Czesław Szymkiewicz

Wakacyjne podróże

Razem z synem Piotrem, korzystając z uprzejmości Krajowego Stowarzyszenia Brasławian z Kętrzyna, wybraliśmy się w sentymentalną podróż na Kresy. Podróż nieomal do antycznej Kolchidy może nie po złote runo, ale po coś równie cennego, bowiem była to podróż do rodzinnych korzeni na ziemie, gdzie spoczywają nasi dziadkowie ze strony mego ojca i gdzie od 1945 roku nikt z rodziny nie był.

Po pierwszym rozbiorze Polski Brasławszczyzna znalazła się w obrębie państwa rosyjskiego. W okresie międzywojennym był to najbardziej na północ wysunięty powiat II Rzeczypospolitej. Granica państwowa prowadziła wzdłuż rzeki Dźwiny, z Łotwą na północy i na wschodzie z ZSRR. Powierzchnia powiatu brasławskiego była bardzo duża, porównywalna z powierzchnią przedwojennego województwa śląskiego. Ciekawostką było bardzo duże skupisko Polaków. Stanowili oni 70% ogółu mieszkańców, pozostali to Łotysze, Białorusini , Żydzi, Tatarzy i Litwini.

W czasie działań wojennych 1939r. teren ten został włączony wraz z całą Wileńszczyzną do Litwy, rodzinne miasteczko mojego ojca Opsa, zmieniło wówczas nazwę na Apsas. Po zakończeniu wojny, Litwinów wysiedlono, włączając te ziemie w skład Białorusi.

Okolice Brasławia to kraina setek jezior. To chyba dlatego z tamtych terenów przewożono Polaków na Mazury. Gdy chodziliśmy po starym cmentarzu w Opsie - rodzinnej miejscowości mego ojca - to przypomniała mi się podobna sytuacja z mojego rodzinnego miasta na Mazurach , z Kętrzyna - tam z kolei Niemcy poszukują rodzinnych pamiątek.

Jak pisał Melchior Wańkowicz okolice Brasławia zamieszkiwali ludzie , którzy rozumieli Rosjan, czuli ich duszę. Na Dźwinie kończyły się polskie wpływy kulturowe, do dziś dnia widoczne na przykładzie budownictwa.

W Opsie stoją zabezpieczone przed deszczem blaszanym dachem ruiny pałacu znanej rodziny Platerów. Dowiedzieliśmy się o legendzie głoszącej, że do żelaznej sztaby umocowanej na powierzchni najstarszego na brasławszczyźnie dębu, znajdującego się przy pałacu Platerów, konia przywiązywał cesarz Napoleon (cesarza w Opsie raczej na pewno nie było, ale pewną informacją jest, że przebywał tam marszałek Francji, król Neapolu Joachim Murat (1767-1815), mąż siostry Napoleona, rozstrzelany po jego upadku. Dąb, stojący na południowej polanie pałacowego parku, ma przeszło 300 lat, 20 m wysokości i 6,2 m obwodu, otoczony jest ochronną barierą, a najwspanialej wygląda, gdy patrzymy na niego płynąc łódką po opeskim jeziorze.

Budowę opeskiego pałacu Platerów i kościoła Świętego Jana Chrzciciela zakończono w 1904r. Pałac w czasie I wojny pełnił rolę szpitala wojsk rosyjskich a następnie niemieckich. Po wojnie został przekazany na rzecz szkoły rolniczej , która funkcjonowała tam w latach 1927 - 1939. Kościół po II wojnie światowej pełnił rolę magazynu, następnie muzeum (chyba ateizmu) , na koniec epoki komunizmu zrobiono w nim salę koncertową, do której, jak nam opowiadano, na siłę zwożono kołchoźnice z okolicznych gospodarstw, grożąc zwolnieniem z pracy. Po zmianach ustrojowych mieszkańcy około miesiąca okupowali kościół i ostatecznie odzyskali go.

Domu , w którym mieszkał mój ojciec, początkowo nie mogliśmy znaleźć, bowiem wszyscy , których pytaliśmy odpowiadali , że są przyjezdni i nie pamiętają czasów przedwojennych. Poszliśmy w końcu do urzędu i tam nam wskazano dwie starsze osoby , które mieszkają w Opsie od dawna. Trafiliśmy do Pani Rozy Gembickiej, ostatniej Tatarki wyznania mahometańskiego, mieszkającej w Opsie. Jak twierdziła - przed wojną była tam kolonia około 300 Tatarów, osiedlonych na tych ziemiach jeszcze przez polskich królów. Ona pamiętała naszą rodzinę i wskazała nam rodzinny dom.
Byliśmy także w Widzach, gdzie po mszy w ogromnym kościele, kiedyś zamienionym na salę do gry w piłkę nożną, zaproszeni byliśmy na występ polskich zespołów młodzieżowych i dziecięcych, złożyliśmy także tam kwiaty na grobie bohatera narodowego gen. Wawrzeckiego.

W Opsie mieszkaliśmy u bardzo dobrych gospodarzy. To mieszane narodowościowo małżeństwo (Polka i Rosjanin urodzony koło Święcian pod Wilnem wyznania staroobrzędowego) dawało nam kolejny dowód na to , że jak się chce, to można żyć przykładnie szanując własną tradycję , religię i kulturę .

Nas, ludzi zamieszkałych w Europie Środkowej, w dużym stopniu łączy wspólna historia, tradycja jak i wspólne nieszczęścia jakimi były chociażby powojenne masowe przesiedlenia ludności. Musimy umieć , musimy uczyć się szanować kulturę innych narodów, które kiedyś zamieszkiwały zasiedlone teraz przez nas ziemie. Jest to podstawa do budowania wspólnej przyszłości, wzajemnej tolerancji i szacunku. Może to zbyt górnolotne stwierdzenia jak na wakacyjny reportaż z wyjazdu na Kresy, ale tak aż mi się ciśnie na usta, żeby powiedzieć, że łagodzenie następstw przykrych doświadczeń wysiedleńców może stać się płaszczyzną współpracy Niemców, Polaków, Litwinów, Białorusinów, Rosjan i Ukraińców w drodze do wspólnej Europy.

Na zdjęciach: Siedziba Platerów, Historyczny dąb

Nasz Czas 34 (573)