Henryk Siemak

Nie zgasła w nich przyjaźń filarecka...

Szanowna redakcjo! W nr 132 został opublikowany obszerny referat o Ignacym Domeyce, aut. Z. I. Ryn. W tej publikacji został zaznaczony ważny epizod w życiu Domejki, a mianowicie spotkanie już ostatnich pozostałych bodajże filomatów Domejki i Odyńca, które odbyło się w r. 1884 w Kroszynie. Szczegóły tego epizodu są mało znane. I oto chciałbym wypełnić ową lukę, pisząc państwu artykuł oparty na jedyne tylko źródło - "Trzy dni nad Szczarą i Sezweczem" Zygmunta Glogera, Sankt Petersburg, 1895 r.

Współczesne odrodzenie narodowe to zarazem i powroty do tematu filomatów i ich szlachetnych dziejów, które poprzez ich patriotyczne czyny wskrzesiły ducha narodowego, ową iskierkę, która prawie po upływie stulecia rozgorzała walką o wolność i niepodległość Polski. Ale jakoś dziś się zapomina o jednym epizodzie- epizodzie bodajże już ostatnim w owej epopei filomackiej, kiedy już przebrzmiały burze powstań, tych zrywów narodowych z 1931 i 1863 roku, które chociaż i nie przyniosły Polakom tak upragnionej wolności Ojczyzny bądź to z przyczyn wadliwej oceny sił przeciwnika, czyli jego niedoceniania a przeceniania możliwości i sił własnych, bądź zrywów raczej czysto emocjonalnych, bez realizmu i militarnej oceny sytuacji, potęgi ówczesnego imperium rosyjskiego, co spowodowało nieobliczalne klęski narodowe, szczególnie po stłumieniu powstania styczniowego. Lecz nic nie przepada daremnie to ziarno chociaż i zasiane krwią narodu, swe plony wydało w przyszłej historycznej bitwie, zwanej cudem nad Wisłą w pamiętnym 1920 roku. Być może należy tu upatrywać jakieś symbole w tym zbiegu okoliczności, bowiem początek lat dwudziestych wieku XIX -go był rozkwitem działalności filomatów w Wilnie. A więc wszystko ma swe źródła i swe skutki. I chociaż dziś w nowym, dziwnym i nieobliczalnym wieku XXI mamy społeczeństwo i człowieka całkiem już innego niż w epoce filomatów, a i same ich idee dziś nie sposób "implantować" w multikulturę, powiedzmy rocka lub ideologii Hollywoodu, to jednak idee te zostaną w dowolnym czasie i dowolnej epoce jako sumienie narodowe i po prostu ludzkie. I gdy dziś niestety dominują w jednostce cele nie czynienia dobra innym, a tylko robienie własnej i tylko własnej kariery poprzez egoizm społeczny, który w następstwie formuje tylko egocentryzm indywidualny. Więc być może i nie ma sensu poruszać ów temat? Warto bowiem i powinniśmy tworzyć wartości i czyny narodowe o nieprzemijającej wartości, jak nasza historia i nasze sumienie narodowe, które nie ulegają powiewom mody, czy nowym kierunkom bytowania społecznego. Bez tego, bez tych czynników, bez ciągłego oparcia na nie będziemy niczym, tylko bezimienną masą wciąż i wciąż asymilowaną poprzez kolejnych rządzących.

A więc powróćmy do roku 1884, kiedy to z grona i tak przecież niezbyt licznego filomatów pozostało chyba już tylko dwóch - Edward Antoni Odyniec i Ignacy Domejko. Oboje uniknęli karzącej ręki caratu rosyjskiego, która całą mocą opadła na młodzież filarecką, jej głównych przywódców, nie bacząc na "liberalne" rządy ówczesnego imperatora Aleksandra I-go. Odyniec i Domejko, wówczas już dwaj sędziwi starcy i powszechnie znani, jeden jako świetny naukowiec a drugi literat, krytyk, redaktor. Były już w owym roku wydane ostatnie wspomnienia, czyli słynne "Listy do Deotymy", właściwie Łuszczewskiej Jadwigi - wówczas znanej poetki i literatki. A więc była już właściwie nowa epoka i inni ludzie. Na tle tej nowej epoki odbyło się to ostatnie spotkanie dwu ostatnich filomatów. Spotkanie odbyło się w dzisiejszym białoruskim Kroszynie, położonym przy kolei żelaznej między miastem Baranowicze a stacją Pogorzelce. Dwór Kroszyn pierwotnie był siedzibą kniaziów Kroszyńskich. W roku 1499 nadany został przez Akleksandra Jagiellończyka kniaziowi Puciacie, wojewodzie kijowskiemu. Ówczesny zaś Kroszyn roku 1884 należał, jako posiadłość dziedziczna, do Zawadzkiego, który był wówczas znany jeszcze i jako utalentowany rysownik. Za kościołem kroszyńskim na pobliskim cmentarzu znajduje się grób rodzonej siostry Ignacego Domejki po mężu Jeziorskiej. Domejko przyjechał do Kroszyna 3 (15) sierpnia 1884 roku, by odwiedzić grób siostry. Znany wówczas uczony przybył z dalekiej Ameryki Łacińskiej na Litwę, po przeszło półwiekowej nieobecności. Otoczony gronem rodzimy i krewnych i w towarzystwie przyjaciela z lat filareckiej młodości Antoniego Edwarda Odyńca. Po wysłuchaniu mszy św. w miejscowym kościółku kroszyńskim, właściciel Kroszyna pan Zawadzki, podejmując wszystkich licznych tu gości u siebie, poprosił zacnych starców, aby na pamiątkę swego pobytu (a należy się domyśleć już ostatniego) posadzili na jego dziedzińcu dwa przygotowane do tego celu dąbki. Ignacy Domejko tą propozycją został rozczulony do łez. Poczem ręce obu tych zacnych ludzi posadziły w ziemię kroszyńską latorośle dębowe. A Odyniec na tę uroczystą chwilę zaimprowizował następujący, w swym ulubionym staroświeckim stylu wiersz, który później na kamieniu został wyryty:

Ci dwaj, co te dąbki obok posadzili
Pół wieku rozłączeni w antypodach żyli;
Przecież odziedziczona po ojcach od dziecka,
Nie zgasła w nich nawzajem przyjaźń filarecka.
A gdy Bóg znów ich złączył, po tej stronie globu,
Z doświadczeń ich, ta prawda wybłysła dla obu:
Że wszystkie szczęście ziemskie jest sen, płonna mara;
Prawdziwe tylko: w sercu miłość - w duszy wiara.
Uczuć tych niech ten kamień zostanie wspomnieniem
Kiedy już oni oba będą pod kamieniem.

Pięć lat po tym wydarzeniu, jak świadczy nam naoczny świadek Zygmunt Gloger, te dwa dąbki jako ostatnie napomnienie o świetnej epoce filomackiej starannie pielęgnowane i ogrodzone strzeliły już bujnie ku niebu. Zasadzony przez Odyńca, według ówczesnych miar miał 5 stóp wysokości, a przez Domejkę 6. A dwaj starcy znowuż złączeni w antypodach, ale już tym razem rozłączeni na wieki, bowiem obaj spoczęli w ziemi poza granicami tak ukochanej Wileńszczyzny. Domejko za dalekim oceanem, a Odyniec w Warszawie. Niestety, dzisiejszy los zapewne potężnych już dębów nie jest mi znany, bowiem przeżyły chyba one niejedną burzę dziejową, pod warunkiem, że owe burze ich nie tknęły swym straszliwym cieniem. I chociaż, jak już zauważyłem, dziś nie możemy w realia naszego czasu "implantować" szlachetne dzieje przodków, a tym bardziej marzyć o odrodzeniu ich epoki, były i pozostają one sumieniem narodu, a nawet tylko nadzieją nie tyle odrodzenia, co zrozumienia dobra i zła, czyli tego co ma prawo do życia wiecznego w historii i w sercach pokoleń.

Nasz Czas 43 (582)