"Nasza Polonia" nr 124
|
ESTONIA
|
Michał Bieniasz
Psy szczekają Zacznę od cytatu-zagadki: Prawda, ile życzliwości i znajomości estońskich realiów? Któż może tak mizernie oceniać kilkadziesiąt lat zorganizowanej pracy na rzecz zachowania polskości wśród niemal trzech tysięcy osób w Estonii, mających polskie korzenie? Nie, drodzy Czytelnicy, nie próbujcie nawet zgadywać. Tę ocenę Waszej polskości wydał miesięcznik "Magazyn Wileński". Żal papieru na dyskusję z takim ignoranctwem. Istotne jest jednak dlaczego tak napisano. Otóż zrobiono to przy okazji niewybrednego ataku na wszystkich, którym wydaje się ważne i warte poparcia dążenie do tego, aby polskie społeczności w młodych demokracjach, powstałych tak niedawno, rządziły się też zdrowymi demokratycznymi zasadami. W sześciostronnicowym artykule zaatakowano przede wszystkim Ryszarda Maciejkiańca, jako głównego adwersarza autora artykułu. Pięć stron oszczerstw i kalumnii. Tego było mało i na szóstej stronie napisano "kto za nim stoi". Odsądzając od czci i wiary napadnięto na panią Marszałek Grześkowiak, senator Sagatowską, Fundację "Pomoc Polakom na Wschodzie", twórcę Polskiego Uniwersytetu w Wilnie - profesora Brazisa i mnie jako prezesa Kongresu Polaków w Szwecji. Kilka cytatów: "Czarnymi zgłoskami w historii Związku Polaków na Litwie zostaną zapisane również postawy w destrukcyjnej działalności p. Senator Janiny Sagatowskiej oraz Alicji Grześkowiak - Marszałka Senatu RP ubiegłej kadencji." ... "wieloletnia działalność Krystyny Lachowicz w tej Fundacji ("Pomoc Polakom na Wschodzie" przyp.autora) była wręcz złowrogą nie tylko dla Związku Polaków na Litwie". Pominę oszczerstwa rzucane na mnie prywatnie jako brednie nie warte dyskusji, ale określenie zaangażowania Kongresu Polaków w Szwecji w pomoc rodakom na Wschodzie jako złodziejskie afery - daleko wykracza poza przyzwoitość i prywatne obrażanie się. "Magazyn Wileński" pisze dalej: "...Bieniasz zjawił się najpierw w Estonii i bez pytania tamtejszego Związku Polaków, zaczął dla nich wydawać maleńką gazetkę "Nasza Polonia", przy okazji samozwańczo prezentując za granicą Polaków Estonii." Ktoś mądry powiedział - przed przyjaciółmi nie musisz się tłumaczyć, przed wrogami też nie. I słusznie bo i ja wiem i ci, którzy zaczynali z nami wydawać "Naszą Polonię" też wiedzą i pamiętają ten pierwszy numer próbny zaprezentowany członkom ZPE w Tallinie w listopadzie 1994 roku z prośbą o akceptację i pomoc w redagowaniu. Reprezentowałem jedynie gazetę, za którą osiem lat płaciłem z prywatnej kieszeni. Prezentowałem zaś estońskich Polaków w internecie i gdzie tylko mogłem, bo było warto. Mam nadzieję również, że Zarząd i Członkowie Związku Polaków w Estonii wiedzą i mają swoją opinię w sprawie dwuletniego płacenia przez Kongres Polaków w Szwecji czynszu za lokal związkowy w Tallinie, utworzenie tam i wyposażenie polskiej biblioteki, darmowe rozprowadzanie jedynej na tym terenie gazety po polsku dla wszystkich Polaków, którzy tego chcieli przez osiem lat oraz ocenę naszej pomocy w reaktywowaniu polskiego harcerstwa w Estonii. Powie ktoś, że zwariował człowiek i nie należy się tym przejmować. Ja się jednak przejmuję, bo kto by się nie przejął, gdyby go nazwano złodziejem, który ukradł pieniądze dla "głodujących polskich dzieci na wschodzie" - a takie oskarżenie też jest w tym tekście. Nie będę męczył Czytelnika innymi jeszcze niedorzecznościami napisanymi przez nieodpowiedzialnego człowieka. Autor artykułu nie jest mi wrogiem i nie jemu się tłumaczę. Wroga się przynajmniej szanuje, tu pozostaje jedynie pogarda. Jako prezes Kongresu Polaków w Szwecji, byłem nie tak dawno w Wilnie wraz z panem Tadeuszem Piłatem wiceprezydentem Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych, na prośbę profesora Stelmachowskiego, z misją dobrej woli stworzenia warunków do rozwiązania tzw konfliktu wewnątrz Związku Polaków na Litwie. Siedzieliśmy i rozmawiali przy jednym stole z Michałem Mackiewiczem i Ryszardem Maciejkiańcem. Myślałem, że rozmawiamy szczerze. Tu przepraszam pana Ryszarda - rozumiem dziś, że nawet próba traktowania kogoś jak partnera może być uwłaczająca dla innych. Zadziwiające jest tylko, że ta sytuacja, która pozwala istnieć takim jednostkom w życiu publicznym, może rozwijać się przez kilka lat. Komuś tacy ludzie są wygodni, a komuś potrzebni. Napisałem o tych wypadkach do profesora Andrzeja Stelmachowskiego i "Wspólnoty Polskiej", oczekuję jego interwencji. Jaka będzie, zobaczymy. Na fotografii: Nasz Czas 34 (573) |