Anna Hendzel-Andreew

Spotkania w Wilnie. Sleńdziński i Ruszczyc

(Ciąg dalszy. Początek w nr 128 "Czasu")

Kolejny wyjazd do Ministerstwa, tym razem w towarzystwie Ludomira nastąpił po inauguracyjnej Radzie Wydziału, w której Sleńdziński osobiście uczestniczył. Po posiedzeniu tego gremium Ruszczyc zapisał następujące zdania:

Wilno, 13 XI (1925) godz. 10.30 wiecz.

(...) Wczoraj wieczorem odbyliśmy pierwszą Radę Wydziałową ze Sleńdzyńskim.39Już przyszło jego mianowanie. Dziś mieliśmy Radę Malarską dla nowego podziału godzin i pracowni. Gdy tak bardzo intensywnie radzimy i staramy się pchnąć sprawy Wydziału, dochodzą nas ciągłe pomruki - tym razem w druku, w pismach - o zamiarach skasowania Wydziału. Onegdaj wymienieni byliśmy w "Ilustrowanym Kurierze Krakowskim" pośród szeregu wydziałów i uczelni. Wszystko dla sanacji skarbu.

Gdyby się wierzyło, że składając ofiarę chociażby z wydziałów wyższych uczelni, uratuje się skarb, człowiek na wszystko by się zgodził, ale niestety, wie się, że na wszystko u nas moda: jedno się ucina, by w innym miejscu powstało coś niespodziewanego lub często szkodliwego, potwornego. Wprowadza się "oszczędności", by potem jeden niefortunny pomysł finansowy wszystko połknął i do błota wciągnął. Niweczy się to co twórcze, produkcyjne, bez pewności czegoś w zamian. Piękna rzecz pamiętać o opale, ale czy należy kwitnącą i dającą już owoce jabłoń ścinać na drwa?(...)40

Doprawdy w tym momencie można tylko pozazdrościć Wileńskiemu Uniwersytetowi obrońców takich, jakim był ówczesny dziekan WSP. Tym bardziej, że musiał stosować wiele sposobów rozwiązywania problemów związanych z "być albo nie być" Wydziału, w tym najrozmaitszych metod, odpowiedniej taktyki i mądrej strategii, wymagających znawstwa i obrotności w różnych dziedzinach. Zapis powyższy jest pięknym przykładem skutecznej retoryki i dyplomacji, poprzez obrazowy przykład i argumentację, mającą siłę przekonywania największych nawet oponentów. Cytat kolejny to przykład skutecznej dyplomacji bankowej:

Wilno, 23 XI (1925) godz. 12 w nocy

(...) Dziś musiałem od rana chodzić koło dwóch terminów bankowych. Niełatwe to było i potrzeba było sporo inwencji.(...)41

Mnogość zajęć, których mogłoby nie być, nieustanne spiętrzenie tego, co na bieżąco musi rozwikłać - wszystko to sprawia, że Ruszczyc z tęsknotą mówi o spokoju, bynajmniej nie w rozumieniu jakiegoś oderwania od rzeczywistości, bądź zapomnienia, czy zastoju, lub nie daj Boże czczej rozrywki, lecz jako przystanku na głęboki namysł, jak o czasie przeznaczonym na "sam na sam ze swymi myślami", na "kultywowanie rzeczy delikatniejszych".42

Najgorsze, że sprawy, których lepiej by nie było czynią prawdziwe spustoszenie w bilansie każdego dnia, absorbując bez potrzeby energię Ruszczyca i pochłaniając nieracjonalnie wiele czasu. Pisze o tym jak coraz trudniej jest mu znaleźć moment na oddech między wieloma skomplikowanymi problemami, wymagającymi ogromnego zachodu.43 Dwa dni po notatce z powyżej przytoczonym zdaniem znajdujemy wręcz autodiagnozę stanu w jakim przyszło mu się znaleźć i funkcjonować:

Wilno, środa 25 XI (1925) godz. 9 wiecz.

(...) Żyję teraz dwoistym życiem: żongluję wśród nieznośnych terminów bankowych i zaraz podmurowuję i obmurowuję nasz Wydział, którego istnienie - wobec nowych planów oszczędnościowych - wymaga śpiesznego opracowania na nowo memoriałów, programów, tłumaczeń.

Lecz już następne zdanie, jak gdyby nigdy nic informuje o nie zmąconym normalnym toku odbywających się studiów, w które wchodzi nowy pedagog, profesor Ludomir Sleńdziński:

Wczoraj rano w obecności Kubickiego, Szturmana i Matusiaka wprowadziłem do pracowni malarskich I i II kursu Sleńdzińskiego. W jednym i w drugim zwróciłem się do studentów z krótką przemową. Wieczorem mieliśmy krótką Radę Wydziałową.44

Praca uczelniana toczy się więc swoim trybem. Sleńdziński natychmiast wpasowuje się i to aktywnie w konstruktywne działania Wydziału. Nurt artystyczno-naukowy splata się z bardziej osobistymi i serdecznymi więziami między gronem wykładowców a bracią studencką, np. na towarzyskich spotkaniach przy wspólnej herbacie. Wszystko to jednak ocienia atmosfera permanentnego zagrożenia, wyrażanego czasami przez Ruszczyca w formie prasowego komunikatu zestawianego z pozornie nie wiążących się treści, jak zapis z ostatniego miesiąca, omawianego wciąż 1925 roku:

Wilno, piątek 4 XII

(...) Dziś dolar spadł w dalszym ciągu - 8,5 zł i nawet niżej 8 zł. Tymczasem znać w skarbie pustki, bo wstrzymano wszelkie kredyty. Słychać o zamiarze skasowania w uniwersytetach różnych wydziałów.

Mamy dziś - z inicjatywy słuchaczy - wspólną herbatkę w murach Bernardyńskich. Tak się składa, że wtedy, gdy to gniazdko doprowadziło się do pewnej jednolitości, kiedy można też już mówić o programie (przyczynia się do tego bardzo Sleńdziński), wtedy właśnie zagraża zagłada.(...)45

Po tych słowach zaraz następuje rejestracja jednej z wileńskich aktualności z obrębu polskiej kultury, mianowicie jest to odzew na zorganizowaną przez Ruszczyca inscenizację akademii ku czci zmarłego przed dwoma tygodniami Stefana Żeromskiego.46 Z nieukrywaną radością konstatuje on, że owa realizacja wielu bardzo się podobała. Sądzę, że przy okazji warto tu dodać dalsze jego słowa, iż podobała się tym, którzy byli i widzieli. Otóż niestety, w tym momencie nasuwa się smutna refleksja, że często wydarzenia kulturalne negatywnie opiniują ci, którzy nie byli i nie widzieli. Bliżej końca interesującego nas nadal Anno Domini 1925 groźne wieści się zagęszczają i stają się namacalne i konkretne. W dłuższym fragmencie z 15 grudnia ilustrującym poprzez czytelne, różnorodne fakty skomplikowane położenie nie tylko Wileńskiego Uniwersytetu, lecz znacznie szerszy zasięg problemu, mimo wszystko zaskakuje ostatni jego akapit i daje wiele do namysłu:

Wilno, 15 XII godz. 11 wiecz.

(...) Ogólną piosenką wszystkich w mieście jest stan finansowy, w urzędach - redukcje, skreślenia. Dzisiejszy Senat cały poświęcony był tej kwestii. Posyłamy propozycje skreśleń o 20 %, ale tam w Warszawie zamiary są, zdaje się daleko radykalniejsze. Są znaki na niebie i ziemi, że trzeba być przygotowanym na najróżniejsze cięcia. W skarbie - pustki. Zresztą, cokolwiek nas spotka, stanie się to w chwili, kiedy rzeczywiście do czegoś się doprowadziło i praca idzie. Wczoraj słuchacze nasi mieli liczne zebrania i trzech zostało samorzutnie wydelegowanych do Warszawy do Ministerstwa.

Dziś miałem list - nieurzędowy - od Stanisława Michalskiego, dyrektora departamentu naszego, w którym uprzedza mnie, że są "głuche wieści o bardzo znacznych skreśleniach" i że możliwym jest skasowanie całych wydziałów. Radzi dla naszego stworzyć "obywatelski komitet ratunkowy" i to natychmiast. Znać, że nie chce być posądzony o udział w tym kasowaniu i pragnie mi ewentualną wieść złagodzić. Oczywiście, przy ogólnej nędzy i kiedy na Redutę w Wilnie z największym wysiłkiem zdołano zebrać 10 tys. zł., nie sposób marzyć przy pomocy społecznej o pokryciu budżetu 100-120 tys. (z ogólnouniwersyteckiego 2700 tys.).

Ze wszystkich wydziałów nasz - składający się z dwóch działów - stosunkowo najmniej kosztuje, ale robota pewnych ludzi od lat przygotowywała grunt, by atak na Uniwersytet dosięgnął tylko nas.(...)47

Wydział zagrożony kasacją

Czyżby faktycznie spisek na Wydział, intrygi i małość ludzi zazdrosnych, czy tylko przypadek, a może wręcz głupota osób decydujących o publicznych finansach w biednej, zaledwie przed siedmiu laty odrodzonej z niewoli Polsce. Walka o utrzymanie Wydziału kształcącego artystów dosięga różnych urzędów i instytucji władzy, m. in. Rady Miejskiej.

Wilno, piątek 18 XII (1925) godz. 10 rano

(...) Wczoraj na Radzie Miejskiej był wniosek w sprawie starań o utrzymanie Wydziału Sztuk Pięknych.

Na Radzie Miejskiej 17 XII 1925 (...) przyjęty został jednogłośnie, prawie przez aklamację nagły wniosek w sprawie zwrócenia się do czynników miarodajnych, by Wydział Sztuk Pięknych nie został w polityce oszczędnościowej przeprowadzanej przez rząd i Sejm skasowany. Sprawa jest rzeczywiście nagła, bo Ministerstwo WRiOP projektuje skasować ten wydział już 1 stycznia nadchodzącego nowego roku.48

I po zdaniu o tak minorowym wydźwięku, w notatce z tego samego dnia Ruszczyc z zadowoleniem podsumowuje kolejny etap działalności dydaktycznej swego Wydziału, w typowej dla Sztuk Pięknych formie, mianowicie semestralnego przeglądu prac w poszczególnych praco-wniach. W wypowiedzi tej po raz kolejny potwierdza trafność swego wcześniejszego wyboru, co do osoby Ludomira:

(...) W murach Bernardyńskich przegląd prac I semestru. Wystawa I kursu u Sleńdzińskiego porządna. Także i wystawa III kursu u niego świadczy o wielkim rozbudzeniu (zwłaszcza co do kompozycji). Trzeci kurs u Matusiaka wyróżnia się w natures mortes. Obaj dużo wnieśli. Mówię, że znać na uczniach nową uprząż. U Szturmana martwo teraz. (...)49

I niemal w rytmie naprzemiennym, po krótkiej "przerwie" na właściwą pracę, znów następna runda rozgrywki o Wydział. Dzieje się to także w roku następnym i tak trwać będzie, z niemalejącą uciążliwością jeszcze długo, by nie rzec do końca. W działania "obronne" włącza się młodzież:

Wilno, 19 XII (1925) godz. 10.30 rano

(...) Wczoraj wrócił Kłos z Warszawy i Lwowa, gdzie mówił o zabytkach "w zapadłych kątach Wileńszczyzny". Z Warszawy nowych szczegółów nam nie przywiózł, natomiast tutejsza akcja (specjalnie młodzieży), napotyka na słabą pomoc i zrozumienie ze strony społeczeństwa. Z pism tylko "Express" umieścił odezwę młodzieży w parafrazie. (...)

"W związku z coraz częściej i coraz uporczywiej lansowanymi wśród społeczeństwa pogłoskami o zamknięciu Wydziału Sztuk Pięknych USB w Wilnie, Koło Słuchaczy Wydziału Sztuk Pięknych, Związek Słuchaczy Architektury oraz Związek Malarzy USB wydali gorący apel do społeczeństwa, przeciwstawiając się iście z młodzieżowym zapałem wszelkiej myśli pozbawienia Wilna tak doniosłej dla jego kultury placówki jak Wydział Sztuk Pięknych. Autorzy apelu rzucają między innymi pytanie pod adresem społeczeństwa kresowego: czy orientuje się w tym, że potrzebnych pracowników (mowa o architektach) nie zawsze dostanie z Politechnik Warszawskiej i Lwowskiej lub nawet z Akademii Krakowskiej? "Ludzie, którzy tam kończą studia, niechętnie idą na polski wschód". A dalej: "musimy liczyć na własne siły, mieć własnych budowniczych posiadać, własną uczelnię, która ma obsłużyć pod względem terenowym czwartą część całego państwa. Nie zapominajmy także, że Wydział Sztuk Pięknych USB jest wschodnią placówką polskiej kultury przeciwko wpływom obcym.". (...) Akademicy odparowują zamach na Wydział Sztuk Pięknych USB, "Ekspres Wileński" 1925, 19 XII.50

W bogatym w wydarzenia roku 1925 z pamiętnikowych tekstów Ruszczyca dowiadujemy się, że równie trudne jak WSP były losy i boje o istnienie Reduty na Wielkiej Pohulance.51

Wilno, 19.XII (1925) godz. 11.30 wiecz.

(...) O godz. 5 poszedłem na zebranie młodzieży. Ci co byli w Warszawie, złożyli sprawozdanie. Byli tam u różnych ministrów, posłów, w komitetach. Wszędzie ta sama odpowiedź "Nie będziemy występowali z tym wnioskiem, ale jeżeli konieczności państwowe..."

Może dobrze, że młodzież nasza zapoznaje się z tymi trudnościami. Na zebraniu tym byłem tylko na części informacyjnej, by uchwały i w ogóle cała akcja odbywały się z inicjatywy młodzieży.

Stamtąd pojechałem na wielką Pohulankę i w Reducie rozmawiałem z Osterwą i Remerem. (...) Mówiliśmy o tym, że w losach naszych - Reduty i Wydziału - i wszelkich zwalczaniach jest dużo analogii.(...)52

Niemal w ostatnim dniu roku znajdujemy obraz dwu wielkich artystów z dwu różnych dziedzin sztuki i fakt będący raczej ilustracją lojalności wybitnego aktora i ówczesnego dyrektora teatru - Juliusza Osterwy wobec Ferdynanda Ruszczyca, która przekracza prywatny interes; tak bowiem można odczytać i zinterpretować treść poniższego akapitu:

Wilno, poniedziałek 28 XII (1925) godz. 8 wiecz.

(...) Reducie komitet (Sławiński, Klott i inni) urządził wigilię w południe, potem mieli swoją własną skromniusieńką w teatrze przy drzewku z gimnazjum im. Mickiewicza. Osterwa mówił Remerowi, że pisał do ministra Raczkiewicza, upominając się o ratowanie - tym razem nie Reduty, a Wydziału naszego(...)53

Bardzo gorzko rozpoczyna się rok kolejny, a w nim ciąg dalszy bojów o Wydział:Wilno, czwartek 21 I (1926)

Niedawno widziałem posła Zwierzyńskiego. Skasowanie Wydziału wydaje mu się przesądzone i naturalne. W każdym razie robi zastrzeżenia tylko grzecznościowe: "przy całej sympatii, jednak..."Mówię mu o znaczeniu kulturalnym, politycznym.

Dziś widziałem ks. Olszańskiego, posła. Na moje powiedzenie: brońcie Wilna i Wydziału, ne quid detrimenti..."on tylko: "No wie pan, jeżeli Ministerstwu Oświaty skreślono 40 mln, to trudno ..." Tacy są ci posłowie.54

Przed i po wypadkach związanych z przewrotem majowym (które notabene w "Dzienniku" nie znajdują swojego odbicia, a nawet nie zostają skomentowane), każdy z pracowicie i twórczo wypełnionych dni nazywa po imieniu podejmowane zadania, kolejne przedsięwzięcia i twórcze realizacje. Są to np. projekty sztandarów, dekoracje okolicznościowe wielkich uroczystości, nadzór nad pracami w pracowni haftów, arkusze dla Ameryki - więcej na temat owych, wspomnianych tu na końcu projektów arkuszy adresów55 dowiadujemy się z wyjaśnienia E. Ruszczyca połączonego z myślą - pytaniem zapisanym przez Ferdynanda w Wilnie w niedzielę 9 maja 1926 roku:

(...) Co zrobię z tymi arkuszami dla Ameryki, nie wiem.56

Mowa jest o projekcie specjalnego "adresu" dziękczynnego od wszystkich województw, który miał być złożony w imieniu Polski dla uczczenia, przypadającej w dniu 4 lipca 150-tej rocznicy niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nad stroną artystyczną arkuszy od województw: wileńskiego, białostockiego i nowogródzkiego czuwali profesorowie: Ruszczyc, Sleńdziński i Lenart. W "Dzienniku Wileńskim" z 17 XI 1926 r. prezes obchodów 150-lecia, L. Kotnowski gratulował wojewodzie wileńskiemu szczególnie cennej, tej właśnie teki adresowej z kartą tytułową prof. F. Ruszczyca, do której wykonania Artysta włączył swoich uniwersyteckich kolegów.57 Od tej chwili zauważamy pojawienie się nowej, pozauczelnianej płaszczyzny współpracy Sleńdzińskiego z Ruszczycem, mianowicie na niwie społeczno-artystycznej.

Początek roku akademickiego 1926-27 jest już ósmym od powstania uniwersyteckiego WSP Wydziału, o który tak bardzo się starał nie tylko Ruszczyc, a także jak wiemy od samego początku, był on "oczkiem w głowie" Marszałka J. Piłsudskiego58. Zanim wyłoni się dalszy ciąg "pamiętnikowej" opowieści o jego losach i ludziach z nim związanych (w tej relacji postrzeganej szczególnie przez pryzmat osoby Ludomira Sleńdzińskiego), właściwym będzie przytoczenie paru detali związanych z genezą nie tylko samego Wydziału, ale też całej uczelni. Naturalnie, podstawowym celem wszystkich, którym bliska była idea wskrzeszenia Uniwersytetu Wileńskiego, był awans kulturalny zaniedbanych w długiej niewoli kresów północno- wschodnich Rzeczypospolitej. To artykułują wszystkie wypowiedzi Marszałka, jak choćby ta z kwietnia 1919 r., gdy mówił o Wilnie:

"Chciałbym (...), by miasto to stało się jedną z wielkich stolic świata, ogniskiem kultury, nowymi Atenami, które promieniowałoby nie tylko na kraj cały, ale i daleko poza jego granice..."59

W dekrecie z dnia 28 sierpnia tegoż roku znalazły się słowa tej miary:

"(...) Sławną uczelnię wileńską, przez Jezuitów w roku 1560 założoną, przez Stefana Batorego w roku 1578 do godności uniwersytetu podniesioną (...), a brutalną przemocą despoty rosyjskiego bezprawnie w swych czynnościach zawieszoną, powołuję po kilkudziesięcioletniej przerwie do wznowienia wiekopomnej działalności (...) by w imię prawdziwej swobody nawiązać odwieczną złotą nić cnoty, wiedzy i kultury, zerwaną dzikim gwałtem (...) oby(...) pomna świetnej swej tradycji, zajaśniała nowym blaskiem (...) niech promieniuje kulturę w jak najszersze kręgi (...) niech będzie jedną z tych wielkich dróg świetlanych, wiodących ludzkość do poznania prawdy".60

Wileński Wydział w koncepcji Ruszczyca.

Zgodnie z przyjętą przez wskrzesicieli wileńskiej uczelni zasadą, by Wilnu dawać zawsze to, co najlepsze (!) Ruszczyc stara się o kadrę profesorską na swój Wydział spośród najlepszych w kraju. Na kadencję wraz z rozpoczynającym się w październiku 1926 rokiem akademickim Wydział Sztuk Pięknych ma nowego dziekana - Juliusza Kłosa61, który na tym stanowisku wymieni samego Ferdynanda Ruszczyca, po wcześniej pełnionej przez siebie funkcji prodziekana.62 Z "Dziennika" wiemy, że już w czerwcu 1919 r. Ruszczyc jeździł specjalnie do Warszawy, aby nakłaniać wybitnych, a upatrzonych przez siebie artystów do przyjęcia katedr dwóch oddziałów (sztuk plastycznych i architektury) na tworzonym Wydziale. Gdy z propozycją obsadzenia katedry architektury zwrócił się nie do byle kogo, lecz do legendarnego już wtedy Stanisława Noakowskiego, a później do Mariana Lalewicza i Juliusza Kłosa, wówczas tylko ten ostatni nie odmówił mu przyjazdu do Wilna. Czterdziestopięcioletni inżynier - architekt, zanim został dziekanem w 1929 r. miał już na swoim koncie wiele osiągnięć zawodowych i pełnionych funkcji. Absolwent Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, a później w Wiedniu, wykładał przez pięć lat najpierw w Warszawie na własnej Alma Mater. Był także pracownikiem ministerialnym w stolicy (w Ministerstwie WRiOP i Ministerstwie Kultury i Sztuki). Od 1920 roku jako jedyny z architektów rozpoczął profesorskie wykłady na Wydziale Sztuk Pięknych w Wilnie, tworząc podstawy, właściwie nie oddziału architektury, jak pragnął tego Ruszczyc, lecz najpierw tylko sekcji. W tym też czasie do 1924 r. pełnił funkcję prodziekana, a jako dziekan z wydziałem był związany do swej tragicznej śmierci 5 stycznia 1933 r. Znany jest jako autor wydanego w 1923 r. "Przewodnika po Wilnie" z okładką zaprojektowaną przez Ferdynanda Ruszczyca.

Listopadowe spotkanie towarzyskie przy herbacie w murach bernardyńskich, na wstępie roku akademickiego z nowym dziekanem staje się już dobrą tradycją. W opisie owej "herbatki", na którą do Bernardynów to sami studenci zapraszają swych wykładowców, zanotowane zostaje, jak okazuje się bardzo ważne dla Ruszczyca - wystąpienie Sleńdzińskiego. Wyraził on w nim wówczas publicznie swój podziw i szacunek wobec Ferdynanda - założyciela ich Wydziału:

Wilno, sobota 27 XI (1926)

(...) Przed godz. 9 rozpoczęła się herbatka u Bernardynów, na którą zaprosili nas słuchacze. Byli też nowi słuchacze i słuchacze tegoroczni. Jeden ze słuchaczy wzniósł zdrowie Kłosa jako nowego dziekana. Na to Kłos w odpowiedzi pił zdrowie młodzieży. Wówczas Sleńdziński wstał i wzniósł toast "za tego, który Wydział stworzył". (Sleńdziński mówił mi potem, że chciał, "by to oficjalnie było zaznaczone"). Na to odpowiedziałem, wspominając o tych siedmiu latach i o dalszych zadaniach Wydziału. Wieczór zeszedł bardzo mile, tańczono, wreszcie sfotografowano się.63

Półtora roku później ma miejsce inna "herbatka", tym razem dla grona profesorów ze wszystkich wydziałów Uniwersytetu Stefana Batorego, których Ruszczyc pragnął uczulić na zagrożenie planem likwidacji przez Ministerstwo Skarbu i Oświecenia - Wydziału Sztuk Pięknych, zagrożenie trwające już 3 lata. Jaki był odzew "ciała profesorskiego" ówczesnych utytułowanych naukowców, aż wstyd mówić. Ilustruje to jaskrawo poniżej przytoczony zapis z "Dziennika":

Wilno, czwartek 23 II (1928) wiecz.

(...) Minął więc też ten wieczór, który chcieliśmy poświęcić informowaniu kolegów z innych wydziałów o zadaniach i pracy naszego Wydziału. Rozesłane były zaproszenia do wszystkich rad wydziałowych, było nas sześciu na miejscu (Kłos, Sokołowski, Sleńdziński, Kubicki, Bałzukiewicz i ja) jako przedstawicieli naszej rady, był wydrukowany na maszynie - w 30 egzemplarzach - memoriał, jako odpowiedź na "projekt mniejszości". No i przyszło - spośród stu profesorów mających decydować o losie Wydziału - trzech : Dziewulski, Falkowski i Szymański. To daje najlepsze świadectwo, jakie jest to "ciało profesorskie" i jak dalece kwestie zasadnicze ich interesują. A po kątach lubią sobie plotki powtarzać, a po radach wydziałowych będą mądre speech`e64 wygłaszać, nie zadawszy sobie fatygi, by zasięgnąć u źródła wiadomości. Nie mówię już o koleżeńskiej lojalności i choćby towarzyskiej przyzwoitości. W każdym razie myśmy swoje zrobili. Kłos zagaił i odczytany został nasz memoriał (ułożony przez Kłosa). Teraz roześle się go po wydziałach. Wywiązała się pewna dyskusja, w której brali udział trzej nasi goście. Nawet treść i forma całej konferencji wypadła ciekawie, tylko, że mówiło się w próżnię, bo dziewięćdziesięciu nieobecnych! Jak rozchodziliśmy się - my koledzy z Wydziału - mieliśmy na twarzy gorzki uśmiech. Tak odbyła się nasza herbatka wydziałowa dla gremium profesorskiego USB.65

I oto w charakterystyczny i już dla nas nie obcy sposób, zamyka Ferdynand ten wyjątkowo niemiły, ba wprost niesmaczny dzień. Dzień, jak to u niego bywa, niewiele krótszy od doby, bo to co tu zapisuje jest owocem paru godzin nocnych, spędzonych w samotności pełnej myśli i trosk. Tym razem jest refleksją zrodzoną jako rezultat czasu wypełnionego przeglądaniem rozmaitych drobiazgów, przechowywanych w szufladach i schowkach. Czynność ta przynosi mu ukojenie i napawa od nowa energią, tak, że może napisać:

(...) I dziś znów ciągnie. Ten świat zaginąć nie powinien. 66

Żadnego śladu zniechęcenia, wręcz przeciwnie, znowu w perspektywie konstruktywne zadania i przedsięwzięcia wychylone w przyszłość. W relacji z Niedzieli Palmowej 24 marca 1929 r. pojawia się nowy wątek, który mógł także łączyć naszych pedagogów-artystów. Prawdą jest, że Ruszczyc wtedy już praktycznie nowych obrazów nie malował, pochłonięty wieloraką działalnością na wielu niwach, zaś Sleńdziński malował dużo i wiemy, że były to coraz lepsze i dojrzalsze dzieła; wiemy o tym, m. in. z recenzji wystaw, na których je prezentował. Pisze więc Ruszczyc do żony, najpierw informując ją, że salonik i pokój stołowy zdobią pęki palm zakupionych przed nabożeństwem przy różnych wileńskich kościołach. Zaraz potem dzieli się radosną dla niej, jak sądzi wiadomością:

(...) Miałem we czwartek list express od Szymańskiego, który pisze, że może dla Senatu jeszcze coś nabyć i zapytuje, jaki miałbym jeszcze obraz i za jaką cenę. Odpisałem również expressem, że z obrazów, jakimi w tej chwili dysponuję, uważam za mniej więcej godny "Po balu", cena 1500 zł. Nazajutrz miałem depeszę z prośbą o wysłanie natychmiast obrazu, formalnego rachunku z pokwitowaniem etc.

Dowiedziałem się, że i do Sleńdzińskiego pisał Szymański w sprawie jakiegoś portretu, też widocznie z pozostałych sum.67

Na tym nie koniec, gdyż autor listu za chwilę dzieli się z żoną nostalgią, znaną tylko artystom-plastykom, gdy muszą rozstawać się ze swym dziełem, tak jakby z własnym dzieckiem. Pociesza się bowiem dalszym stwierdzeniem, że choć tak bardzo lubił ten obraz, wolał, aby w reprezentacyjnych pokojach w Senacie było coś dobrego.68 Trudno nie dostrzec tu poczucia własnej wartości, określmy to inaczej - obiektywnej oceny własnych obrazów i ich rangi artystycznej tym bardziej, że Artysta starał się w tym przypadku wybrać absolutnie to, co uznał najlepsze. Nic tu z fałszywej skromności, choć pozostaje żal za "różowymi malwami na szarym suficie", po których na ścianie zostały pustki...69

Gdy zaś chodzi o to, jaki był odzew Sleńdzińskiego na propozycję Senatu, to należałoby tego epizodu artystycznego w jego biografii poszukać. Mógł to być, np. obraz, który w katalogu prac artysty, sporządzonym przez H. Dobrowolską widnieje pod numerem 92, jako "Studium do kompozycji Cztery Epoki" z roku 1929 (chyba to nie przypadek), a którego właściciel - Senat Rzeczypospolitej Polskiej w Warszawie określony został w wydawnictwie z 1972 r. z użyciem słowa: dawniej.70 Wiadomo, że jego twórczość w kręgach najwyższych władz stolicy już od dobrych kilku lat była znana i ceniona. To jemu przecież zlecono w 1923 roku poważne zamówienie wykonania plafonu "Alegorii Polonii" do gabinetu premiera, mieszczącego się w Pałacu Namiestnikowskim - ówczesnym Prezydium Rady Ministrów w Warszawie. A później to właśnie jego projektowi malowideł do sali obrad Sejmu RP przyznano pierwszą nagrodę w konkursie i to nie kiedy indziej, lecz właśnie w owym 1929 roku (wprawdzie konkurs był rozstrzygnięty jesienią, lecz projekt konkursowy mógł być przesłany i znany wcześniej).71

Wielcy ludzie w oczach Ruszczyca - F. Foch

Celowo pojawił się tu rok 1923 i pierwsze wielkie przedsięwzięcie twórcze młodego Ludomira, owa monumentalna, blisko 20-metrowa kompozycja do reprezentacyjnego wnętrza stolicy. Ma to związek z następnym motywem, który F. Ruszczyc podjął owej marcowej niedzieli przed Wielkim Tygodniem, chociaż zupełnie pozaartystyczny. W ostatnim akapicie omawianego dotąd listu, a także w korespondencji o dwa dni późniejszej czytamy:

(...) Gazety pełne są wspomnień o Fochu. Dopiero jak wczytać się w szczegóły walk i akcji, poznaje się, co mu świat zawdzięcza.

Wilno, 26 III (1929) godz. 10. 30 wiecz.

(...) Załączam teczkę wycinków o Fochu. Znamienne jest, że głębsze artykuły są tylko w pismach pewnych odcieni.72

Ruszczyc do żony pisze o zmarłym 20 marca Marszałku, Ferdynandzie Fochu (1851-1929) w nawiązaniu do zatrważających zjawisk jakie według niego występowały w szkolnictwie wileńskim. Przypuszczalnie chodziło mu o niewłaściwe wzory wychowawcze, czy wręcz brak ideałów w kształtowaniu osobowym młodzieży, a znał to z autopsji, będąc ojcem kształcącej się wówczas dwójki dzieci. We wskazywanym przezeń artykule Z. Kleszczyńskiego znajdujemy np. taki nieoczekiwany kontekst związany z osobą wielkiego dowódcy sił alianckich, sugerujący spojrzenie na jego życie przez pryzmat cnót osobowych, godnych naśladowania przez polską młodzież. W "Kurierze Warszawskim" autor zachęca wychowawców do uświadomienia młodzieży szkolnej, kim był Foch. Dalej na przykładzie życia zmarłego bohatera, nakłania do kultywowania człowieczeństwa na jego miarę. Zaś z wymienianych przez niego dla kontrastu - antywzorów łatwo wyłonić obraz przywódcy sztabu generalskiego, który "zbawiał narody rozumem, nie sprytem, podnosił je i wsławiał nie przez przypadkowy, szczęśliwy zbieg okoliczności, czy wykalkulowanie lecz przez olbrzymi wysiłek i cnoty oraz spokojne męstwo .73

My zaś zatrzymujemy się przy osobie Marszałka Francji - F. Fochu, dowódcy sił alianckich w I wojnie światowej zupełnie z innego powodu. Otóż wzmiankowane wcześniej zlecenie malarskiej dekoracji plafonowej w 1923 r. Ludomirowi Sleńdzińskiemu związane było z przygotowaniem godnego miejsca zamieszkania, właśnie jemu w dniach od 2 do 14 maja.74 W tym czasie przebywał on w Polsce z oficjalną wizytą na zaproszenie władz RP. Odznaczono go wówczas i udekorowano wielką wstęgą orderu Virtuti Militari75, a równocześnie w uznaniu jego zasług, jako dowódcy sił sprzysiężonych przyznano mu tytuł Marszałka Polski. Wcześniej, bo w 1919 r. taki tytuł nadała mu również Wielka Brytania, dlatego ambasador angielski w Paryżu mówił w czasie pogrzebu, że jego kraj, choć nie miał szczęścia zaliczać Focha w poczet swych synów, opłakiwać go będzie jako swego bohatera narodowego.76

Ujawnił się tu, być może zupełnie przypadkowo, pewien obszar styczny, czy nawet wspólny dla Artystów omawianych w niniejszym opracowaniu: Ferdynanda Ruszczyca - wielkiego społecznika, wrażliwego na rozmaite przejawy współczesności i Ludomira Sleńdzińskiego, dziewiętnaście lat młodszego, a więc korzystającego z doświadczeń nie tylko uznanego kolegi "po pędzlu", ale także przełożonego o niecodziennej osobowości. Przez analizę wydarzeń, nieraz różnie przez nich odbieranych, czy jakoś inaczej obecnych w ich życiu, mamy tu szczególną okazję spojrzenia na ich poglądy, system wartości, oryginalną recepcję (chociażby w przypadku Ruszczyca - jakże zaskakująca optyka w ocenie osoby zmarłego Marszałka - herosa tamtych czasów). Obecność wielkich ludzi, takich jak chociażby F. Foch, który w jakiejś mierze dotknął życia ich obojga, staje się okazją do analizy porównawczej, a także ocen. Sądzę, że można się z tym zgodzić, że przez pryzmat takiego człowieka powstaje nowa płaszczyzna, dzięki której zaczynamy ciekawiej, szerzej, a także inaczej ich postrzegać.

Jubileusz Wileńskiej Alma Mater

Omijamy ponad pół roku czasu, skrupulatnie i systematycznie rejestrowanego na kartach "Dziennika", aby zatrzymać się trochę dłużej przy wydarzeniach poprzedzających nowy rok akademicki. Czwartek 10 października 1929 r. był ostatnim dniem długich, prawie miesiąc trwających uroczystości związanych z eksportacją prochów Joachima Lelewela77, od ekshumacji na cmentarzu Montmartre w Paryżu do pogrzebu na Rossie w Wilnie. Ceremoniałem całości kierował, jak można się domyśleć, niezastąpiony w takich przedsięwzięciach, Ferdynand Ruszczyc. Zrozumiałe jest to tym bardziej, że odbywało się to w związku z 350-leciem założenia Wszechnicy Wileńskiej.78

Miała miejsce wówczas rzecz ciekawa i poniekąd zaskakująca, bowiem w jednym z punktów bogatego programu obchodów, odbywających się tego dnia w Katedrze św. Jana, Ruszczyc przemówił w imieniu Akademii Sztuk Pięknych z Krakowa (!), jako były jej profesor. Swego wystąpienia nie ograniczył do pięknie sformułowanych życzeń, lecz uwieńczył je prezentem dla obchodzącej czcigodny jubileusz wileńskiej uczelni. Wręczając darowany przez krakowską Akademię portret Joachima Lelewela, użył słów: Akademia Sztuk Pięknych składa Uniwersytetowi Wileńskiemu podobiznę wielkiego Syna tej Ziemi, Wskrzesiciela tej Wszechnicy, pędzla prof. Józefa Mehoffera.79 Nie przypadkiem wspomniane jest tutaj to wydarzenie, niewątpliwie bardzo ważne dla Wilna, ale jakby nie mające żadnego związku z Ludomirem Sleńdzińskim, ponieważ dzień później znajdujemy w "Dzienniku" taką oto informację:

Wilno, piątek 11 X (1929)

W Auli Kolumnowej zawieszamy portret marszałka Piłsudskiego (pędzla Sleńdzińskiego) obok portretu Stefana Batorego. O godz. 11 nabożeństwo u św. Jana, potem od godz. 12 do 2 inauguracja roku akademickiego.80

Dopiero w tym momencie można uznać, że uroczystości jubileuszowe zostały ukoronowane i zamknięte, właśnie przez umieszczenie tego portretu, wizerunku żyjącego wodza - bohatera, któremu Uniwersytet Wileński w niepodległej ojczyźnie zawdzięczał najwięcej. Prawdziwym wyróżnieniem, powiedzmy to wyraźniej, wielkim zaszczytem było powierzenie namalowania tego dzieła Ludomirowi Sleńdzińskiemu. Artysta przedstawił go stojącego en face, prawą ręką opartego o przykryty zieloną draperią blat stołu na tle czerwonego wnętrza z oknem, otwierającym się na uniwersytecki dziedziniec Piotra Skargi. W lewej trzyma rozwinięty arkusz dekretu wskrzeszenia USB z okrągłą, lakową pieczęcią z czytelnym profilem króla Stefana Batorego, zwisającą na splecionych sznurach. Wódz, prawie naturalnej wielkości (wym. obrazu: 230 x 121 cm)81 ubrany jest w mundur galowy, ze wszystkimi dystynkcjami oraz odznaczeniami. Realizm najdrobniejszych szczegółów pozwala na niezwykle precyzyjne określenie wielu elementów stroju i rekwizytów. Ma na sobie niebiesko- szary mundur legionisty z generalskimi akselbantami, tzn. sznurami naramiennymi na prawej piersi, wężykami na rękawach i kołnierzu, marszałkowską oznaką na naramiennikach i w rogach kołnierzyka, pas salonowy, model z 1928 r., a także noszone do stroju galowego przez oficerów czarne lakierki i białe skórzane rękawiczki (obydwie w prawej dłoni). Na drewnianym, jasnym krześle umieszczonym z prawej strony obrazu, na dekoracyjnie udrapowanym błękitnym płaszczu, swobodnie przerzuconym na jego siedzisku, widoczny jest fragment leżącej ukosem polskiej, oficerskiej szabli, wzór 1921/22, z temblakiem zakończonym chwastem. Od prawego ramienia do pasa w lewo ciemnobłękitna wstęga orderowa z czarnymi paskami po bokach zapowiada mnóstwo otrzymanych przez Marszałka orderów Virtuti Militari i to tych najznakomitszych. Na lewej piersi znajduje się 8 odznaczeń, od góry w pierwszym rzędzie - odznaka pamiątkowa I Brygady Legionów Polskich, pod nią od lewej ręki w prawo obok siebie: medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości, Krzyż Walecznych czterokrotnie nadany i Krzyż Kawalerski orderu Virtuti Militari III klasy, jeszcze bardziej w lewo: na wstążce zwisającej po środku spod kołnierza - Krzyż Wielki z gwiazdą orderu wojennego Virtuti Militari I klasy, poniżej, częściowo przesłonięty wstęgą Order Orła Białego, a jeszcze niżej w prawo: Komandorski Krzyż Wielki z gwiazdą II klasy oraz gwiazda Legii Honorowej (niewyraźnie).82

Tyle o stroju i odznaczeniach, które stanowiły bogaty materiał poznawczy, a są tak detalicznie namalowane przez Sleńdzińskiego, że bez trudu daje się je rozpoznać. Równie dokładne jest opracowanie wszystkiego, co znajduje się w otoczeniu modela, m.in. przedstawienie istotnych w tym historycznym momencie rekwizytów, jak wspomniany wcześniej dekret z dn. 28 VIII 1919 r.83, który Piłsudski trzyma tak, jakby szykował się do jego odczytania. W zamyśleniu spogląda bowiem w dal, w lewo przed siebie, jakby w niełatwą przyszłość wskrzeszanej uczelni. Wpisany na zwoju tekst, widoczny w części górnej nie jest "markowany" i można go przeczytać. Na plakiecie herbowej w ozdobnej ramie w kształcie serca, zawieszonej na ścianie z prawej strony nad głową portretowanego odczytujemy słowa: JOSEPHVS / PIŁSVDSKI / UNIVERSI / TATIS / VILNENSIS / BATHOREANAE / RESTITUTOR, zaś na dole obrazu na czarnym pasie dużymi literami: MALOWAŁ LUDOMIR Z WILNA SLEŃDZIŃSKI / A. D. MCMXXIX.

W olejnym portrecie Marszałka Sleńdziński potwierdza, nie po raz pierwszy, swoją maestrię i talent rasowego portrecisty, który nie ogranicza się do samej powierzchowności. U niego jest to zawsze coś więcej niż samo podobieństwo, choćby i najwierniejsze lub fotograficzna dosłowność. Widoczne jest to również w ujęciu rodzajowym, w scenie wielofiguralnej zatytułowanej "Piłsudski pod Wilnem". W obydwu tych wizerunkach są w jakiś zagadkowy, tajemniczy sposób uwidocznione cechy osobowe wodza, jego niezłomny charakter i owa szczególna wewnętrzna moc, wręcz charyzma, przebijająca z postawy, sylwetki, spojrzenia...

Zanim przerwiemy drugą część wyszukiwania z kart Ferdynandowego "pamiętnika" związków łączących F. Ruszczyca z L. Sleńdzińskim, przytoczmy zabawne okoliczności związane z recepcją tej wyżej już wspomnianej, malarskiej kompozycji przez samego Marszałka (podkreślmy, że po francuskim Marszałku F. Fochu, Piłsudski jest drugim Marszałkiem, dla którego Sleńdziński tworzy wielkie dzieła). Gdy obraz ten zdobił wnętrze Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych, Mieczysław Lepecki zanotował we wspomnieniach: Marszałek na wpół leżał w fotelu i patrzył na wielki obraz Sleńdzińskiego (!) wyobrażający "Zdobycie Wilna w roku 1919". Marszałek lubił ten obraz. Uważał go za komiczny. "Patrzcie - rzekł raz do mnie - jakie ja mam na tym obrazie piękne białe rękawiczki. Zdaje mi się, że ja nigdy w życiu takich pięknych nie miałem".

Zaś F. Sławoj Składkowski w "Strzępach meldunków", relacjonując opinię Marszałka Piłsudskiego wygłoszoną w czasie kolacji w Radzie Ministrów zanotował takie słowa: (...) porównał pan Marszałek dwie szkoły przedstawiania portretów wodzów, przeprowadzając paralelę między obrazem Kossaka "Poniatowski pod Raszynem" a obrazem Sleńdzińskiego "Piłsudski pod Wilnem". Sposób ujęcia nie tylko techniki malarskiej, ale również tematu jest zupełnie różny.84

Na zakończenie nie sposób nie przyznać racji Marszałkowi w sprawie rękawiczek, bowiem liczne portrety pędzla Ludomira z Wilna (jak siebie sam Sleńdziński określał), w których modele posiadają ten drobny atrybut stroju poświadczają, iż był mistrzem w ich niezwykle realistycznym, wręcz materialnym przedstawianiu.

Na zdjęciach: Wejście do Wydziału Sztuk Pięknych USB od ul. św. Anny, Fragment murów pobernardyńskich w Wilnie, L. Sleńdziński, Portret Marszałka Piłsudskiego, 1929, Wilno, olej, płótno, 230 x 121 cm

Przypisy

39 ibidem: parokrotnie zdarza się błędna pisownia nazwiska Sleńdzińskiego w tej publikacji
40 ibidem, s. 323
41 ibidem, s. 325
42 ibidem
43 por. ibidem
44 ibidem, w tym fragmencie ponownie zostało błędnie wpisane nazwisko Ludomira
45 ibidem, s. 326
46 Pisarz zmarł 20 listopada 1925 r. na Zamku Królewskim w Warszawie, a 23 XI odbył się jego pogrzeb.
47 ibidem, s. 327
48 ibidem, s. 328, (gwoli wyjaśnienia w tym miejscu "Dziennika" znajduje się fragm. informacji zamieszczonej w 290 numerze wileńskiego "Słowa" z 19 XII 1925 właśnie tej treści)
49 ibidem, s. 328
50 ibidem
51 Reduta, zespół teatralny o charakterze stowarzyszenia, połączony ze studiem aktorskim (Instytut Reduta) założony w 1919 roku w Warszawie przez J. Osterwę i M. Limanowskiego; Reduta stanowiła laboratorium teatralne służące wyłącznie polskiej twórczości dramatycznej, poszukiwała nowych metod pracy aktorskiej; 1925-1929 w Wilnie; 1931-1939 ponownie w Warszawie, zredukowana do Instytutu; prowadziła szeroko rozbudowaną działalność objazdową. (wg: Encyklopedia op. cit., s. 715)
52 F. Ruszczyc, op. cit., s. 328-329
53 ibidem, s. 329
54 ibidem, s. 334, (Ne quid detrimenti res publica capiat (łac.) - Aby Rzeczpospolita nie poniosła jakiegoś uszczerbku)
55 adres (fr. adresse) - w znaczeniu dawnym, przestarzałym: pismo zbiorowe wystosowane do władz lub osób wybitnych, zajmujących wysokie stanowiska. (w: Słownik wyrazów obcych, op. cit., s. 10)
56 F. Ruszczyc, op. cit., s. 342
57 ibidem
58 por.: J. Poklewski, op. cit., s. 259-260
59 ibidem, s. 260
60 op. cit. F. Ruszczyc, Dziennik, s. 39
61 por. ibidem, s. 18-19
62 W 1926 roku rozpoczynała się już trzecia kadencja dziekańska od chwili powołania uniwersyteckiego Wydziału Sztuk Pięknych w Wilnie. F. Ruszczyc był tym, który od początku, aż do chwili odejścia z uczelni z powodu choroby (rok akademicki 1931-1932), nieprzerwanie zasiadał w Senacie Uczelni, co uznać należy za absolutny precedens w owym czasie. Warunkiem do tego, aby być w Senacie było bowiem pełnienie funkcji dziekana lub prodziekana; w tej więc kadencji Ruszczyc jest prodziekanem, po siedmiu wcześniejszych latach dziekanowania. W uzupełnieniu można przypomnieć, że J. Kłos był drugim prodziekanem, od początku istnienia Wydziału i na tym stanowisku zastępował Ruszczyca w latach 1920-1924, a dziekanem WSP był przez trzy lata, od omawianego w tekście roku akademickiego 1926/27. (opr. na podst. informacji przekazanej autorce przez E. Ruszczyca)
63 F. Ruszczyc, op. cit., s. 361
64 speech (ang.) potocznie: przemówienie, mowa (w: Słownik wyrazów obcych, op. cit., s. 1032)
65 ibidem. s. 429
66 ibidem
67 ibidem, s. 469
68 ibidem
69 por. ibidem
70 H. Dobrowolska, Prace Ludomira Sleńdzińskiego (w: Rocznik XVI, MNW, Warszawa, 1972, s. 526)
71 por. A. Hendzel-Andreew, Powrót "Alegorii Polonii" Ludomira Sleńdzińskiego(w: Cenne, bezcenne/ utracone, OOZP, Warszawa, 1999, nr 6 (18) grudzień, s. 4-6)
72 F. Ruszczyc, op. cit., s. 469
73 ibidem
74 A. Hendzel-Andreew, op cit., s. 5
75 (łac. ?dzielności żołnierskiej?) najwyższy polski order wojskowy, nadawany za wybitne zasługi bojowe, ustanowiony przez Stanisława Augusta w 1792 r. (wg: Słownik wyrazów obcych, op. cit., s. 1153)
76 ibidem, por: przypis E. Ruszczyca w: F. Ruszczyc, op. cit., s. 469 oraz A. Iwaszkiewicz, Dzienniki i wspomnienia, Czytelnik, Warszawa, 2000, s. 51
77 Joachim Lelewel (1786-1861) historyk, numizmatyk, bibliotekarz, prof. Uniwersytetu Wileńskiego i Warszawskiego (wg: Encyklopedia, op. cit., s. 439)
78wg J. Kudirko, Wilno w ich życiu, Litwa w ich twórczości, Wydawnictwo Polskie w Wilnie, 1999, wyd. drugie, s. 165 oraz F. Ruszczyc, op. cit., s. 488-496
79 F. Ruszczyc, op. cit., s. 495-496
80 ibidem, s. 496
81podstawowe dane techniczne dotyczące obrazu, aktualnie znajdującego się w magazynach Lietuvos Dailes Muziejus w Wilnie wg kwerendy muzealnej: I. Suchocka, Kwerendy Galerii im. Sleńdzińskich, Białystok, 1999, poz. 11, s. 7, opis obrazu własny.
82 opr. na podst.: H. Smaczny, Polska zbrojna 1919-1939, Rynarfoto?, Białystok, 1999 oraz po konsultacji w Dziale Historycznym Muzeum Wojska w Białymstoku
83 Fragmenty treści dekretu były wcześniej cytowane, patrz. przypis 36, s. 17
84 obydwa cytowane fragmenty z: J. Poklewski, op. cit., s. 95

Nasz Czas 34 (573)