnie. Tak jak w cytacie wcześniejszym, tak i tutaj na początku 1931 r. autor notuje:

Wilno, sobota 31 I (1931) godz. 1. 30 po poł.

(...)Wczoraj o 8 wieczorem miałem zebranie w dziekanacie. Powstała przy tzw. Wydziale I (literatura i sztuka) Towarzystwa Przyjaciół Nauk sekcja historii sztuki. Inicjatora - Morelowskiego - wybraliśmy na przewodniczącego. Omawialiśmy do godz. 11, co jest do zrobienia, a raczej od czego trzeba zacząć. Byliśmy się już pożegnali na ulicy, gdy Morelowski zaczął namawiać, byśmy dla upamiętnienia wieczoru poszli jeszcze do "Żorża", (pomimo, że w wigilię poborów). Tam siedzieliśmy długo: Morelowski, Gostkowski, Lorentz, Sleńdziński i ja. Brensztejn nie mógł zostać. Prowadziliśmy ciekawe dyskusje.(...)

Powyższy fragment przez kontrast zestawmy z zapisem dużo późniejszym, w którym jakże nieciekawie prezentuje się "uczciwość i rzetelność" dziennikarska wobec Wydziału Sztuk Pięknych. Wydziału, gdzie takich jak powyższa inicjatyw (dodajmy ucieleśnianych w czyn) nie brakowało, a jednak mimo to czytamy:

Wilno, 16 VI (1932) godz. 12 w nocy

(...)Mamy przez te dni dużo pracy na Wydziale: przegląd prac studenckich, przygotowanie na niedzielę wystawy. Artykuł Charkiewicza w dzisiejszym "Słowie" w sposób tendencyjny dyskredytujący Uniwersytet, a m. in. nasz Wydział, oburzył młodzież. Statystyka kłamliwie zestawiona. Mówiąc o słabym uczęszczaniu naszych studentów do Biblioteki Uniwersyteckiej Charkiewicz przemilcza, że Wydział ma swoją bibliotekę, gdzie młodzież nasza najczęściej pracuje, gdyż w Bibliotece Uniwersyteckiej nie ma prawie książek z dziedziny sztuki. Najsmutniejsze, że Charkiewicz jest pupilem naszego Uniwersytetu i tu otrzymał doktorat. (...)

Sprawę fałszywych sugestii narzucających się przy lekturze bulwersującego artykułu pt.: Uniwersytet Stefana Batorego w świetle statystyki, opublikowanego w czerwcowym numerze wileńskiego "Słowa"11 przybliża jeden z mnóstwa komentarzy Edwarda Ruszczyca, bez których "Dzienniki" wielkiego Ojca byłyby jak mapa bez legendy12. Tym razem wedle "statystycznych" wniosków Charkiewicza Wydział Sztuk Pięknych miał się szczególnie wyróżniać tym, że posiadał największą liczbę wolnych słuchaczy, ponadto studentów - przodowników w uzyskiwaniu najniższej frekwencji w uniwersyteckiej bibliotece. Na domiar złego pokaźna ilość dyplomów nauczycielskich, nie dających wykształcenia wyższego przy nie określonej przez autora, lecz w domyśle "niepokaźnej" liczbie dyplomów stricte naukowych, niewiele mówią o pracy Uniwersytetu (co czytaj: źle mówią o pracy...). Jak zwykle u Ruszczyca, aczkolwiek dostrzegającego i odnotowującego mniejsze czy większe złośliwości pod swoim i Wydziału adresem, nic nie jest w stanie zniweczyć zapału i aktywności zawodowej oraz społecznej. Dzień później i jeszcze w sobotę do późna jest tam, gdzie trwa wytężona praca:

Wilno, piątek 17 VI (1932)

(...) Jesteśmy teraz na Wydziale zajęci oceną prac słuchaczy i urządzaniem wystawy. Zajęło to cały poranek(...)13

Wilno, sobota 18 VI (1932) godz. 12 w nocy

(...) Od rana byłem w ruchu: od godz. 10 na wystawie, którą urządzamy u Bernardynów, i znowu wieczorem od 7. (...)14

Za to w niedzielę możemy zweryfikować nieżyczliwość komentatora statystyki uniwersyteckiej czytając fragment listu Ruszczyca do Giny, a także ocenę sprawozdawcy Kuriera Wileńskiego. W dwa dni po otwarciu wystawy można było przeczytać o bezsprzecznie imponującym dorobku Wydziału, na który złożyły się praca pedagogów zsumowana z wysiłkiem wychowanków, wśród których lśnią nietuzinkowe talenty15:

Wilno, niedziela 19 VI (1932) godz. 11 wiecz.

(...) Z dzisiejszej niedzieli mam do opowiedzenia głównie o wystawie wydziałowej. Tym razem rozesłano zaproszenia. Zasługą Sleńdzińskiego było, że specjalnie się zajął rozplanowaniem i dostarczeniem niezbędnych materiałów (ram i papieru). Przez kilka dni u Bernardynów po prostu wrzało. Stolarze piłowali, uczniowie obcinali, kleili, robili napisy i oto dziś rano już wszystkie sale były gotowe. Wyglądały bardzo porządnie. Pomimo, że wybraliśmy tylko lepsze prace, plon był obfity. Na I piętrze wystawione były prace głównie rysunkowe, kreślarskie, liternicze oraz malarskie I i II kursu. Na drugim - grafika (Hoppen) i pracownia malarska III kursu oraz specjalne IV kursu (Sleńdzińskiego i moja). W ostatniej sali wisiały prace dyplomowe Wendorff-Serafinowiczowej - (specjalnie się wyróżniającej) - "Rybacy", Pikiel-Samorewiczowej - "Kąpiel", Skwarczewskiej - "Idylla" i Achremowicza - "Jazon i Medea". Wszystkim czworgu przyznaliśmy wynik "dobry".

Punktualnie o godz. 1 zebrała się wileńska elita na placyku przed wejściem od Ogrodu Bernardyńskiego. Kilka słów o wystawie, jako sprawozdawczej, powiedział Sleńdziński, a wstęgę przeciął rektor Januszkiewicz. Przez godzinę oprowadzaliśmy gości. Swoim bliskim też rozesłałem zaproszenia. (...) Z Uniwersytetu było wielu profesorów, najmniej z humanistyki, o ile nie liczyć teologii, skąd nie było nikogo. (...)16

Niestety, ta wystawa była ostatnią, w której Ruszczyc czynnie uczestniczył, stan jego zdrowia nie zapowiadał jeszcze katastrofy, ale mógł już niepokoić. W relacji zapisanej dzień później notuje, tak jak często u niego, późną nocą: Z dniem każdym czuję większe zmęczenie.17 Pomimo owego coraz większego zmęczenia, wynikającego z permanentnego przepracowania, nie dostrzeżemy bynajmniej zwolnienia tempa jego życia. We wtorek na wydziałowej wystawie trzeba oprowadzać specjalnych gości, co autor odnotowuje jako drobny epizod, wśród rozlicznych, nie mniej ważnych działań każdego dnia. Przytoczmy te tylko, w które wpisał się Sleńdziński:

Wilno, wtorek 21 VI (1932) godz. 10 wiecz.

(...) Mieliśmy dziś na wystawie jako gości wojewodę z żoną. Oprowadzaliśmy ich wspólnie ze Sleńdzińskim i innymi kolegami. Na wychodnym ofiarowałem wojewodzie moją historię Wydziału.18

Wilno, 23 VI (1932) w nocy

(...) Przez cały dzień byłem czynny. Jestem znowu przy "Wilnie i Ziemi Wileńskiej". Mam też do czynienia z wystawą urządzaną w Bibliotece Uniwersyteckiej na zjazd bibliotekarzy.

O godz. 12 miałem u siebie Boyégo i Sleńdzińskiego. Boyé odbył z nami wywiad. Prosił o wspólne zdjęcie, więc we trzech sfotografowaliśmy się przed gankiem.

Wilno, 25 VI (1932) godz. 12 w nocy

(...) Na wystawie u Bernardynów wybieraliśmy prace do zakupów (oczywiście za drobną opłatą) i do pozostawienia w pracowni. Sleńdziński wystarał się o 500 zł z Warszawy z Funduszu Kultury Narodowej.19

Wizyta warszawskiego literata Edwarda Boyégo20, podejmowanego z wielką serdecznością, starannością i dużym nakładem czasu przyniosła później niemało trosk środowisku artystycznemu Wilna, któremu Ruszczyc w niepisany sposób przewodził. Atak prasy na Juliusza Kłosa, który miał rzekomo wręczyć Boyému strzęp złotogłowia z trumny Barbary Radziwiłłówny, był wynikiem niefrasobliwego, dowcipkującego z warszawska felietonu Boyégo o Wilnie, opacznie zinterpretowanego przez wileńską prasę. Ruszczyc zapisał: Boyé piorunuje na naszych "kretynów", którzy nie rozumieją jego felietonu. Równocześnie unaocznia dramatyczne skutki tych dziennikarskich przetargów i żonglerki słowem dla autorytetu Kłosa, poświęcającego się pracy przy wykopaliskach w krypcie królewskiej. Z tej samej notatki w dniu 26 lipca, w której Kłos prowadził z Boyém korespondencję wyjaśniającą ów nieprawdziwy podarunek, wykorzystany przez lokalną prasę do rozpętania afery i oszczerstw przeciw niemu dowiadujemy się, jak trudne to było dla niego, skoro do warszawskiego "skamandryty" napisał z wielką goryczą, że nikt go w życiu tak nie skrzywdził21. Podobną ocenę tych i innych zapewne okoliczności wizyty Boyé'a w Wilnie znaleźć nietrudno w sierpniowym zapisie, dwa miesiące po wspomnianych w przypisie odczytach stołecznego literata. Wyjaśnić tu należy, że Ruszczyc komentuje najpierw treść pisma otrzymanego od wdzięcznych za oprowadzenie po USB wycieczkowiczów z krakowskiego Związku Kolejarzy, dodatkowo wyjaśniając:

(...) a przecież udzieliłem im tylko 1 godz. Tak to skromne, zdawałoby, się grono odczuło lepiej i głębiej, i zareagowało inaczej niż "przedstawiciel literatury" honorowany o mało nie w Celi Konrada, Boyé, który sprowadził wszystko do rynsztoka.22

Prywatna część współpracy

Ciekawe światło na współpracę (artystyczną, pedagogiczną, kulturalną i społeczną Ruszczyca z gronem osób bliższych i dalszych, a wśród nich tymi, których wiązała z nim codzienność, stałe, powszednie działanie i zwyczajne, bieżące czynności) rzucają notatki o charakterze prywatnym. Już w pierwszej części rozważań nad "Dziennikiem" kontakty początkującego w dziedzinie sztuki Sleńdzińskiego z uznanym już i cenionym artystą - Ruszczycem często odbywały się w mieszkaniu Ferdynanda. Propozycja poważnej współpracy i zatrudnienia w zespole kadry wykładowców Wydziału Sztuk Pięknych została przedłożona, jak pamiętamy, w mieszkaniu Sleńdzińskiego na Teatralnej. Tym razem jednak nie tyle nam chodzi o wyłuskanie prywatnego tła różnorakich wydarzeń, zresztą często dotyczących poważnych decyzji i istotnych spraw, lecz o same spotkania i to wyłącznie takie, do których miano prywatności znakomicie przylega. Choć nie tak licznie przez naszego pamiętnikarza odnotowywane, tym bardziej warte są naszej uwagi, ukazując pozazawodowe, ludzkie aspekty wileńskiego świata artystycznego. Powody najczęstsze to imieniny, urodziny, jubileusze i różnego typu świąteczne okazje, terenem zaś, jak sądzę szczególnym - rodzinny Bohdanów. Tam spotykamy wśród niemałej liczby gości także Sleńdzińskiego, jak choćby w ten wrześniowy dzień imienin żony Ferdynanda:

Bohdanów, środa 7 IX (1932)

Spotykam Sleńdzińskiego. Oprowadzam po ogrodzie. Po obiedzie prezenty imieninowe dla Giny. (...) Goście - 31 osób. Stół w podkowę. Toasty ks. Moczulskiego, mój, Kłosa, Bałzukiewicza, Wacka. Nastrój przyjemny.

Taką relację zanotowaną w środę poprzedzają trzy krótkie zdania, jeszcze bardziej familiarne, gdy dzień wcześniej Ruszczyc zjawia się w swym rodzinnym "gnieździe"23:

Wilno, wtorek 6 IX (1932)

Z Kłosem i Bałzukiewiczem do Bohdanowa. Kubicki już tam jest od wczoraj. Torty jego roboty.24

Ostatnie zdanie przytoczonego zapisu, mogące wywołać uśmiech czytelnika jest znakomitą ilustracją zażyłych, by nie powiedzieć rodzinnych wręcz więzi między F. Ruszczycem a jego uniwersyteckimi współpracownikami. Artystę Benedykta Kubickiego, przez całe międzywojnie profesora i kierownika pracowni malarstwa portretowego wileńskiego USB poznajemy tu oto jako mistrza - cukiernika. Widzimy go przyrządzającego w Bohdanowie torty, niewątpliwie znakomite, skoro nie obawia się konkurować nimi z panią domu. Bez przesady rzec można, iż przy Ruszczycu każdy miał możność wykazać się wszechstronnością talentów. W innym miejscu czytamy:

Wilno, 20 X (1931) godz. 8. 30 wiecz.

(...) Z "Iren" musiałem dziś pamiętać o pani Sleńdzińskiej i o pani Lorentzowej. Wiedziałem, że sam po południu nie wybiorę się, więc obu posłałem życzenia i kwiaty. Wiesz, że w obu domach byłem nie raz gościnnie przyjmowany. (...)25

Zapewne to nie jedyne wileńskie domy opromienione staropolską gościnnością i możemy być pewni, że pamięć Ruszczyca o obydwu solenizantkach to nie zwykła kurtuazja czy służbowy obowiązek wobec żon współpracowników. Z wielu fragmentów "Dziennika", również w tym opracowaniu wcześniej przytaczanych odczytujemy świat tamtych ludzi z jego szczególnym systemem wartości, określonymi poglądami i potrzebami duchowymi, estetycznymi, artystycznymi; świat ideałów, lecz nie idealizowany, mimo marzeń i, wydawać by się mogło zgoła utopijnych pragnień, świat ludzi czynu, mocno stojących na ziemi. Owe tęsknoty były zawsze przez Ruszczyca poddawane krytycznej analizie, dopiero racjonalizowane, a także uzasadniane historycznie stawały się motorem i siłą napędową działania na co dzień. Dopiero w takiej wersji przedkładane bliskim i współpracownikom ulegały upowszechnieniu i także im pomagały w podejmowaniu najtrudniejszych wyzwań. Początek roku 1932, jak pamiętamy fatalnego w zawodowym życiorysie Artysty, wówczas prodziekana WSP (w latach 1931/32 dziekanem był L. Sleńdziński26), inauguruje następujący zapis, będący jakby analizą podsumowującą wybory sposobu na życie. Uzupełnia go refleksja nad bieżącą sytuacją, w której ideały pokolenia Ruszczyca przestają już być powszechne i jedyne:

Bohdanów, niedziela 3 I (1932)

Zauważyłem, że w tych przerwach, jakie dają ferie, przenosi się człowiek najchętniej do epoki romantyzmu. U nas warunki polityczne były ciężkie, często tragiczne, ale w samym życiu był urok, inteligencja żyła w ramach i formach ustalonych i dojrzałych wskutek długiej tradycji. Pielęgnowano wdzięk.

Mówimy z Giną o "nowych" ludziach i o nielicznych już dawnych. O tych, co nie wiedzą, jak było, i o przetworzeniu się całego życia. O ziemiaństwie i zaniku w nim dawnych cech. O odsunięciu go od roli przodującej w społeczeństwie. Ziemian zastępują urzędnicy.27

Ostatnie, podkreślone przez autorkę zdanie wydaje się wyjątkowo trafne i niestety, do dziś aktualne, ujawniając zagrożenia dla kultury, obyczajów społecznych i innych obszarów tzw. wyższych, bardziej wysublimowanych potrzeb człowieka, pojawiające się w momencie, gdy rolę kulturotwórczą elit przejmują urzędnicy, czyli ludzie "elity" z nadania, nie z korzeni. W innych miejscach "Dziennika" odnotowywane są charakterystyczne odmiany i symptomy zaniku owej kultury, pisanej przez duże K wśród np. ludzi teatru, o czym dowiadujemy się z zanotowanego przebiegu rozmowy Wincentego Drabika i jego żony, aktorki dramatycznej, Aliny Halskiej28 podczas jednego ze spotkań z Ruszczycem:

Wilno, 18 II (1931) godz. 9 wiecz.

(...) Mówiliśmy też o tym, jak nowi ludzie, nowe pokolenie, nie przejmuje się i nie ma tremy i tego stałego niezadowolenia z siebie właściwego artyście. Jako przykład dawnego Solska i Solski. (...)29

Ów "brak tremy" i samozadowolenie uwsteczniające bądź zatrzymujące w twórczym rozwoju aktora należałoby dostrzec w obszarze o wiele szerszym od teatru, czy szerzej patrząc kultury i nawet uznać jako zjawisko potencjalnie zagrażające każdemu człowiekowi. W zapiskach Ruszczyca raz po raz natrafiamy na rozmaite sentencje, przenikliwe w swej trafności spostrzeżenia i refleksje. On sam świadom swoich wielkich oczekiwań i wymagań, zadaje sobie pytania, czy jest na czasie z taką koncepcją życia dla siebie i innych. Te rozterki zamknięte w kształt metafory, jak ta z ostatniej niedzieli 1931 roku przed sylwestrem w Bohdanowie:

(...) Noce jasne, księżycowe. (...) Myślę o własnych pamiętnikach. Stałem na pograniczu dwóch epok, jak ktoś, kto mówił mi, że stojąc na grzbiecie górskim widział i zachodzący księżyc, i wschodzące słońce, noc i dzień, tylko, że od strony nocy była - młodość nasza.30

Dla tych, których być może zaczął dziwić dotychczasowy tok rozważań, w którym dość długo występuje solo tytułowy bohater - Ruszczyc, należy się wyjaśnienie, że dzieje się to nie bez kozery, bowiem trwały system wartości, na którym budował swoje życie autor badanego przez nas "Dziennika", musiał być podzielany przez Sleńdzińskiego, o czym świadczy chociażby jego stosunek do sztuki. Przecież w całej twórczości Ludomira widać szacunek do odbiorcy, wyrażający się w trosce o warsztatową perfekcję, zaś w indywidualnych poszukiwaniach nowoczesnego wyrazu artystycznego, a także w formalnym eksperymentowaniu nic nie odbywa się kosztem tradycyjnego warsztatu. Jedno także jest pewne, iż nie należał on do tych rewolucyjnych awangardzistów, którzy zbyt często odrzucali przeszłość i tradycję wskutek osobistych porażek, np. na egzaminach wstępnych do uczelni artystycznej lub niemożności sprostania wymaganiom stawianym przez ówczesne Akademie. Tym bardziej, zaś nie wyznawał zasady odrzucania dla samego odrzucania tego co pozostawili poprzednicy, wedle zasady: sztuka dla sztuki.31 Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że jego umiłowanie przeszłości jest, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bliskie paseizmowi32, chociaż dla niego teraźniejszość w sztuce nie była ani obca, ani obojętna. Istotnie można stwierdzić bez cienia obawy, iż z dużą rezerwą odnosił się do tych twórców awangardy, o których można by za Ruszczycem powtórzyć, że "nie przejmują się i nie mają tremy oraz tego stałego niezadowolenia z siebie, właściwego artyście"33. Na tej kanwie rozpatrywać by można np. polemikę Sleńdzińskiego ze Stażewskim. Przy tym wątku koniecznym wydaje się powstrzymanie w zbyt szczegółowym zagłębianiu się w treści "Dziennika", gdyż takich motywów wciągających czytelnika, jak powyżej omówiony, jest w tej publikacji znacznie więcej, a ich analiza mogłaby się przeciągać w nieskończoność. Dlatego prześledźmy na razie zapisy, które rejestrują temat osobistych kontaktów między autorem a Sleńdzińskim. Po relacji o jednym z bali akademickich, którym Ruszczyc tym razem tak bardzo się rozczarował, że w podsumowaniu zawartym w liście do żony przekazał smutną dygresję, że niestety, karnawałowe, wielkie bale akademickie, w których uczestniczyła cała kadra uniwersytecka i najważniejsze osobistości Wilna stały się już przeszłością. Nieco dalej jednak natrafiamy na taki akapit:

Wilno, poniedziałek, 2 II (1931) o północy

(...) Bardzo ładny był bal Konwentu Polonia (niby "czarna kawa") wczoraj w sali "Żorża". Gospodarze byli bardzo uprzejmi i ładne były stroje. Z naszych byli Sleńdzińscy i Bałzukiewicz. (...)34

Spotkania w Żorżu

Jeszcze krótka dygresja związana z dorocznymi balami akademickimi, bo koniecznym wydaje się przypomnienie wspaniałych inscenizacji Ruszczyca, autora przedstawień z udziałem studentów, którymi owe bale otwierano. Za rekomendację mogą posłużyć już same ich tytuły, np.: "Kulig przed stu laty", "Igrzyska na Zamku Dolnym za czasów Zygmunta i Barbary", "Ucieczka w przestworza" dostatecznie pobudzające wyobraźnię czytelnika. Dołączmy jeszcze jeden szczegół, a mianowicie hotel "Żorż" w Wilnie, który w "Dzienniku" Ruszczyca wymieniany jest tak często, że na pewno zasługuje na dłuższą chwilę uwagi. To właśnie w nim najczęściej kończą się ważne i więcej lub mniej oficjalne spotkania, także pobyty w Wilnie wielu znamienitych osób, które to miasto odwiedzały z najrozmaitszych powodów, najczęściej jednak przy okazji istotnych wydarzeń, czy uroczystości. A że najczęściej, to co najważniejsze dla Wilna było, poniekąd automatycznie wkomponowane w orbitę działań Ferdynanda, stąd w dziennikowych zapisach odwiedzamy wraz z autorem różne miejsca, które pełniły określoną rolę w aktywnym życiu autora. Wśród nich ten hotel, zaraz po zabytkach Wilna i Uniwersytecie pełnił wiodąca rolę. "Hotel S-t Georges" przy ul. Świętojerskiej 20, bo tak brzmi właściwa nazwa lokalu, ukrywającego się pod skrótowym kryptonimem - Żorż, to miejsce chętnie odwiedzane przez wileńską elitę lat przedwojennych.

Zbudowany w końcu XIX w. wg proj. architekta Tadeusza Roztworowskiego oraz inżyniera J. Parczewskiego należał do najwytworniejszych miejsc w mieście. Warto przytoczyć choćby fragment anonsu reklamowego zamieszczonego w 51 numerze Tygodnika Ilustrowanego z 1912 r.: ...urządzony ze wszystkimi wygodami i komfortem, zgodnie z tradycją, stale służy miejscem pobytu sfer zamożniejszych. Wykwintne apartamenta gościnne (...), duża sala balowa i stołowa, urządzona ostatnio w bogatym stylu Louis XVI, tudzież powszechnie lubiony i znany daleko poza Wilnem kwartet koncertowy, czynią Hotel GEORGES(a ulubionem miejscem zebrań towarzyskich. W czasie karnawałów (...) staje się (...) jednem wielkiem mieszkaniem dobranego i wzajemnie się znającego towarzystwa. 35

Owa duża sala balowa w "Żorżu", ze wspaniałym, historycznym wystrojem, mogła wywierać niewątpliwie jakiś tajemniczy wpływ na jakość odbywających się w niej imprez. Doceniane to było przez ludzi szczególnie czułych na piękno i nieuchwytne emocje chwili i miejsca, a więc przez grono wileńskich malarzy. Odnajdujemy w jednym z utrwalonych w "Dzienniku" kwietniowych dni wyraźną sugestię na ten temat:

Wilno, czwartek 2 IV (1931)

Od 10 do 12. 30 oprowadzałem profesora geografii politycznej Ancela z uniwersytetu paryskiego i T. Perkowskiego MSZ. O godz. 2 śniadanie u "Żorża". Z naszego Uniwersytetu tylko Sleńdziński i ja. (Limanowski wyjechał, a Rydzewski chory36). Prof. Ancel: "Je ne vois que le professeurs - peintres"37. Sleńdziński zaprasza wszystkich do siebie na Wiłkomierską.38

Właściwie większość wspólnych działań uczelnianych i wydziałowych była finalizowana spotkaniami zaprzyjaźnionych artystów w "Żorżu", niewątpliwie jako forma odreagowania i relaksu. Ciekawe, że owe zamknięcia jakiegoś szczególnie intensywnego dnia, wypełnionego trudnymi służbowymi problemami już na płaszczyźnie prywatnej nie były krótkie, jak odnotowuje autor pamiętnika w poniższym fragmencie:

Wilno, wtorek 9 VI (1931)

(...) O 8 wieczór Rada Wydziałowa - wybór dziekana39. U "Żorża" do 5 rano.40

Jeszcze inna okazja z finałem w "Żorzu", mianowicie 129 Środa Literacka w całości poświęcona Ferdynandowi Ruszczycowi. W tym miejscu aż się prosi przybliżenie okoliczności towarzyszących przyznaniu Ruszczycowi dorocznej nagrody miasta Wilna za 1930 rok. W radości laureata nie mogło zabraknąć przyjaciół z grona Śród Literackich, rzeczą jak najbardziej naturalną jest więc ta Środa 29 kwietnia 1931 r.41 W skrótowej wzmiance prasowej, w tzw. kalendarium Śród odnotowano:

(...)Zagajenie wygłosił prezes ZZLP Marian Zdziechowski, następnie o twórczości Ferdynanda Ruszczyca i jego wieloletniej pracy na polu kultury artystycznej mówili Józef Wierzyński, Walerian Charkiewicz i Jerzy Hoppen.
Zauważmy, jak w tym kontekście uwypukla się swą oryginalnością wersja dokumentowania zdarzeń przez laureata w jego "Dzienniku", wzbogacająca ów kronikarski przekaz. Wczytajmy się w to, co Ruszczyc zapisał nazajutrz:

Wilno, 30 IV (1931) godz. 1. 30 po poł.

(...) Wczorajsza "moja" Środa Literacka trwała - przy świecach - do 11.30, a dalszy jej ciąg - w dość licznej grupie - w gabinecie u "Żorża" do godz. 4. (...) O Środzie dużo jest do opowiedzenia. Teraz tylko w skrócie. Była nastrojowa. Oświetlenie przypominało Zarzecze. Nawet o tym mówiono. Zebrało się sporo osób. Zagaił rektor Zdziechowski. Potem w przeciągu godziny mówił Józio (Wierzyński). Wspominał dawne czasy mińskie. Ciekawie mówił o niespodziankach, jakie zawsze ludziom robiłem. Odczytywał wyjątki z tekstów moich programów i własne moje teksty. Potem mówił Charkiewicz o Wilnie i o mnie, jak nas poznać i rozumieć. Wreszcie Hoppen specjalnie o obrazach moich. Po krótkiej przerwie i herbacie mówiłem i ja, dziękowałem, a następnie, siedząc, w formie pogawędki dzieliłem się wspomnieniami z mego życia artystycznego i opowiedziałem kilka epizodów, niektóre wesołe. Sformułowała się grupa - z pań były Rela (Wierzyńska), pani Lorentzowa i Kobylińska-Masiejewska - i pojechaliśmy do "Żorża". Tu posypały się przemówienia, jak z rogu obfitości. Kilkakrotnie zabierał głos Sleńdziński. Przemawiał Morelowski, Bułhak, Kurusza, Studnicki, a także płk sztabu generalnego (Kowalski?). Ten wspominał, jakem "oczarował" attachés wojskowych. Bardzo trafiło mu do przekonania porównanie (w mojej odpowiedzi) inscenizacji z bitwą. (...)42

Można po tej relacji tylko żałować, że nie znano wówczas dyktafonów, a także tego, że tam wygłoszone mowy, toasty, wspomnienia i "pogawędki" nie zostały zarejestrowane i dokładniej utrwalone dla potomnych. To jasne, że tych okazjonalnych wypowiedzi nie traktowano jako czegoś szczególnego, wartego historycznej dokumentacji. Przyjmowano to wszystko jako normalne i zwyczajne elementy wkomponowane w każde wydarzenie z artystycznego życia Wilna, w którym obowiązywał niepisany koleżeński kodeks i odpowiedni poziom zachowania pewnych form kultury, nie na pokaz. To naturalne i miłe, że wśród przemawiających tak czynny był Sleńdziński, o którym skądinąd wiadomo, że był wspaniałym gawędziarzem i wygląda na to, że także już wtedy.

Ciąg dalszy nastąpi.

Przypisy

1 18 ohydnych paszkwilów na Wilno i Wilnian, Bibljoteczka Włóczęgi Nr 3, Wilno, 1934, s. 15

2 gra słów wynikająca z zamiany podobnie brzmiących nazwisk:1) Apellesa, malarza greckiego z 2 poł. IV w. pne., syna Petasa z Kolofonu (?), jednego z najsłynniejszych malarzy starożytności, malarza nadwornego Aleksandra Wielkiego; mistrza kolorytu i perspektywy, słynącego z legendarnej umiejętności odtwarzania iluzji przestrzeni na dwuwymiarowej płaszczyźnie obrazu, którą przewyższał rywali oraz 2) Achillesa, bohatera Iliady, najdzielniejszego Greka pod Troją, syna Peleusa i Tetydy; matka, nimfa morska, jedna z 50 córek Nereusa uodporniła ciało Achillesa na rany, z wyjątkiem pięty, za którą go trzymała (stąd "pięta Achillesowa), zginął ugodzony w nią przez Parysa. [opr. wg:] Encyklopedia Popularna PWN, 1996, Warszawa, wyd. 26, s. 39 i 12)

3 por.: F. Ruszczyc, Dziennik, część druga, W Wilnie 1919-1932, AOW "Secesja", Warszawa, 1996, s. 19

4 opr. na podst.: F. Ruszczyc, op. cit. s. 19, Kształcenie artystyczne w Wilnie i jego tradycje - katalog wystawy, red. J. Malinowski, M. Woźniak, Rűta Janonienë, UMK, Toruń, 1996, s. 107 oraz Wileńskie środowisko artystyczne 1919-1945, Katalog Wystawy BWA, Olsztyn, czerwiec- sierpień 1989, s. 69

5 F. Ruszczyc, op. cit., s. 557

6 opr. na podst.: Kształcenie artystyczne w Wilnie i jego tradycje - katalog wystawy, s. 131-132 oraz Wileńskie środowisko artystyczne 1919-1945, s. 63-64

7 autor "Dzienników" przy datach podawanych czy to w listach do żony, czy też w kalendarzach zawsze umieszczał porę dnia, a nawet dokładną godzinę zapisywania informacji.

8 F. Ruszczyc, op. cit., s. 557-558

9 por.: J. Hernik Spalińska, Wileńskie środy literackie (1927-1939), Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa, 1998, s. 38

10 Bohdan Wendorff (ur. 1904), prawnik, od końca 1929 r. sekretarz osobisty wojewody wileńskiego Władysława Raczkiewicza, człowiek obdarzany zaufaniem społecznym w kolejno pełnionych służbach społecznych i administracyjnych zarówno w czasie pokoju w samym Wilnie, jak też wojny i na uchodźstwie (w Londynie adiutant prezydenta RP W. Raczkiewicza, a także szef gabinetu cywilnego kolejnych prezydentów RP).

11 Walerian Charkiewicz, Uniwersytet Stefana Batorego w świetle statystyki, [w:]"Słowo", Wilno, nr 138, 16 VI 1932,

12 por.: F. Ruszczyc, op. cit., s. 637

13 ibidem

14 ibidem, s. 638

15 por.: ibidem

16 ibidem

17 ibidem

18 ibidem; wszystkie podkreślenia w cytowanych fragmentach tekstu dokonane przez autorkę opracowania.

19 ibidem, s. 639

20 Edward Boyé (1897-1943), dr filozofii, literat, poeta, krytyk literacki, tłumacz arcydzieł literatury hiszpańskiej i włoskiej, absolwent UJ. Po pierwszej wojnie światowej (1916-18) był redaktorem pisma "Pro Arte et Sudio" oraz czynnie działał w grupie literackiej "Skamander". W Wilnie głosił odczyty, m. in. o "Dekameronie" Boccaccia, a na jednej ze "Śród Literackich" o "Don Kichocie" Cervantesa. [na podst.:] ibidem, s 635

21 F. Ruszczyc, op. cit., s. 642

22 [por.:] ibidem

23 aluzja do ostatniego olejnego wizerunku Bohdanowa, zatytułowanego przez F. Ruszczyca "Gniazdo", olej, płótno, 1911 r.

24 obydwa ostatnie cytaty (z podkreśleniem autorki), w przestawionej kolejności [w:] ibidem, s. 645

25, F. Ruszczyc, op. cit., s. 599

26 Wcześniej już wspomniano o przemiennym pełnieniu funkcji dziekana i prodziekana uniwersyteckiego Wydziału Sztuk Pięknych przez F. Ruszczyca, związanym z jego członkostwem w Senacie uczelni (por.: przypis 38 [w:] Część druga penetracji "Dziennika" Ferdynanda Ruszczyca pod kątem osoby Ludomira Sleńdzińskiego, Ananke , nr 4 (26) 2000, Galeria im. Sleńdzińskich, Białystok, s. 18). Celowym wydaje się przedstawienie szczegółowego wykazu osób pełniących tę funkcję w latach 1919-1932 udostępnionego autorce przez Edwarda Ruszczyca:

1919/20 - dziekan (F. Ruszczyc), prodziekan (J. Czajkowski)

1920/24 - dziekan (F. Ruszczyc), prodziekan (J. Kłos)

1924/26 - dziekan (F. Ruszczyc), prodziekan (L. Sokołowski)

1926/29 - dziekan (J. Kłos), prodziekan (F. Ruszczyc)

1929/30 - dziekan (F. Ruszczyc), prodziekan (J. Kłos)

1930/32 - dziekan (L. Sleńdziński), prodziekan (F. Ruszczyc)

27 F. Ruszczyc, op. cit., s. 614

28 Wincenty Drabik (1881-1933), scenograf i malarz, prof. warszawskiej ASP; autor wielu scenografii dla teatrów głównie w stolicy, m. in. do Księcia Niezłomnego Słowackiego wg Calderóna, Nie-Boskiej komedii Z. Krasińskiego. [opr. wg:] Encyklopedia PWN, op. cit., s. 185

29 F. Ruszczyc, op. cit., s. 564

30 ibidem, s. 611

31 szerzej to zagadnienie omawia autorka [por.] A. Hendzel-Andreew, Czy sztuka jest potrzebna współczesnemu człowiekowi? [w:] Biuletyn Muzealny Ananke, Galeria im. Sleńdzińskich, Białystok, nr 3(29) 2001, s. 30-40

32 paseizm; kierunek artystyczny charakteryzujący się umiłowaniem przeszłości oraz negatywnym lub obojętnym stosunkiem do teraźniejszości. (fr. passëisme, od paseé - przeszłość). [wg:] Słownik wyrazów obcych PWN, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 1995, s. 832

33 por. przypis 29

34 F. Ruszczyc, op. cit., s. 560

35 informacje o hotelu "Georges" opracowano na podst.: H. Lebecki, Wilno Krajobraz Miejski w fotografiach XIX i pocz. XX w., ARS Print Production s.c., Warszawa, 1999, s. 79 i 181; podkreślenia autorki.

36 Obaj wymienieni w nawiasie, Mieczysław Limanowski i Bronisław Rydzewski to wileńscy profesorowie geografii, geologii USB, a także ludzie aktywnie działający w międzywojennym Wilnie. [opr. na podst.]: Ruszczyc, op. cit., s, 23 i 116

37 (franc.) Nie widzę tu innych profesorów, jak tylko profesorów malarzy. [tłum. z]: ibidem, s. 572

38 ibidem

39 przypomnijmy, że wybrany nim został L. Sleńdziński

40 F. Ruszczyc, op. cit., s. 579

41 J. Hernik-Spalińska, op. cit., s. 147

42 F. Ruszczyc, op. cit., s. 575

Na zdjęciach: Stoją od lewej: F. Ruszczyc, E. Boye, L. Sleńdziński - przed wejściem do mieszkania F. Ruszczyca na ul. Zamkowej 24, R. Jachimowicz. Kościół św. Kazimierza, 1927, B. Kubicki. Portret Stanisława Białasa, 1923 r., Z. Pronaszko, karykatura B. Bałzukiewicza, Hotel "S-t George" w Wilnie przy ul. Świętojerskiej 20,

Nasz Czas 48 (588)