Anna Hendzel-Andreew

Spotkania w Wilnie.
Sleńdziński i Ruszczyc

(Ciąg dalszy. Początek w nr 128, 129 "Czasu")

Sledziński w "Dzienniku" Ferdynanda Ruszczyca

Część trzecia

Analizę wydarzeń opisanych w "Dzienniku" Ferdynanda Ruszczyca przerwaliśmy na roku 1929, badając związki między jego autorem a czołowym artystą Galerii im. Sleńdzińskich, Ludomirem. Chociaż dosłownie już za cztery lata zapiski autora "Dziennika" i co gorsza, także jego pracę na uczelni nieoczekiwanie przerwie nagła choroba, to do tej dramatycznej cezury Ruszczyc ani na jotę nie zwolni tempa życia, czego dowodem są właśnie notatki z tych kilku lat. Wczytując się w nie zatrzymujemy się często zadziwieni i nieodmiennie zaskakiwani ich różnorodną zawartością. (...)

Z dużych i małych rangą faktów oraz zdarzeń z omawianego w tym opracowaniu okresu, kilka wysuwa się na plan pierwszy, niekoniecznie z powodów do końca pozytywnych. Jedno z takich na poły artystyczno koleżeńskich wydarzeń - skandali związane było z projektem pomnika Księcia Witolda. Traktowane przez dziennikarzy w kategorii sensacji, szczegółowo było komentowane w lokalnej prasie Wilna.1 Wielki Książę Litewski Witold, stryjeczny brat Władysława Jagiełły, który w 1410 r. dowodził pod Grunwaldem wojskami litewskimi2, w środowisku wileńskiego międzywojnia wywoływał żywe emocje, nie pozbawione kontrowersyjnych ocen. Zainteresowaniu tą ważną dla Wilna i mocno z nim związaną postacią w 1930 roku sprzyjała przypadająca w październiku 500 rocznica jego śmierci. Z tej więc okazji został powołany specjalny Komitet Obchodów poświęconych Witoldowi3, który starał się znaleźć najlepszy sposób uczczenia pamięci litewskiego bohatera z czasów unii obojga narodów. W świadomości Polaków utrwalił się Matejkowski wizerunek księcia z centralnej części grunwaldzkiej bitwy. Rola Wielkiego Księcia w znakomitym dziele jest pierwszoplanowa. J. Matejko przedstawił przecież w niej moment, gdy Witold wprowadził do walki ponownie pułki litewskie i ruskie, zmieniając niekorzystny obrót sprawy. Ukazany został przez malarza w całej postaci, en face, z dynamicznie rozkrzyżowanymi ramionami. W jednej ręce trzyma wysoko wzniesiony do góry miecz, w drugiej tarczę. Wydaje się jakby zawisł w locie na swym ogromnym szpakowatym arabie. Tylko co powalił wraz z koniem Konrada Białego, jedynego z książąt śląskich, bijących się w szeregach Zakonu. Czy Wilno świętujące 500 rocznicę ma pójść tropem Mistrza Jana i podporządkować się jego malarskiej wizji narodowych wydarzeń oraz wielkich postaci historycznych, w tym również księcia Witolda? Wszak wiadomo, iż do Witolda pozował Matejce sam książę Adam Sapieha.4

Pomnik Wielkiego Księcia Witolda w Wilnie

O pierwszym wariancie, którym miał być sarkofag ustawiony w Bazylice Wileńskiej dowiadujemy się z "Dziennika" pod datą 15 października, a jeszcze bardziej z treści listu dołączonego przez E. Ruszczyca do tego zapisu, wyjaśniającego szczegóły sprawy:

Wilno, (...)środa (1930)

O godz. 6 posiedzenie Komitetu Witoldowego. Odczytana została moja rezygnacja. O 10.50 wraz z innymi delegatami udaję się do Warszawy.

Ów list, o którym tu mowa został odczytany na posiedzeniu komisji artystycznej Komitetu w gabinecie prezydenta miasta, Józefa Folejewskiego. Warto się z nim zapoznać:

"Wielce Szanowny Panie Prezydencie.

Od wielu miesięcy komisja organizacyjna Tymczasowego Komitetu uczczenia 500-rocznicy zgonu w. ks. Witolda pracowała nad sposobem uczczenia tej rocznicy. Zatrzymawszy się na projekcie ustawienia sarkofagu w Bazylice Wileńskiej, Komitet polecił specjalnej komisji zbadanie krypty i fundamentu, i asygnował potrzebną sumę. Prace badawcze zostały wykonane. Poza tym Komisja Organizacyjna przyjęła do wiadomości, że jeden z artystów rzeźbiarzy wileńskich samorzutnie opracowuje projekt sarkofagu. Przy uchwaleniu prac badawczych i przy wszystkich dyskusjach na powyższy temat obecny był przedstawiciel Kapituły Wileńskiej i sprzeciwu z tej strony nie było.

Obecnie Kapituła Wileńska zezwolenia na ustawienie sarkofagu w. ks.

Witolda w Bazylice Wileńskiej - odmówiła.

Uważając, że Komisja Organizacyjna zaangażowała się już materialnie i moralnie, i że uniemożliwienie obecne urzeczywistnienia projektu jest przekreśleniem idei, wszelki zaś inny sposób uczczenia zgonu Fundatora Katedry Wileńskiej, w niej spoczywającego, zmieniłby pierwotnie przez Komisję Organizacyjną powziętą myśl, z którą jako członek Komisji się solidaryzowałem, upraszam Pana Prezydenta o wykreślenie mnie ze składu Komisji Organizacyjnej.

Z wysokim poważaniem.

Ferdynand Ruszczyc"5

Rezygnacja z udziału w Komitecie nie oznaczała, że F. Ruszczyc odciął się od uroczystych obchodów witoldowej rocznicy, czując się osobiście dotkniętym zastopowaniem projektu, z którym się utożsamiał. Jego czuwającą obecność dostrzegać będziemy w dalszym przebiegu sprawy. Z fragmentu grudniowego zapisu wynika, że czynione były ponowne starania, aby pozostać przy pierwotnym projekcie, niestety bez skutku:

Wilno, niedziela 7 XII (1930) godz. 11 wiecz.

(...) Na wczorajszym posiedzeniu Komitetu Witoldowego wytworzył się podobno straszny galimatias. Sleńdziński też już zniechęcony. Limanowski piorunując nie oszczędzał Kapituły. (...)

Tak więc, gdy niemożliwym do spełnienia okazał się projekt sarkofagu, aprobatę uzyskał pomysł redaktora Mackiewicza6, aby we wnętrzu baszty na Górze Zamkowej ustawić posąg Witolda. Po odejściu Ruszczyca został wybrany nowy przewodniczący Komisji artystycznej. Został nim Ludomir Sleńdziński i tak się zaczęła, jego niezbyt fortunna rzeźbiarska przygoda związana z pomnikiem Wielkiego Księcia. Przygoda odnotowywana w prasie od końca 1930 r. przez okres niemal dwóch lat, w której, niestety nie było zwycięzcy ani owocnego finału i praktycznie wszyscy zainteresowani ponieśli większe, czy mniejsze szkody, jak się okaże, nie tylko moralne.

Przez moment cofnijmy się do listopadowego zapisu z minionego roku, w którym Ruszczyc sygnalizując ówczesne bolączki i problemy podsumowuje owe dokuczliwości w znamienny sposób, zwłaszcza dla tych niewielu już lat czynnego życia zawodowego i współpracy z Ludomirem. W uzupełnieniu dodajmy, że przed niespełna miesiącem od daty wydarzenia z cytowanego niżej fragmentu "Dziennika", Sleńdziński został wybrany przez Radę Wydziałową na nowego prodziekana (stało się to po rezygnacji Kłosa). Informacja ta pozwala lepiej odczytać poniższe słowa:

Wilno, 8 XI (1929) godz. 10.30 wiecz.

(...) Gdy dziś zebraliśmy się na zaproszenie Lorentza w kościele Ostrobramskim, by obejrzeć wilgotne mury i znaleźć na nie sposób, miał Lorentz ze sobą "Express" i wyczytał tam co "wróżą gwiazdy na dzień dzisiejszy - zainteresowanie się sztuką... Mogą się również zaznaczyć pewne niepokoje, wysiłki bezpłodne... jakieś niepokoje nerwowe, podrażnienia..." Najzupełniej to się sprawdziło, zwłaszcza te "o charakterze dość nieprzyjemnym". Zresztą wystarczy powiedzieć-Senat. (...) Mam teraz o tyle lżejsze zadanie, że nie jestem sam, że jest też Sleńdziński.7

Istotnie współobecność Sleńdzińskiego na wielu polach życia Ferdynanda staje się odtąd bardziej czytelna i widoczna nawet wówczas, gdy w zapisywanych "sprawozdaniach - raportach" kolejnych dni nie pada wprost jego nazwisko. W sensie dosłownym urzeczywistnia się to np. w owym pomnikowym przedsięwzięciu, właśnie w momencie, gdy Sleńdziński przejmuje na swoje barki ciężar całego zadania. Początek ma miejsce, jak natychmiast odnotowały dwa dzienniki lokalne8, w sylwestrowy wieczór na przełomie 1930 - 31 roku w prywatnym mieszkaniu artysty, mieszczącym się wówczas na rogu ulic: Kalwaryjskiej i Wiłkomierskiej, w pobliżu kościoła św. Rafała, z widokiem na Zielony Most. O godz. 17-tej pojawiają się nie byle jacy goście: minister reform rolnych, prof. W. Staniewicz - prezes Komitetu Obchodów, w towarzystwie trzech członków: prof. M.Morelowskiego, wspomnianego wcześniej red. J. Mackiewicza i konserwatora zabytków dr S. Lorentza. Kierują oni prośbę, by podjął się skomponowania i wykonania pomnika W. Ks. Witolda przed frontonem ruin Zamku wielkoksiążęcego na Górze Zamkowej9. Odpowiedź gospodarza jest pozytywna, mało tego Ludomir okazuje radość, uznając to imienne zlecenie jako wyróżnienie i zaszczyt, któremu on, jako Wilnianin postara się jak najlepiej sprostać. Przybyli udzielają mu wówczas szerokich pełnomocnictw w realizacji powierzonego zamówienia (...)

Czwarta część rozważań nad "Dziennikiem"
Ferdynanda Ruszczyca związanych
z osobą Ludomira Sleńdzińskiego

Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniej części analizy treści "Dziennika" Ferdynanda Ruszczyca, zajmiemy się tymi jego fragmentami, które ukazują nie omówione dotychczas pola współpracy i kontaktu między autorem tomu wspomnień a Ludomirem Sleńdzińskim. Wracamy ponownie do wileńskiej Alma Mater. Postaramy się prześledzić zdarzenia związane z życiem uczelnianym, często dokładniej odnotowywane, a czasem tylko muśnięte przez autora dwóch tomów owych fascynujących zapisków. Wśród spraw zatruwających życie pracownikom i zakłócających normalne funkcjonowanie Wydziału kierowanego przez Ruszczyca znalazło się postępowanie dyscyplinarne wszczęte w 1930 r. przez Komisję Senatu USB wobec prof. Juliusza Kłosa10, a później jeszcze Stanisława Matusiaka. Sprawa wobec Kłosa była tym bardziej przykra, że odbywała się na podstawie nie potwierdzonych zarzutów, czy wręcz donosów, plotek i Räubergeschichten11 szerzonych w środowisku uniwersyteckim przez nieprzychylnych Wydziałowi profesorów. O tym, że uniwersytecki wydział sztuki miał zawsze oponentów mniej lub bardziej zajadłych wiemy z poprzednich rozważań. Pamiętamy, że już jego powołaniu towarzyszyły nieżyczliwe, by nie powiedzieć wrogie działania jego przeciwników.

Sprawa Kłosa

Przyjrzyjmy się dziennikowym zapisom z kolejnych marcowych dni 1930 r., w których sytuują się owe niesmaczne rozprawy i przesłuchania. W nich widzimy zawsze przy dziekanie obecnego Sleńdzińskiego, solidaryzującego się z tendencyjnie oskarżonym kolegą. Oto one, od czwartku do niedzieli włącznie:

Wilno, czwartek 27 III (1930) godz. 9. 30 wiecz.

(...) Otrzymałem jako świadek w sprawie Kłosa wezwanie na sobotę rano. Jutro z tego powodu zbieramy się wieczorem (Kłos, Sokołowski12, Sleńdziński i ja). Oto 9 miesięcy, jak w tym trwamy. (...)

Wilno, piątek (...) godz. 12 w nocy

(...) Wracam z Bernardynów od Kłosa, gdzie znowu - tym razem ostatnią przed jutrzejszą sprawą - odbyliśmy naradę. Że ta sprawa teraz dominuje, możesz sobie wyobrazić. (...)

Wilno, sobota(...) godz. 12. 30 w nocy

(...) Sprawa Kłosa jeszcze nie skończona. Przez cały dzień odbywało się badanie świadków, które zakończono. Jutro o godz. 5 dalszy ciąg - przemówienie rzecznika, Kłosa i obrońcy. Po pierwszym świadku, prof. Szmurle13, byłem wzywany ja, potem Sokołowski i inni. Jak to jest denerwujące, możesz sobie wyobrazić. Wiadomości mogliśmy mieć tylko w przerwie, a potem czekałem w Szubrawii. Po 10.30 wieczorem zaszli Kłos i Sleńdziński i roztrząsaliśmy dotychczasowy przebieg. Jutrzejsze posiedzenie skończy się zapewne bardzo późno. (...)

Wilno, niedziela (...) godz. 2. w nocy

(...) Sprawa Kłosa skończyła się o 10 wieczorem. Umówiliśmy się, że się u mnie zejdziemy.

Dziś były przemówienia rzecznika (Czyżowskiego), Kłosa i Sleńdzińskiego, wreszcie ostatnie słowo Kłosa. Sąd naradzał się całe dwie i pół godziny. Sformułowanie wyroku - wobec zarzutów i donosów, jakie stanowiły podstawę wszczęcia sprawy, i plotek jakie szerzono w przeciągu dziewięciu miesięcy na Uniwersytecie i po mieście - bardzo łagodne. Co do punktu I (niespełnianie obowiązku) powiedziano, że nie wykładał przez pewne okresy z powodu ciężkiej choroby, a tylko nie zawiadamiał ministerstwa. Punkt II - alkoholizm - został całkiem wykreślony. Z punktu III pozostało tylko: nie zawsze zachowywał się zgodnie ze stanowiskiem profesora (cytuję z pamięci) "na zebraniach towarzyskich", "herbatkach" wydziałowych. Oto wszystko. Wyrok: nie może przez trzy lata piastować stanowisk z wyborów (dziekana lub prodziekana). Jest pewna dysproporcja pomiędzy jednym a drugim. Nad tym pewne debatowali tak długo członkowie sądu. Ostatecznie jednak nie stało się to, na co z pewnością liczyli Pigoń i Falkowski oraz Matusiak z dwoma swymi pomocnikami od św. Łukasza, to jest wymaganie podania się do emerytury.

Wczoraj na rozprawie świadkowie oskarżający, występując bezczelnie, nie podali żadnych specjalnych, sprawdzonych faktów. Matusiak tak dalece nie podał konkretów, że nawet rzecznik się na niego oburzył. Oczywiście omawialiśmy tu długo całą sprawę. Teraz cały kram z tą drugą sprawą dyscyplinarną - Matusiaka14. I tu przy dochodzeniu praca spada na mnie. (...)15

Dziś zapewne niesłychanie trudno byłoby w szczegółach odtworzyć zarzuty postawione J. Kłosowi, a już zupełnie niemożliwe wydaje się przybliżenie przewinień dyscyplinarnych S. Matusiaka. Niektóre z nich zostały nazwane w przytoczonym powyżej werdykcie, czyli, jak to określa Ruszczyc w "bardzo łagodnie" sformułowanym wyroku. I chyba nie o skrupulatny, protokolarny stenogram "sądowy" tu chodzi. Raczej o powtarzające się, jak świat światem marne działania i pobudki ludzi, wcale niekoniecznie tylko tych małych, lecz czasem takich, których nigdy byśmy o to nie posądzili. Oto w gronie oskarżycieli profesor Pigoń16, wielki humanista zda się o nieposzlakowanym życiorysie, nie tak dawno rektor wileńskiej wszechnicy! Ale bardziej zadziwiająca jest obecność Matusiaka, który występuje w roli oskarżyciela kolegi z wydziału i jak czytamy, nie sam, lecz jakby dla wzmocnienia siły natarcia z nieznanymi, jak to czytaliśmy przed chwilą: "dwoma swymi pomocnikami". Bardzo to dziwne, skoro spotkać go mają podobne przykre przejścia, bowiem przeciw niemu już niebawem ma się rozpocząć kolejna sprawa dyscyplinarna. Sądzę, że w tym kontekście warto przybliżyć bardzo ciekawy życiorys tego artysty, korzystając z zamieszczonego opracowania, uzupełniającego relację 26 Środy Literackiej, która odbyła się 7 grudnia 1927 r. Środy, podczas której zebrali się członkowie redakcji "Źródeł Mocy"17.

Dowiadujemy się oto, że Stanisław Matusiak wchodzi w skład sześcioosobowego komitetu redakcyjno-wydawniczego i co ciekawe, w gronie redakcyjnym tego pisma spotyka się m. in. ze Stanisławem Pigoniem, przed chwilą wspominany S. Matusiak, malarz, grafik i pedagog urodził się w finale XIX w. we Lwowie18, gdzie ukończył gimnazjum i rozpoczął studia w tzw. Wolnej ASP, kontynuowane później w Akademii Krakowskiej pod kierunkiem Teodora Axentowicza; znajdował się wówczas pod silnym wpływem ekspresjonizmu. Po służbie w wojsku w czasie I wojny światowej, za którą został odznaczony krzyżem Virtuti Militari, w latach 1918-1923 nadal mieszkał we Lwowie, aktywnie uczestnicząc w jego życiu artystycznym, wiele wystawiając (m. in. trzykrotnie na zbiorowych wystawach "Formistów" we Lwowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych). Rozdział wileński jego życia to siedem lat między 1923 a 1930 rokiem. Na Wydziale Sztuk Pięknych wileńskiego USB od 1923 r. najpierw jako asystent Katedry Sztuki Stosowanej, potem wykładowca dydaktyki rysunku, w końcu objął funkcję kierownika artystycznego w zakresie grafiki i zdobnictwa, równocześnie zajmując się sztuką użytkową. Projektował okładki do współredagowanego czasopisma "Źródła Mocy" (zamieszczał tam sprawozdania z wystaw oraz artykuły o sztuce) i do innych wydawnictw oraz plakaty (m. in. do "Księcia Niezłomnego" dla teatru "Reduta"), a w 1929 r. wykonał polichromię na ścianach wileńskiego kościoła św. Ignacego. Od 1927 r. do marca 1930, gdy Wilno opuścił, był "członkiem - mistrzem" stowarzyszenia grupy studentów uniwersyteckiego Wydziału Sztuki pod nazwą "Cech św. Łukasza". Stowarzyszenie to za swój cel stawiało poszukiwanie narodowej, polskiej formy, zespolonej z elementami rodzimej przyrody i duchem katolickiej wiary, będącej korzeniami polskiej religii. We Lwowie poświęcił się głównie twórczości religijnej, malując obrazy olejne i dekoracje (np. do misterium wielkopostnego w 1944 r.). Prowadził także założoną przez siebie własną szkołę malarstwa i zdobnictwa "Fresk" oraz wykonywał liczne ilustracje na zlecenie Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (np. cykl podręczników dla młodzieży gimnazjalnej "Mówią Wieki" W czasie drugiej wojny jako major AK został aresztowany przez NKWD i wywieziony, gdzie w wieku 50 lat zmarł w Donieckim Zagłębiu Węglowym (1945 r.).19

Odnotowane w "Dzienniku" F. Ruszczyca, a omówione powyżej "sądy koleżeńskie", wpisane między dokonania i radości dziekana, jako kłopoty i bolesne zadry w społeczności uniwersyteckiej20, skłaniają do zastanowienia i głębszej refleksji. Nasuwa się pytanie, czy był to syndrom tylko tamtych czasów, czy raczej zjawisko typowe, z powodu wiecznie aktualnych słabości człowieka? Faktem jest, że wydarzenia analizowane tutaj brzmią nutą szczególnie głębokiego smutku, gdyż eksponują zacietrzewienie i skłócenie środowiska skupiającego wybitnych naukowców, niekwestionowaną intelektualną elitę wileńskiego uniwersytetu.

Pewien komentarz do ówczesnej rzeczywistości, czy wręcz próbę diagnozy i wyjaśnienia różnych pejoratywnych zjawisk, zachowań i skandali, których w Wilnie niestety nie brakło, znajdujemy w publikacji Jadwigi Hernik Spalińskiej.21 Autorka nazywa choroby tamtych czasów po imieniu, a szczególne nasilenie owych niepokojących faktów i wydarzeń zauważa w okresie, w którym sytuują się omówione tu wcześniej "procesy sądowe". Określa ich bezpardonową formę jako brutalizację życia elit, od których oczekiwać by można czegoś zgoła odmiennego; bo przecież nikt bardziej od nich nie jest zobowiązany do tego, by służyć przykładem kulturalnych zachowań. To, co dalej autorka pisze warto przytoczyć w całości: (...) Tak silnie demonstrowana nienawiść, brutalna złośliwość, nie przebierające w środkach fałszywe argumenty, populistyczne chwyty - kształtują cyniczny świat bez wartości. Ponieważ następne zdanie odwołuje się do omawianej przez nią konkretnej historii konfliktu między Witoldem Hulewiczem a Catem-Mackiewiczem22, zastrzega się, że nie tylko ten konflikt i akurat nie tylko ta kampania doprowadziła do rozbuchania nastrojów w Wilnie w końcówce lat trzydziestych (...). Całokształt zjawisk określa jako jawne puszczenie hamulców drastycznie wpływające na formy życia w tym okresie. Czytamy dalej: (...) Reformy jędrzejewiczowskie (październik 1932), odbierające samodzielność uczelniom, dopełniły zniszczenia. Mimo wystąpienia trzydziestu wybitnych przedstawicieli nauki, mimo odezw i strajków w sprawie niezależności uczelni w marcu 1933, Sejm uchwala ustawę o uczelniach wyższych, uzależnia je merytorycznie od Ministerstwa, likwiduje 52 katedry (...) To wtedy właśnie likwidacji ulega również, tak bardzo Wilnu potrzebna Katedra Architektury.

Brzmi to tym smutniej, gdy wiemy, że wileńska wszechnica (istniejąca od 1578 r.) pod wieloma względami, m. in.: poziomu kadry naukowej, wpływu na kształcenie młodzieży ziem litewsko-ruskich, a także osiągnięć naukowych mogła konkurować z Warszawą i Krakowem. Ponadto samo Wilno, w którym uczelnia była zlokalizowana to przecież miasto o wielowiekowej historii. Ośrodek o tradycjach nie tylko naukowych, lecz także kulturalnych i administracyjnych na miarę jednej ze stolic Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Zatrzymajmy się jednak przez moment przy ostatnich zdaniach cytowanej wcześniej diagnozy, które dotyczą skutków "jędrzejowiczowskich" posunięć, w postaci odwołań ze stanowisk wielu wartościowych osób. Już przez współczesnych Wilnian odczytywane jako "wygnanie z raju"23. Ale o wiele bardziej groźne w konsekwencji dla sytuacji społecznej były inne następstwa, tak jednoznaczne, że nie wymagają nawet komentarza. Jagoda Hernik pisze: (...) Młodzież miała teraz za nauczycieli albo ludzi postępujących oportunistycznie albo upokorzonych. Nic dziwnego, że sama nie cofała się przed aktami agresji.24

Wileński tygiel

Powyżej przytoczona krytyczna ocena całości sytuacji jest być może zbyt jednostronna, czego dowodem i ilustracją jest chociażby niezwykłe i jakże pozytywne zjawisko "Śród Literackich", któremu przecież cytowana tu autorka poświęca całą swą publikację. Warto jednak przytoczyć wyakcentowane przez nią pewne pejoratywne znamiona, ilustrujące i konkretami potwierdzające trafność owej diagnozy. Będą to losy ludzi już wymienianych w tym opracowaniu, związanych z Ruszczycem i ze Sleńdzińskim, cennych dla kultury wileńskiej, a które owych negatywnych zjawisk doświadczyły na własnej skórze.

Spośród osób "wygnanych z wileńskiego raju" dwie wymagają szczególnej uwagi, a mianowicie, wspominany wcześniej dr Stanisław Lorentz25 - wykładowca konserwacji zabytków na uniwersyteckim Wydziale Sztuk Pięknych i kierownik ówczesnego Oddziału Sztuki Urzędu Wojewódzkiego26 oraz Witold Hulewicz, literat, dyrektor wileńskiej rozgłośni polskiego radia (ściślej, kierownik oddziału literackiego), a także osoba o podstawowym znaczeniu dla Śród Literackich. Oni właśnie byli pomysłodawcami i swoją energią przyczynili się do ukonstytuowania w lutym 1933 r., nie mającej precedensu w skali całej Rzeczypospolitej - Rady Wileńskich Zrzeszeń Artystycznych, słynnej "Erwuzy"27. W wybranym prezydium tego zrzeszenia prezesem został Ludomir Sleńdziński, zaś viceprezesem W. Hulewicz, podobny skład zatwierdziło także późniejsze posiedzenie Rady w kwietniu 1934 r., z tym, że Hulewicz został wówczas członkiem zarządu.

We wspomnieniach profesora St. Lorentza działalność tego ciała wyrażała się w rozmaitych formach, z których pierwszoplanową był stały przepływ informacji i dzięki temu możliwość wzajemnej konsultacji stowarzyszonych zrzeszeń. Zanim nieco dłużej zatrzymamy się przy Erwuzie podkreślmy pewną niepojętą wręcz właściwość Wilna, która sprawiała, że prof. Lorentz nigdy, nawet u schyłku życia, goryczy z powodu wygnania nie przerzucał na to "miłe miasto"28. Szerzej i wieloplanowo ujmują to jego późne, bo z 1981 r. wspomnienia, poświęcone problematyce wileńskiej. Ich zawartość J. Poklewski ocenia jako bezcenną, ściśle udokumentowaną faktografię z pełnym obrazem środowiska, jego ambicji, dążeń, sukcesów, porażek...29 Wiele by można pisać o przedsięwzięciach Erwuzy od momentu powstania, jednak szczególnym owocem i postacią, w jakiej się ono wyraziło było utworzenie klubu "Smorgonia". Powstaniu tego klubu literacko - artystycznego towarzyszył największy rozgłos. Tak o tym wydarzeniu ciekawym, a dla nas chyba już trochę egzotycznym pisze Poklewski30:

Klub ten swoją nazwę przyjął od miejscowości Smorgonie - słynnej nie tylko z wypieku obwarzanków, ale przede wszystkim z tradycji "akademii", w której na życzenie Radziwiłła-Panie Kochanku, Cyganie na rozpalonej blasze uczyli tańczyć niedźwiedzie. Proceder ten dał początek popularnemu na terenie kresów, choć niezbyt pochlebnemu określeniu "akademik smorgoński" W nawiązaniu do tej właśnie "akademii", członkowie klubu uzyskiwali tytuł cygana i in corpore31 stanowili bandę cyganów, stali zaś bywalcy mogli z czasem osiągnąć godność niedźwiedzi.

35-osobowa "banda cyganów" zrzeszająca uznanych wileńskich artystów została powołana uchwałą prezydium Erwuzy i zarządu "Smorgonii", składała się z literatów, muzyków, aktorów i plastyków, w gronie których byli min: rzeźbiarz - B. Bałzukiewicz, malarze - L. Sleńdziński, M. Rouba, J. Hoppen, B. Jamontt, K. Kwiatkowski, T. Niesiołowski, architekci - J. Borowski, S. Narębski oraz historycy sztuki - S. Lorentz i M. Morelowski. Wymienione nazwiska należą do osób wielokrotnie odnotowywanych w "Dziennikach" Ruszczyca, są bowiem ściśle z nim związane. Jan Malinowski pisząc o "Smorgonii" umieszczał jej powstanie w sprzyjającej takim pomysłom wileńskiej tradycji życia towarzysko-klubowego, cytując humorystyczny wiersz Wincentego Pola-Negi pt. Pieśń o klubach naszych32, w którym wymieniane są rozmaite kluby, również "Klub Włóczęgów" założony dużo wcześniej przez Ruszczyca. Zanim przybliżymy fragmenty tej satyrycznej pieśni jeszcze jedno krótkie "Westchnienie", "włóczęgowska" fraszka o S. Lorentzu:

Gdy odejdzie z naszej krainy -
(może i to się stanie)
pozostawi po sobie - ruiny.-
(w bardzo dobrym stanie).33

I wreszcie wiersz W. Pola:
A czy znasz ty, bracie młody,
naszych KLUBÓW skryte mody?
Z czego słyną, kędy giną
i co robią tą godziną?
A czy wiesz ty, kto w nich broi?
Jaki cerber u drzwi stoi?
Jak się dostać do podwoi?
Kto tam kogo czym napoi?
Wyleć bracie z twego gniazda,
miłać będzie taka jazda:
spojrzeć z góry, tak dla próby,
na wileńskie nasze kluby...

W tym spojrzeniu z góry, do którego zachęca poeta należy dostrzec coś więcej niż aktualną sytuację klubową Wilna. Długi, a także zasługujący na uwagę "dorobek" w zakresie owego życia towarzysko-klubowego, można rzec pewna specyficzna tradycja analizowania wileńskiej rzeczywistości przez lupę satyry, sięga swymi korzeniami głęboko w przeszłość. Wywodzi się od początku XIX w., rozpoczynając, co najmniej od słynnych "Szubrawców", autorów rozchwytywanych od 1816 r. w Wilnie "Wiadomości Brukowych". Sama ironiczna nazwa przyjęta przez Towarzystwo, a także tytuł wydawanego z ich inicjatywy tygodniowego pisemka prezentuje nam grono ludzi wesołych i dowcipnych, różnego wieku i stanu, stojących na czele ówczesnej inteligencji, pełnych, prócz dowcipu, zalet towarzyskich i obywatelskich. (...) Nazwali się Szubrawcami34, co miało według nich oznaczać: ludzi skromnych i ubogich względem uzdolnienia literackiego i zasług społecznych. Kogo widzimy w tym tak skromnym, "ubogim" gronie "bez zasług"? Oto obok Jędrzeja Śniadeckiego jest Michał Baliński i paru innych równie znakomitych, którzy czytali dalece więcej niż wymagana w kodeksie, obowiązkowo przynajmniej jedna książka miesięcznie, jedna gazeta polityczna i literacka...35 Przyjęli pewne zasady postępowania - prawidła, ułożone w żartobliwie ułożony statut, godło oraz kodeks "szubrawski". Statut Towarzystwa określał ustanowione w nim urzędy i dostojności, jak to natychmiast wyjaśnia wyłącznie z potrzeby ożywienia dobrego humoru i ochoty do ciągłej pracy, wyznaczając naczelne miejsce łopacie, na której, podług gminnej wieści, można latać ponad ziemią, (...) gdzie okiem zwykłego śmiertelnika nic dojrzeć nie można; ta łopata (...) miała oznaczać powagę i być równocześnie symbolem rozmyślania. Dzbanek wody zdrojowej na stole prezydialnym w czasie posiedzenia, był odznaką wstrzemięźliwości. Nie sposób nie zauważyć wśród rysunków Ferdynanda Ruszczyca (od 1909 r. członka towarzystwa "szubrawskiego"), omówionego godła Wielkiego Strażnika dostojnika "Towarzystwa Szubrawców", owej "ŁOPATY", na której podwójne S zbudowane jest z kąsających się nawzajem węży. Taka właśnie łopata, szubrawska machina zdobyta na czarownicach, która wraz z pomiotłem służyć miała w celu zbierania materjałów do "Wiadomości Brukowych".36

Wróćmy na powrót do Wilna z czasów życia autora projektu godła "Szubrawców" i Sleńdzińskiego oraz do klubów oglądanych przez W. Pola z lotu ptaka, gdzie nie wpuszczeni bez herbu przez woźnego słowami:

(..) "Won w ta pora!
Ani dziecki, ani kiecki!
Bo to bracie - KLUB SZLACHECKI.
Wyleć dalej z tego gniazda,
WŁÓCZĘGOWSKI czeka gazda:
nie miodami, ale duchem
racz się, bracie, głodnym uchem
i nagurskim wysłouchem!

Tak oto trafiliśmy do klubu F. Ruszczyca czyli do "Klubu Włóczęgów", po którym wymienianych jest jeszcze parę innych, po scharakteryzowaniu których poeta zdecydowanie namawia:
(...) Wiejmy, bracie, z tego gniazda,
gdzie SMORGOŃSKA świeci gwiazda. (...)

Wydawać by się mogło, że krótka, bo zaledwie roczna działalność "Smorgonii", klubu, w którym aspiracje społecznikowskie wyrażone w poważnym programie kulturalnym były znakomicie łączone ze zdrowym, oczyszczającym humorem, satyrą i kabaretem; choć była niewątpliwie zbyt krótka, jednak rozpoczęła się we "właściwym" terminie, bo na prima aprilis roku 1933. Osiemnaście imprez klubowych w pierwszym roku (w ocenie J. Poklewskiego to liczba znaczna) odbyło się w starannie, z całym pietyzmem dla historycznego miejsca zaadaptowanej celi Konrada. Ponieważ autorem prac adaptacyjnych tego lokalu, odtąd stałej siedziby Związku Literatów Polskich w Wilnie był architekt Stefan Narębski37, nie mogło to ujść uwadze prześmiewczym satyrykom:

Myślę was jeszcze rozweselić czem by?
Kto nam te mury wywrócił NA...RĘBY?
Kto nam lokal od progu do pował,
jak mówi Liman, wściekle erygował?
Gdzie był Bazyli - teraz będziem pili
Gdzie był korytarz - o dwa zera spytasz.
Niechaj to w Słowie zacytuje Lector
Vivat Stefanus, Smorgoniae erector.38

Fraszkę taką jak ta oraz inne teksty okolicznościowe dla klubu pisali znani wileńscy poeci, wśród nich Teodor Bujnicki, Witold Hulewicz, Tadeusz Łopalewski, o stronę muzyczną dbał Tadeusz Szeligowski, równie profesjonalna była scenografia i cała oprawa plastyczna imprez wedle projektów Krystyny Wróblewskiej, Wandy Krasnodębskiej-Reicherowej oraz Lidii Szolle.39

Środy Literackie u Ruszczyca

Korzystając z przemyśleń J. Hernik Spalińskiej zawartych w książce poświęconej Wileńskim Środom Literackim przypomnijmy, że owe niezwykłe spotkania, będące rodzajem fenomenu, nie mającego na taką skalę precedensu w historii polskiej kultury40 wiążą się, jak wszystko, co w Wilnie ważne - z osobą Ferdynanda Ruszczyca. On to właśnie udzielał gościny uczestnikom tych niezwykłych zebrań, zanim znalazły swoją siedzibę w słynnej celi Konrada. Spotkania Zawodowego Związku Literatów Polskich (ZZLP) w Wilnie, od pierwszego - w dniu 23 lutego 1927 r. - do siedemdziesiątego trzeciego, odbywały się w nisko sklepionej salce z podcieniami biblioteki Wydziału Sztuk Pięknych, znajdującej się w jednym ze skrzydeł gmachu przyklasztornego przy ul. św. Anny 4. Podkreślić tu wypada, że Środy zrodziły się w dwa lata po rozpoczęciu aktywnej działalności przez powstałą w maju 1925 r. filię Związku Literatów, na wzór istniejących już wcześniej np. we Lwowie, Krakowie i Poznaniu. Środy Literackie były swoistą formą wyjścia osób zrzeszonych w Związku oraz środowiska kulturalnego do szerokiego ogółu; dokładniej zaś sposobem podnoszenia poziomu elity kulturalnej miasta przez klub literacki; takim klubem stały się Środy Literackie. Fakt, że organizatorom "Śród" zapraszającym na nie ludzi wybitnych, będących wzorem współczesnego intelektualisty chodziło o zachowanie pewnej elitarności tych spotkań spotykał się czasem z krytyką zbytniej elitarności, a nawet z ironią odczytywanego snobizmu. Stałymi uczestnikami byli członkowie ZZLP, osoby które opłaciły odpowiednią składkę za kwartał lub wykupiły bilet wstępu. O tych barierach złośliwie komentowanych w prasie i wielu innych, nader ciekawych zjawiskach towarzyszących Środom szczegółowo traktuje pierwszy rozdział książki J. Hernik Spalińskiej. W przytulnym i nastrojowym pomieszczeniu, jak wspomina jedna z bywalczyń41, każdej środy o godz. 8 wieczorem (...) schodzili się ludzie do ciasnej salki (...), by wysłuchać referatu, omówić go potem w mniej lub bardziej ożywionej dyskusji, wypić sakramentalną herbatkę i rozejść się z miłym uczuciem, że się wieczór spędziło lepiej niż przy bridżu czy w kinie. W wydziałowej bibliotece w zabudowie po bernardyńskiej odbyły się dwa sezony Śród (przypomnijmy, że każdy sezon obejmował okres od października do maja), a więc blisko dwa lata. Dopiero w październiku 1929 roku siedzibę Związku Literatów Polskich w Wilnie przeniesiono na stałe do dawnego klasztoru bazylianów przy ul. Ostrobramskiej.42 Pięknym świadectwem pamięci o wileńskich "Środach Literackich", już po wielu latach jest powstały w Szkocji poetycki opis Zofii Bohdanowiczowej, którego dłuższe fragmenty znajdziemy w publikacji J. Hernik Spalińskiej. Tu tylko wybrane akapity ukazujące jakby w odprysku zwierciadła "środowych" bohaterów:

Więc kiedy w tę noc obcą deszcz za oknem padał,
Ja właśnie z tej uliczki do Celi Konrada
Wchodziłam, (...)
(...) tam w celi witałam przyjaciół, znajomych...
Tam Jan Bułhak przystanął w bladych cieniów kole.(...)
...Tu Limanowski, co u Wilii brodu
odszukał fundamenty wileńskiego grodu...
Obok drobny Studnicki schyla głowę siwą
Nad zżółkłym pergaminem z miejskiego archiwum
A tam Ferdynand Ruszczyc orli profil chyli (...)
Zasiedliśmy tej nocy... Profesor Zdziechowski
Właśnie stał na katedrze, mówił: "Proszę Państwa...
Chateaubriand... Ta książka... Geniusz
chrześcijaństwa...

(Chateaubriand - Zdziechowski - żar tych imion dyszał
Na Środy Literackiej ostatnich afiszach).43

Wiemy, że Środy poświęcane były również sprawom nie związanym z literaturą. Poruszano na nich zdarzenia bulwersujące ogół mieszkańców Wilna, takie jak np.: odkrycie grobów królewskich, pomysł sprzedaży katedralnych arrasów za granicę, wzburzające opinię publiczną publiczność spektakle teatralne i inne. Dlatego na tych spotkaniach niejednokrotnie bywali wykładowcy Wydziału Sztuk Pięknych, pociągnięci zwłaszcza przykładem swego dziekana. Była to więc specyficzna płaszczyzna kontaktu także między Sleńdzińskim i Ruszczycem. Znajdujemy raz po raz delikatne tego ślady, odnotowane w penetrowanych pamiętnikach. (...)

Umiłowanie Wilna

Cała część druga "Dziennika" Ferdynanda jest rzadkim świadectwem praktycznych form wyrażania miłości rodzinnemu miastu. Jedną z nich było bardzo częste oprowadzanie przez Ruszczyca gości po Wilnie. W jego wydaniu zjawisko to można określić jako nieprawdopodobne fizycznie, w kontekście szczegółowiej już poznanego życia, tego obarczonego ogromną ilością służbowych obowiązków człowieka. Samo zliczenie osób z kraju i zza granicy, osobistości, delegacji i wszelkiego asortymentu grup, nawet tylko tych zapisanych przez autora, byłoby żmudnym arytmetycznie zadaniem. Chyba łatwiej by przyszło zsumować w życiorysie autora owe wyjątkowo nieliczne dni, wolne od tej szczególnej służby w promocji Wilna. Jest ich doprawdy znikoma liczba. O jakości tej służby, wynikającej z gorącego umiłowania miasta świadczą niezliczone wyrazy uznania i wdzięczności, wyrażanej w różnej formie przez ludzi, oczarowanych tak pokazywanym Wilnem. Jednym z przykładów, będących ilustracją owego aplauzu wobec Ruszczyca - niepowtarzalnego przewodnika, może być fragment listu ze Lwowa od prof. historii sztuki nowożytnej na Uniwersytecie Jana Kazimierza, Władysława Kozickiego, który parafrazuje znane przysłowie nadając mu następującą treść: bo wszakże być w Wilnie i nie widzieć Ruszczyca to tak, jak być w Rzymie i nie widzieć papieża.44 Inny znów przykład, odsłaniający niewyczerpane źródło energii, także w nim samym do tego typu obowiązków, w końcu tak częstych, że aż grożących znużeniem i rutyną znajdujemy w pewnej jego wypowiedzi. Podczas swego odczytu, głoszonego 10 maja 1930 r. na Uniwersytecie Warszawskim do zrzeszonych tam młodych Wilnian Ferdynand mówił:45

(...)mam przemawiać tu, mówiąc o Wilnie przede wszystkim do Wilnian. Mam mówić, jako swój do swoich. Mam mówić o tym , co nie tylko wszystkim nam jest drogie, ale także dobrze znane. Po co w takim razie mówić? I otóż przypomina mi się chłopak, któremu matka różne opowiadała bajki. On jedną bajkę lubił szczególnie i zwykle prosił matkę, by mu tę bajkę, tyle razy już słyszaną, raz jeszcze opowiedziała. To była jakby ??jego bajka??.
Taką bajką dobrze, najlepiej znaną, jest dla Wilnianina jego Wilno. Może snadź często o nim słuchać i jak ów chłopak, słuchając swojej bajki, może chciałby ją widzieć jeszcze inaczej, po swojemu. Tak może każdy Wilnianin nosi w sobie - swoje Wilno. (...)46

Jeszcze innym, znakomitym odzwierciedleniem owej posługi, przysparzającej Ruszczycowi nie tylko sławy, ale też kandydatów gotowych do poświęcenia życia "jego" Wilnu jest list od W. Hulewicza napisany jeszcze przed uniwersyteckim angażem Sleńdzińskiego na Wydział Sztuk Pięknych. Na podstawie treści tego listu można wysnuć co najmniej dwa wnioski, jeden bardziej ogólny, dotyczący jakby pewnego mechanizmu gromadzenia wybitnych jednostek w Wilnie oraz jednostkowy, obrazujący motyw osobistej decyzji podjętej przez Hulewicza, już wtedy słynnego literata. Otóż ten wybitny znawca i tłumacz poezji Rainera Marii Rilkego w rok po pierwszej wizycie w Wilnie przeniesie się doń z Warszawy, a dziać się to będzie w tym samym niemal czasie, gdy także Sleńdziński zostanie "schwytany" do uniwersyteckiej współpracy przez Ruszczyca. Ciekawe i charakterystyczne dla obecnych w "Dzienniku" i omawianych tu właśnie zagadnień są dwa zdania zapisane przez Ruszczyca niedługo po przyjeździe Hulewicza do pracy dla Wilna, a co ciekawsze znajdujących się "po sąsiedzku" w podsumowaniu jednego dnia. Zdanie pierwsze, to ocena aktualnego "nabytku" dla wileńskiej kultury, drugie zaś odsłania kulisy codzienności, w którą wpisane jest oprowadzanie gości. Oprowadzanie będące, jak to już wiemy, ową służbą specjalną Ferdynanda, zawierającą w perspektywie nadzieję na kolejne "nabytki" dla Wilna. Nie należy przecież pojmować tego jednoznacznie i wyłącznie w wymiarze pozyskiwanych osób. Życzliwość i przyjaźń wielu ludzi dla spraw miasta to równie istotny owoc owej Ruszczycowej służby:

Wilno, 23 I (1925) wiecz.

(...) Na wczoraj zaprosiłem na poobiednią kawę do siebie Remera i Hulewicza, byśmy mogli w małym gronie pomówić o piśmie ilustrowanym, które ma tu wychodzić. Przegawędziliśmy - przed Radą Miejską - dwie godziny. Hulewicz - to dobry nabytek dla Wilna.

(...) ma przyjechać do Wilna wicemarszałek angielskiej Izby Gmin (...), więc poniedziałek muszę im poświęcić. Utarło się teraz, że te wizyty (...) skierowuje się wprost do mnie.47

Wróćmy jednak do wydarzeń wcześniejszych, wyłaniając z nich epizody poprzedzające przyjazd i poniekąd odsłaniające motywy decyzji zmiany miejsca stałego pobytu z Warszawy na Wilno wspominanego tu świetnego literata, a wkrótce aktywnego działacza na niwie kultury wileńskiej. Ruszczyc w liście do żony, przebywającej w Zakopanem, załącza odpis fragmentu listu od Hulewicza, określając słowa w nim zawarte jako satysfakcjonujące odgłosy na tle codziennych doświadczeń. Co tu ukrywać, ową szarą, męczącą, codzienną pracę, częstokroć walkę z wiatrakami najczęściej zacieniały wciąż zbierające się skądś chmury. Przytoczmy fragmenty tego znaczącego listu napisanego 15 III 1924 r.:

Wielce Szanowny Panie Dziekanie!

List ten piszę na jego ręce do całego Wydziału Sztuki i osób temu wydziałowi bliskich. (...) Słowa te nie mają być oficjalnym "dowodem pamięci", jakie wysyłają zazwyczaj goście swoim gospodarzom po wyjeździe. Mają jedynie dopowiedzieć coś z tego, czego wypowiedzieć nie umiałem w Wilnie, naprawdę oszołomiony tym, co przeżywałem. Dla kogoś, komu źle jest wśród wrzawy i gorączki, komu potrzeba ciszy i ciepła serc ludzkich, bez wymyślnych frazesów, określeń i nieszczerości - dla kogoś takiego, kto znajdzie się nagle w Waszym, Drodzy Państwo, mieście (...) - traf taki w życiu jest odsłonięciem nowej wiary w rzeczy, o których może już zwątpił (...)

Znalazłem w Was to, co się dzisiaj spotyka u ludzi bardzo rzadko, a najrzadziej w środowiskach (...) Myślałem, że jedna z moich "mrzonek" - przyswojenie Polsce i wprowadzenie na współczesną estradę nieznanej, najszczytniejszej poezji i to jeszcze "Niemca"48 przysporzy mi wiele zawodów i nie wejdzie do dusz. Trzy dni spędzone w Wilnie nagrodziły mnie królewsko, przesadnie.

Skarby, które się mieszczą w tych murach, w dobrych są rękach - mówię nie tylko o (...) woli strzeżenia pamiątek, ale o tym cieple Waszych pięknych, naprawdę anachronicznych dusz, o tym wirze entuzjazmu twórczego, w którym kipi Wasza praca wielka. Dobrze być musi w takiej aurze duchom mickiewiczowskim, atmosfera taka rodzi epoki. (...)49:

Bez trudu rozszyfrowujemy w powyższym tekście jeden z licznych darów, jakie posiadał Ruszczyc, a mianowicie wprost ponadnaturalną umiejętność wywierania wielkiego, a przy tym niezwykle trwałego wpływu na wybitne jednostki. (...)

Zakończenie

Do opisania pozostały jeszcze niektóre wydarzenia ważne dla kultury międzywojennego Wilna oraz kontakty osobiste, coraz częściej występujące w ostatnich latach współpracy Ruszczyca ze Sleńdzińskim, ich spotkania na płaszczyźnie prywatnej. Omówione zostaną w następnej części opracowania analizującego "Dzienniki" Ferdynanda Ruszczyca wraz z innymi, nie poruszonymi dotychczas punktami odniesień między autorem badanej publikacji a Ludomirem Sleńdzińskim.

Przypisy:

1 Zestaw artykułów, znajdujących się w archiwum Galerii na temat sporu wokół pomnika Księcia Witolda prezentowano wcześniej w kwartalniku "Ananke" w oprac. I. Suchockiej; patrz: Artykuły prasowe dotyczące budowy pomnika Księcia Witolda w Wilnie, Ananke, nr 1(19)99, s. 3-26
2 Książę Witold (ok. 1352 - 1430) syn Kiejstuta, od 1401 r. wódz wojsk litewskich; scentralizował państwo litewskie, wg: Encyklopedia Popularna PWN, 1996, Warszawa, wyd. 26, s. 941
3 wg: F. Ruszczyc, Dziennik, część druga, W Wilnie 1919-1932, AOW "Secesja", Warszawa, 1996, s. 517
W skład tymczasowego komitetu uczczenia tej rocznicy, powołanego 25 marca 1930 r. pod przewodnictwem prezydenta J. Folejewskiego obok F. Ruszczyca wchodzili min.: red. L. Abramowicz,, prof. S. Kościałkowski, prof. M. Zdziechowski, M.Brensztejn, red. W. Hulewicz i radca W. Piotrowicz
4 [wg]: M. Porębski, Jana Matejki Bitwa pod Grunwaldem, PIW, 1953, s. 5-15
5 ibidem, s.535
6 por.: ibidem, s. 487; Józef Mackiewicz (1902-1985), brat Stanisława (Cata), dziennikarz, pisarz, podpisujący się w "Słowie" pseudonimem "MiK",
7 ibidem, s. 497; podkreślenie autorki
8Informacje na ten temat opublikowały dwie gazety: "Słowo" (relacja pt. "U prof. Sleńdzińskiego") i "Kurier Wileński" (artykuł pt. "Pomnik W. Ks. Witolda"); [w:] Artykuły prasowe..., red. I Suchocka, op. cit., s. 3
9 ibidem
10 wg: F. Ruszczyc, Dziennik, część druga, W Wilnie 1919-1932, AOW "Secesja", Warszawa, 1996, s. 327; szerzej jego sylwetkę omówiono w drugiej części opracowania, [w:] Ananke, nr 4/26/2000, s.18-19
11 <niem.:> niestworzone historie - określenie to zostało użyte przez autora "Dziennika" podczas nieco późniejszych wydarzeń, związanych z przyjazdem na stałe do Wilna M. Morelowskiego, którego Ruszczyc zapoznał z kolegami z Wydziału, a wśród nich właśnie z Kłosem; por.: Ruszczyc, op. cit., s. 520
12 Ludwik Sokołowski (1882-1936), inż. architekt, pedagog; absolwent wydz. architektury Politechniki Lwowskiej i ASP w Wiedniu, były legionista i ochotnik w wojnie polsko- bolszewickiej, w latach 1923-26 jako prof. nadzw. architektury pełnił także funkcję prodziekana Wydz. Sztuk Pięknych, autor projektu min. Szkoły Technicznej na Antokolu w Wilnie; [wg:] ibidem, s. 148
13 Jan Szmurło (1867-?), dr med., od 1923 r. prof. otolaryngologii na wydziale lekarskim USB w Wilnie. Jego obecność jako świadka w tej sprawie wyjaśnia komentarz do dalszego jej przebiegu, gdzie jest mowa o ciężkiej chorobie J. Kłosa: [wg:], ibidem, s. 427 i 518
14 Nigdy nie zostały wyjaśnione zarzuty pod adresem Stanisława Matusiaka. Wiadomo z informacji E. Ruszczyca, że ten malarz i grafik (1895-1945) o bogatym życiorysie, także artystycznym, wśród innych obowiązków pełnił też funkcję kierownika artystycznego działu zdobnictwa i grafiki Wydziału Sztuk Pięknych. Zaraz po sygnalizowanym w tekście sądowym incydencie, jeszcze w marcu 1930 r. opuścił Wilno, przenosząc się do Lwowa, gdzie założył i prowadził szkołę artystyczną "Fresk", zmarł zaś na zesłaniu w Nowosybirsku w 1945 r.; [por.:] ibidem, s. 256 i 518
15 ibidem, s. 517-518; podkreślenia we wszystkich fragmentach cytowanego tekstu dokonane przez autorkę.
16 Stanisław Pigoń (1885-1968), dr filozofii, historyk literatury polskiej; absolwent wydziału filozoficznego UJ, w latach 1920-1930 prof. literatury polskiej na wydz. humanistycznym USB w Wilnie, później na UJ.; [oprac. na podst.: ibidem, s. 266]. Omawiane wydarzenie, w którym wśród oskarżycieli jest także prof. Pigoń ma miejsce na krótko przed jego przeniesieniem się do Krakowa, gdzie podejmie pracę profesora zwyczajnego historii literatury polskiej.
17 Pierwszy numer "Źródeł Mocy" pojawił sie w 1927 r., ostatni zaś (7) w 1931 r. W tytule czasopisma zawarty był w skrócie jego program upatrujący podstawę wszelkich idei oraz zbiorowych działań kulturalno-artystycznych w ziemi samej i wszystkich jej emanacyj duchowych (...), a ponadto mającej w swem podłożu myśl religijną, w ścisłym związku z regionem i tradycją. Ostatni numer "Źródeł Mocy" był podpisany m. in. przez S. Pigonia. [opr. na podst.:] J. Hernik Spalińska, Wileńskie środy literackie (1927-1939), Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa, 1998, s. 60
18 W życiorysie zamieszczonym [w:] Kształcenie artystyczne w Wilnie i jego tradycje - katalog wystawy, red. J. Malinowski, M. Woźniak, Ruta Janoniene, UMK, Toruń, 1996, s. 108, jako miejsce jego urodzenia podany jest Kraków.
19na podst.: ibidem oraz [op. cit.]: J. Hernik Spalińska, s. 61
20 Ferdynand Ruszczyc i Wilno, red. A. Czesław, Kurier Podlaski, nr 190 (1854), 1 X 1990, Białystok, s. 4
21 por.: [op. cit.]: J. Hernik Spalińska, s. 38; podkreślenia autorki
22 ibidem, s. 30-33
23 por.: ibidem, s. 32; gdy w listopadzie 1935 r. odbyło się w celi Konrada pożegnanie W. Hulewicza i St. Lorentza, już wcześniej ich wyjazd z Wilna do Warszawy, posiadający pozory służbowego awansu, w klubie "Smorgonia" został przedstawiony jako owo "wygnanie z raju".
24 wszystkie cytowane fragmenty [z ibidem:] s. 38; podkreślenia autorki.
25 Stanisław Lorentz (1899-1991), dr filozofii, historyk sztuki, muzeolog, pedagog, inicjator odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie, człowiek niezwykle zasłużony dla polskiej kultury. Po ukończeniu studiów w 1924 r. na Wydz. Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego pracował (w okresie od 1929 do 1935) jako konserwator zabytków woj. wileńskiego i nowogródzkiego oraz kierownik oddziału sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Wilnie. Na Wydziale Sztuk Pięknych wileńskiego USB wykładał konserwację zabytków. Po opuszczeniu Wilna w 1935 r. objął funkcję wicedyrektora, a od 1936 do 1982 r. dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie. W latach 1945-1951 był także dyrektorem Naczelnej Dyrekcji Muzeów i Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki, ponadto w latach 1947-1969 był profesorem Uniwersytetu Warszawskiego.; opr. wg: Ruszczyc, [op. cit.], s. 462
26 Witold Hulewicz (1895-1941) pseud. Olwid, literat, poeta, prozaik ("Przybłęda Boży" - powieść o Beethovenie, 1927), tłumacz, publicysta ( Zdrój i Tygodnik Wileński), w 1925 r. zastępca kierownika oddziału sztuki i kultury przy Urzędzie Delegata Rządu w Wilnie, sekretarz , później prezes samodzielnej filii Związku Literatów Polskich w Wilnie, od ok. 1927 r. kierownik literacki Radia Wileńskiego, po przeniesieniu w 1935 r. do Warszawy funkcję tę pełnił w rozgłośni Polskiego Radia w Warszawie. Zginął tragicznie w Palmirach, rozstrzelany przez hitlerowców 12 czerwca 1941 r.; opr. na podst.: J. Hernik Spalińska, [op. cit.], s. 28-34 oraz Ruszczyc, [op. cit.] s. 270
27 Erwuza stawiała sobie jako cel koordynację wszelkich działań w sprawach kultury; w jej skład weszło 9 organizacji: Wileńskie Towarzystwo Artystów Plastyków, Związek Zawodowy Literatów Polskich oddział w Wilnie, Związek Artystów Scen Polskich - organizacje z dwu wileńskich teatrów, Koło Miłośników Wilna, Wileńskie Towarzystwo Bibliofilów, Sekcja Artystyczna Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego, Wileńskie Towarzystwo Filharmoniczne, Polskie Towarzystwo Filharmoniczne i Polskie Towarzystwo Muzyki Współczesnej w Wilnie. [wg:] J. Poklewski, Polskie życie artystyczne w międzywojennym Wilnie, UMK, Toruń, 1994,. s. 277
28 ibidem, s. 5
29 por.: ibidem, s. 4-5
30 ibidem, s. 278-279
31 in corpore <łac.> w komplecie, wszyscy razem; [w:] Słownik wyrazów obcych PWN, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 1995, , s. 468
32 J. Malinowski, Erwuza Rada Wileńskich Zrzeszeń Artystycznych, [w:] Wileńskie Rozmaitości, TMWiZW, Bydgoszcz, nr 1(33)1996, s. 7
33 [z:] 18 ohydnych paszkwilów na Wilno i Wilnian, Bibljoteczka Włóczęgi Nr 3, Wilno, 1934, s. 14
34 istnieje też wersja, iż nazwę Towarzystwa Szubrawców członkowie przyjęli po szykanach. jakie ich spotkały ze strony "niektórych litewskich possesyonatów", którzy tak ich przezwali. [por.: J. Bieliński, Szubrawcy w Wilnie (1817-1822) Zarys historyczny, Wilno, 1910, s. 7 oraz przypis 2. possesyonat - przestarzałe określenie właściciela posiadłości ziemskiej lub nieruchomości miejskiej [wg:] :] Słownik wyrazów obcych PWN, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 1995, s. 886
35 por.: J. Bieliński, op. cit. ,s. 45-46
36 ibidem,s. 32
37 Stefan Narębski (1892-1966), inż. architekt, konserwator, historyk sztuki, pedagog, m. in. w latach 1928-1937 architekt miejski w Wilnie, a w latach powojennych prof. i wielokrotny dziekan Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu; [wg:] Ruszczyc, op. cit., s. 435
38 Liman - Mieczysław Limanowski, geograf, prof. USB, współzałożyciel Reduty, Bazyli - Bazyli Griszczuk, woźny literatów i Smorgonii, Lector - Walerian Charkiewicz, historyk, współpracownik "Słowa", używający pseudonimów "Lector", "Wachicz", człowiek zdecydowanie niechętny Erwuzie i Smorgonii.
39 Cały akapit z podkreśleniami autorki i wyjaśnieniami do fraszki został opracowany [wg:] J. Poklewski, op. cit., s. 279
40 por.: J. Hernik Spalińska, op. cit., s. 11
41 ibidem, s. 19: mowa tu o Wandzie Dobaczewskiej, która po dziesięciu latach wspominała omawiany okres w Kurierze Wileńskim 8 XII !937
42 na podst.: ibidem, s. 18-19
43 fragmenty wiersza Z. Bohdanowiczowej pt. "Nokturn" opublikowanego w londyńskim wydaniu "Alma Mater Vilnensis" z 1951 r., s. 18-20 [na podst.:] ibidem, wiersz na s. 36-37 oraz przypis 47, s. 37
44 ibidem, s. 481, podkreślenia autorki
45 na podst.: ibidem, s. 514 i 520-521
46 ibidem, s. 520-21
47 ibidem, s. 299
48 Mowa tu o R. M. Rilke, o którym Hulewicz mówił na wieczorze 9 III 1924 r.; w cytowanym fragmencie podkreślenia autorki; opr. na podst.: ibidem, s. 270-272
49 por.: Ruszczyc, op. cit., s. 272

Na zdjęciach: Autorka publikacji w czasie spotkania z redakcją "NCz" w Galerii im. Śleńdzińskich w Białymstoku, marzec, 2002 r., F. Ruszczyc "Ziemia", F. Ruszczyc "Młyn",

Nasz Czas 35 (574)