Anna Hendzel-Andreew

Spotkania w Wilnie. Sleńdziński i Ruszczyc

Autorka publikacji urodzona w Białymstoku, absolwentka Liceum Plastycznego w Supraślu. Studia magisterskie ukończyła na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. M. Kopernika w Toruniu (kierunek artystyczno-dydaktyczny ze specjalnością malarstwa w pracowni prof. S. Borysowskiego) w 1972 r. oraz podyplomowe studia muzealnicze w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego (1996-98). W latach 1972-77 pracowała jako nauczyciel malarstwa i historii sztuki w supraskim Liceum Plastycznym; następnie została zatrudniona jako nauczyciel akademicki w Zakładzie Wychowania Estetycznego Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, gdzie pracuje do chwili obecnej jako wykładowca w Zakładzie Kulturoznawstwa, na już samodzielnej uczelni o nazwie Uniwersytet w Białymstoku. Od 1992 r., a więc od chwili powołania nowej placówki kultury jaką jest Galeria im. Sleńdzińskich w Białymstoku, równolegle z pracą naukowo - dydaktyczną pracuje w Galerii jako kustosz zbiorów artystycznych. Ma szereg publikacji, poświęconych sztuce i muzealnictwu.


W nawiązaniu do naszej rozmowy w sprawie ewentualnych publikacji związanych z artystycznym rodem Sleńdzińskich z przyjemnością podejmuję zaproszenie do współpracy. Blisko dwa lata trwają moje poszukiwania związków między dwoma wybitnymi Wilnianinami: Ferdynandem Ruszczycem i Ludomirem Sleńdzińskim. Jest mi tym milej, że wydanie mego opracowania na ich temat, może przez przypadek, a może nie, czasowo zbiega się z prestiżową wystawą monograficzną : "Ferdynand Ruszczyc 1870-1936. Życie i dzieło", otwartą w Muzeum Narodowym w Krakowie 5 lutego br., która po Krakowie (5 luty-31 marca) przeniesiona będzie kolejno do Torunia (kwiecień-maj), a stamtąd do Litewskiego Muzeum Sztuki w Wilnie (wrzesień). Myślę, że moje opracowanie ma szansę włączyć się w to zainaugurowane już święto Ruszczyca, naświetlając nieznane dzisiaj, także w Wilnie, dawne lecz nadal żywe problemy, wydarzenia i ludzi, podkreślmy to - ludzi niezwykle zasłużonych dla polskiej kultury. Przesyłam Państwu opracowanie moich poszukiwań, opartych na arcyciekawych materiałach dwutomowego "Dziennika" Ferdynanda Ruszczyca.

Przekazuję wiele serdeczności od siebie i całego zespołu pracowników Białostockiej Galerii im. Sleńdzińskich, zespołu sześciu osób, które skojarzył ze sobą wileński ród Sleńdzińskich, rozniecając miłość do Wilna i jego niezwykłych mieszkańców.

Z poważaniem Anna Hendzel-Andreew

W "Dzienniku" Ferdynanda Ruszczyca o
Ludomirze Sleńdzińskim część pierwsza

W Białostockim Muzeum Rzeźby im. A. Karnego czynna była na przełomie 1999/2000 r. wystawa poświęcona wielkiemu synowi polskiej ziemi - Ferdynandowi Ruszczycowi. Założeniem tej ekspozycji było skierowanie uwagi na wielostronną działalność tego wybitnego pejzażysty, daleko wybiegającą poza twórczość malarską, rysunkową, graficzną czy scenograficzną. Całe dojrzałe życie artysty skierowane było na Wilno i poprzez służbę temu miastu, formą spłaty daniny wobec Ojczyzny. Wprawdzie dziś przestało już być ryzykownym zajmowanie się Wilnem z okresu dwudziestolecia międzywojennego, a zwłaszcza penetrowanie tych obszarów, które dotykają kultury polskiej i środowisk z nią związanych. Znacznie gorszym wydaje się to, że utrwaliły się pewne, zgoła niesłuszne poglądy estetyczne, pomniejszające wartość wileńskich artystów. Sygnalizuje to zagadnienie Józef Poklewski1, wymieniając obok "zapominania" roli Wilna w polskim życiu artystycznym z pobudek politycznych, również prawie całkowite pomijanie przez polską krytykę międzywojennych twórców wileńskich, z powodu zupełnie odmiennych preferencji artystyczno - estetycznych powojennych badaczy. Badacze ci całą swoją energię i zainteresowanie kierowali ku awangardowości w stylu zachodnim oraz ku tym twórcom krajowym, którzy jej hołdowali. Tym samym przez dziesięciolecia pomijali oni całkowitym milczeniem charakterystyczne dla plastyków wileńskich poszukiwania nowoczesności oparte na historycznych doświadczeniach i rozwiązaniach z dawnych epok. Nawet dziś jest bardzo trudno weryfikować te jednostronne i niekompletne "repertuary" panteonu polskiej sztuki współczesnej, wobec powszechnie przyjętego zestawu artystów ważnych, którzy zostali wybrani i umieszczeni w tej przesianej i okrojonej przez badaczy opcji estetycznej.

To, że twórcy wileńscy nie poszli całkowicie w niepamięć w ogromnej mierze zawdzięczać należy profesorowi Stanisławowi Lorentzowi. On bowiem najwcześniej z odwagą i determinacją podejmował liczne działania związane z nobilitacją tego obszaru geografii artystycznej. Szczególnie cenne były jego konkretne inicjatywy naukowo - badawcze nad artystyczną spuścizną Wilna. Dzięki niemu odbywały się wystawy z towarzyszącymi im starannie opracowanymi katalogami, które nie pozwalały tej problematyki badawczej całkowicie wyeliminować.

Wzmiankowana na wstępie ekspozycja z muzeum Karnego poświęcona osobie Ferdynanda Ruszczyca wydobyła na światło dzienne różnorodne walory tego wielkiego artysty i pełnego oddania organizatora wileńskiego życia kulturalno - artystycznego. Stała się również zachętą do wnikliwego prześledzenia i zbadania związków jakie łączyły Ferdynanda z Ludomirem Sleńdzińskim. W niniejszym opracowaniu podstawowym źródłem informacji na ten temat będą dwa tomy "Dzienników" F. Ruszczyca w wyborze, opracowaniu i ze wstępem syna artysty, Edwarda Ruszczyca. Jemu więc chcemy przy tej okazji złożyć podziękowanie za przekazanie brakującej drugiej części "Dziennika" do księgozbioru Galerii im. Sleńdzińskich.

Pierwszy tom tej obszernej publikacji na blisko czterystu stronach wymienia osobę Ludomira zaledwie czterokrotnie. Jest to zrozumiałe, gdyż zapiski autora z tej części, zatytułowanej "Ku Wilnu" obejmują czas od 1894 do 1919 r., a więc lata gdy L. Sleńdziński (ur. 1889 r.) to najpierw jeszcze dziecko i praktycznie dopiero w finale tej publikacji, dobiegając 30 lat życia, mógł się pojawić w spektrum artystycznych zainteresowań Ruszczyca. Trzeba bowiem już na wstępie zaznaczyć, że głównie na tej płaszczyźnie, w obrębie plastyki i pedagogiki artystycznej będą się obaj spotykać. Nastąpi to po raz pierwszy jeszcze przed powrotem na stałe do Wilna starannie wykształconego w Petersburgu (w latach 1909-1916) Sleńdzińskiego, dyplomowanego artysty-malarza ze specjalnością malarstwa monumentalnego, który okres pierwszej wojny spędził w Rosji i do rodzinnego miasta zjechał dopiero w 1920 r. Od tego momentu rosła jego pozycja w wileńskim środowisku artystycznym jako współzałożyciela Wileńskiego Towarzystwa Artystów Plastyków2 (był jego prezesem do wybuchu drugiej wojny), a przede wszystkim jako prekursora tzw. "Szkoły Wileńskiej".3

Właśnie z tej części "Dziennika" dowiadujemy się, że kontakty między nimi nastąpiły grubo przed powrotem młodego Ludomira na stałe i związane były z życzliwą obserwacją rozwoju twórczego najpierw jeszcze studiującego (1910-1911), a później świeżo upieczonego adepta sztuki - przez ponad czterdziestoletniego, dojrzałego i wtedy już wysoko cenionego F. Ruszczyca. Jako ciekawostkę wspomnieć można o innym kontakcie Sleńdzińskiego z rodziną Ruszczyców, choć nie bezpośrednio z samym Ferdynandem, lecz z jego teściem Oskarem Rouckiem, kierownikiem wileńskiego oddziału Towarzystwa Ubezpieczeniowego od Ognia z Petersburga. Według posiadanych źródeł miał on miejsce w 1911 r. na zupełnie innej, nie artystycznej płaszczyźnie. Otóż 22 - letni Sleńdziński bywał w Porudominie - majątku Oskara Roucka, ojca Reginy, a w niedalekiej przyszłości żony Ferdynanda Ruszczyca. Regina miała trzy siostry i dwóch braci w wieku Ludomira i właśnie jednemu z nich podarował on swoją fotografię z następującą dedykacją: "Bratu w Chrystusie na pamiątkę dni pobytu w Porudominie 1911 poświęca L. Sleńdziński" (z podpisem niezbyt czytelnym i różniącym się od podpisów w sygnaturach z jego ówczesnych obrazów i rysunków).4

Ze wstępu pierwszej części "Dziennika"5 wiemy, że Ferdynand swoją przyszłą żonę, dwudziestoletnią wówczas Ginę (tak najbliżsi nazywali Reginę) Rouckównę poznał na początku 1912 r., a ślub ich odbył się w małym kościółku św. Bartłomieja na Zarzeczu w Wilnie, w październiku 1913 r. I oto ten właśnie kościół uwieczniony na jednym z obrazów Sleńdzińskiego zatytułowanym "Uliczka" 6 równo 85 lat po tym ślubie znalazł się w zbiorach Galerii im. Sleńdzińskich, podarowany przez byłą Wilniankę. Wydaje się więc, że w majątku rodzinnym panny Rouckówny artyści raczej się nie spotkali. Zapis z 2/15.V.19117 częściowo rzecz wyjaśnia, zwłaszcza informacja o miejscu zamieszkania Ferdynanda od 1910 r. przy ul. Zarzecze 24, gdzie artysta swych znajomych i przyjaciół przyjmował w stałym dniu (jour- fixe) - w poniedziałki. I tu po raz pierwszy w "Dzienniku" właśnie wśród bywalców owych wieczornych spotkań kompanii artystyczno-literackich pada nazwisko Ludomira Sleńdzińskiego. Nie ma pewności, czy wtedy w maju 1910 r. już się znali. Z całą pewnością spotkali się w czasie jednego z późniejszych poniedziałków, mianowicie 12 września 1911 r.8, gdy Sleńdziński pokazywał Ferdynandowi swoje szkice pastelowe z cyklu "Człowiek". W tych pracach Ruszczyc dostrzegł obok naiwnej nieraz koncepcji (...) dużo dobrego. Nieco ponad rok później (14/27.IX.1912 r.) Ruszczyc sam odwiedza Sleńdzińskiego9 i obejrzane wówczas jego studia malarskie w skrótowej wersji dziennika ocenia następująco: Niebezpieczeństwo - kolorkowość, dreifarbendruck'owość. Uprzedzam go. Kilka interieurów (zwłaszcza jedno z dywanem nad łóżkiem) i kilka pejzaży dobrych. Maluje z łatwością i pewnym sznytem (to właśnie groźne). Określenie "sznyt" zostało tu użyte w znaczeniu pewnej elegancji, wytworności i szyku charakterystycznego dla dzieł Ludomira z okresu dwudziestolecia międzywojennego. W obu tych zapisach współbrzmi obok serdecznego zainteresowania, nie pozbawionego pewnej dozy krytycyzmu, dostrzegalne uznanie dla młodszego "kolegi". Wprawdzie mianem kolegi nazwie Ruszczyc Ludomira dopiero pięć lat później, ale w jak znaczący dla niego sposób. W Bohdanowie, we wtorek 23.X.1917 r. znajdujemy zapisane jedno z nieziszczonych marzeń, tak pomysłowego i skutecznego w swej działalności Ruszczyca:

(...) Mógłbym założyć swój cech wileński.(...) Sleńdziński jako kolega mógłby być razem z nami... Marzenie..., czy rzeczywiście nie zrealizowane? Jeśli przyjrzymy się fenomenowi tzw. Szkoły Wileńskiej, której Sleńdziński, jako jej prekursor duchowo przewodził, to mimo odmiennego niż miał Ruszczyc scenariusza i nazwy wymarzonego zrzeszenia kresowych artystów, jego idea znalazła materialne spełnienie.

To tyle o Sleńdzińskim w pierwszym tomie "Dziennika", część druga na prawie 700 stronicach od strony mniej więcej setnej do końca tej obszernej publikacji przynosi ponad sześćdziesiąt bezpośrednich wzmianek dotyczących odniesień obu artystów. Można je podzielić na kilka grup tematycznych. W części pierwszej opracowania podjęto próbę prześledzenia tych zapisów, które dotyczą niemiłych zadrażnień i napaści na samego Ferdynanda Ruszczyca. Wywołane były niesnaskami w wileńskim środowisku artystycznym między artystami WTAP i grupą skupioną wokół stworzonego i kierowanego przez Ruszczyca Wydziału Sztuk Pięknych USB. Odbywało się to na łamach czasopisma "Południe", wydawanego przez WTAP. Zabrzmiały tu kompleksy niektórych członków tego zrzeszenia nie posiadających dyplomów wyższych uczelni, którzy wbrew zapowiedziom i deklaracjom zapisanym w manifeście związku nie starali się integrować środowiska, a przez napastliwe ataki i próby zdyskredytowania grupy artystów z WSP, zgoła je antagonizowali. Dostrzec w tym można przesadną ambicję w dążeniu WTAP do zapewnienia sobie wyłączności w sprawach sztuki poprzez wykazanie wyższości względem wydziału, a także w udowadnianiu, że są oni w środowisku Wilna najlepsi i absolutnie niezastąpieni. Szerzej o tym pisze Józef Poklewski10 i Jadwiga Wardas.11 Z kart "Dziennika" w interpretacji autora - najzacieklej atakowanego wyłania się obraz człowieka, który ubolewa nad takim stanem rzeczy, a równocześnie zachowuje wobec tego wszystkiego spory dystans. Przed lekturą zanotowanych przez niego spostrzeżeń i uwag, wymownie ilustrujących przebieg wydarzeń, raz jeszcze należy przypomnieć i wyakcentować niezwykłą aktywność F. Ruszczyca, zwłaszcza w wileńskim okresie życia, rejestrowanym w tej części "Dziennika". Działalność obfitującą w takie mnóstwo zajęć, spotkań, podejmowanych projektów, akcji i inicjatyw, że wprost trudno wyobrazić, że było to możliwe do udźwignięcia przez jednego człowieka. 29 grudnia 1920 r. po informacji o kolejnych czynnościach w formowaniu i udoskonalaniu pracy wydziałowej, znajdujemy pierwszy akapit Ferdynanda, opatrzony dłuższym przypisem Edwarda Ruszczyca, w którym dwukrotnie wymieniany jest Sleńdziński. Wydarzenie związane jest z początkami WTAP i nie tylko nie zapowiada przyszłych konfliktów, przeciwnie, świadczy o szacunku i uznaniu założycieli nowej organizacji artystycznej wobec ówczesnego dziekana Wydziału Sztuk Pięknych USB:

(...) Michał Rouba i Jachimowicz w imieniu Towarzystwa Artystów Plastyków z dyplomem dla mnie na członka honorowego. Dyplom wykonał Wacław Czechowicz. Odpisuję Towarzystwu Plastyków, zapraszam na sylwestra. Dalej zaś wspomniany przypis, który mówi o członkach założycielach nowego towarzystwa, powstałego 25 maja 1920 r.(czyli pół roku wcześniej), wymieniając malarzy: Wacława Czechowicza, Bronisława Jamontta, Michała Roubę i w końcu Ludomira Sleńdzińskiego oraz rzeźbiarza Piotra Hermanowicza i krytyka sztuki Stanisława Woźnickiego. Skomentowano tu również różnorodność postaw twórczych zgrupowanych w Towarzystwie artystów, a także fakt wyłonienia się z ich grona pewnej odrębnej grupy, posiadającej określony kierunek i cele artystyczne, mianowicie Szkoły Wileńskiej. Przy tej okazji raz jeszcze pada nazwisko Ludomira, jako długoletniego prezesa Towarzystwa, działającego w nim do drugiej wojny światowej. Kolejny przypis jest o Wacławie Czechowiczu, malarzu, scenografie i pierwszym wiceprezesie WTAP, a później administratorze wychodzącego w Wilnie pisma "Południe" w 1922 r. - tego właśnie wydawnictwa, które nie szczególnie przysłużyło się integracji środowiska artystycznego.

Ludomir Sleńdziński moment powstania WTAP namalował na Planszy nr 4 "Mojego Pamiętnika", której fragment zaprezentowano na str. 9. Przedstawia on uroczyste zebranie organizacyjne nowopowstałego Wileńskiego Towarzystwa Artystów Plastyków, które odbyło się w sali popularnej cukierni wileńskiej "Zielony Sztrall". Kompozycja sceny, żartobliwie nawiązująca do leonardowskiej "Ostatniej wieczerzy", ukazuje grono założycieli i członków zarządu za długim stołem, przykrytym białym obrusem. W środku na stojąco przemawia, wznosząc toast sam Ludomir, jako pierwszy prezes Towarzystwa, po obu stronach od lewej ku prawej siedzą: P. Hermanowicz (skarbnik), Czesław Wierusz-Kowalski, S. Woźnicki, B. Jamontt, M. Rauba (sekretarz), W. Czechowicz (wiceprezes), Jerzy Hoppen i Kazimierz Kwiatkowski.12

W 1922 r. kończy się serdeczny ton odniesień między wymienionymi wcześniej grupami wileńskich plastyków, co dosadnie uwidacznia komentarz Ruszczyca, np. ten z piątku 24.III.1922 r. Dodajmy, że tym razem dzieje się to w dniu wypełnionym od wczesnego rana zwiedzaniem Wilna przez delegatów Międzynarodowego Zjazdu Sanitarnego, którym F. Ruszczyc odsłania uroki miasta tak skutecznie i z tak dobrym efektem, że oczarowani grodem nad Wilią nie szczędzą słów wdzięczności i uznania pod adresem oprowadzającego ich w niepowtarzalny sposób Artysty. Najpierw dwa jeszcze zdania zamykające epizod z cudzoziemcami:

(...) O godz. 10 (mowa o godzinie 10 wieczorem) pożegnaliśmy się. Dzień pracowity, ale taki, że w to mi graj - nie może pozostać bez skutków. Lecz zaraz potem:

Na zakończenie dnia - dla osłody-numer "Południa"13. Poza autoreklamą kochani Plastycy powtykali tam szpilki - cieńsze i grubsze - specjalnie pod moim adresem. Jedyny teraz ich cel - ugryźć mnie w łydkę. Ale to dziwne, takie ujawnianie ich pięknych dusz dodaje mi tylko siły. A w podsumowaniu słowa:

Dobrze, że są dni jak dzisiejsze - kiedym był w Europie. W tym błocku, jakie wytworzyła parafiańszczyzna i banalna zawiść drobnych ludzi o zruszczonych duszach, mógłbym utonąć.14

Później, bo w marcu 1923 r. w czwartym numerze czasopisma "Południe" (datowanym na sierpień - grudzień 1922) Ruszczyca spotyka następny afront w postaci krytyki jednego z jego przedsięwzięć dla Wilna, dotyczący pomnika Stanisława Moniuszki. Pisze on o tym w lakonicznej formie telegraficznego skrótu, stąd gwoli wyjaśnienia przytoczony jest po nim przypis Edwarda Ruszczyca:

W numerze 4 "Południa" - kronika "Życie artystyczne Wilna". Piszę do Plastyków.15

Tyle Ferdynand, dalej wyjaśnienie przytaczane za synem, komentujące omawianą w owej kronice sprawę:

(...) autor (...) krytykuje odsłonięty we wrześniu 1922 na skwerku przed kościołem św. Katarzyny skromny pomnik Stanisława Moniuszki. Występuje przeciwko projektantom i realizatorom pomnika, a także przeciwko radnym Wilna, którzy zaakceptowali jego ustawienie, a nawet wygłosili przemówienie na uroczystości poświęcenia pomnika. Treścią, a przede wszystkim formą tego artykułu poczuł się dotknięty Ruszczyc (oczywiście Ferdynand), który odpowiedział Wileńskiemu Towarzystwu Plastyków, wydawcy "Południa", listem otwartym ogłoszonym w numerze 54 "Gazety Wileńskiej" z 8 III 1923: "Szanowny Panie Redaktorze! Wobec stale ukazujących się w organie Wileńskiego Towarzystwa Plastyków "Południe" artykułów tendencyjnych, mających na celu dyskredytowanie moich zamierzeń artystycznych, a obliczonych prawdopodobnie na nieuświadomienie czytelników poza Wilnem co do warunków miejscowych, nie uważam za możliwe pozostanie nadal członkiem honorowym Towarzystwa.

Otrzymany od Towarzystwa w roku 1920 dyplom zwróciłem. Ze względu na to, że sprawa ta wiąże się ze stosunkami artystycznymi Wilna, upraszam o łaskawe umieszczenie niniejszego listu w Pańskim poczytnym piśmie. Z wysokim szacunkiem F. Ruszczyc".

Pomnik Moniuszki i odsłonięty w 1932 pomnik Józefa Montwiłła (ten drugi na placyku przed kościołem Franciszkanów, obydwa dłuta Bolesława Bałzukiewicza16) były w okresie dwudziestolecia międzywojennego jedynymi (nie licząc modelu pomnika Mickiewicza - Pronaszki), które w trudnych warunkach ekonomicznych udało się społeczeństwu wileńskiemu wystawić w mieście. Oba przetrwały drugą wojnę światową i nie zostały usunięte po jej zakończeniu.17

Kolejny atak wiele lat później, w lipcu 1928 r. nie oparty na jakiejkolwiek rzeczowej analizie i zupełnie niezrozumiały w sytuacji, gdy artyści WTAP, przez Ruszczyca nazywani Plastykami, dorośli już do zdrowego współzawodnictwa z uniwersyteckim Wydziałem Sztuki. Celowo właściwy akapit z "Dziennika" został umieszczony w kontekście opisanych przez Ruszczyca w tym dniu wcześniejszych wydarzeń, po tym zaś fragment wzmiankowanego krytycznego artykułu18:

Wilno, 5 VII (1928) godz. 10 wiecz.

(...) Głównie z powodu Targów (oczywiście, wciąż tylko mego działu - Wystawy Regionalnej) w notesie zaznaczam już nie godziny, a półgodziny.

Wczoraj rano nie mogłem przebywać z liczną grupą nauczycielstwa dłużej niż od godziny 9 do 10. Uproszono mnie więc tylko o słowo wstępne i w ogrodzie Bernardyńskim do tych paruset osób przemawiałem. (Czym kiedyś przypuszczał, że będę wiecowym przewodnikiem?). Improwizowałem i dziwiłem się, że nie sprawiało mi to trudności.

Dziś rano na powitanie artykuł w "Słowie" tej Roubiny od Plastyków. Już bezczelnością jest wystawę naszą opisywać razem z wystawami szkół średnich i niższych, a dalej - jak zobaczysz - wprost niedopuszczalne jest załatwianie swoich spraw kosztem innych.

Powyższy cytat jest z listu do żony w Bohdanowie, a oto jeszcze jeden akapit z tego listu, świetnie charakteryzujący osobę autora:

Punkt o 12 miałem konferencję w dyrekcji Targów (w budynku na terenie wystawy). Gdy tak obchodzę te place (wystawowe), mam wrażenie, że obchodzę jak gospodarz jakiś swój Bohdanów i cieszę się, że doprowadzany jest do porządku ten lub inny "czworak".

W końcu zapowiadany fragment z artykułu pt. "Wystawy szkolne" (Słowo 1928, nr 150, 5 VII) o I Targach Północnych i Wystawie Regionalnej w Wilnie, otwartej 19 sierpnia 1928 r. autorstwa wileńskiej malarki - Kazimiery Adamskiej-Roubiny19, pisującej do "Słowa" pod pseudonimem "ergo"20:

Najciekawszymi z wystaw sprawozdawczych są bezsprzecznie wystawy - kursów rysunkowych WTAP i Wydziału Sztuk Pięknych USB, tj. niższej i wyższej uczelni artystycznej. Obie wystawy mieszczą się w murach Bernardyńskich (vis a vis) (...) tak, że publiczność miała możność zwiedzania dwóch wystaw równolegle. Kursy rysunkowe dla rzemieślników WTAP mimo niesprzyjających warunków i przeszkód, w jakich odbywają się wykłady, z roku na rok się rozwijają, dzięki ogromnej pracy i zmiłowaniu, jakie wkłada WTAP w szkołę, która osiągnęła takie rezultaty, jakie dała tegoroczna wystawa. Natomiast całkiem inne wrażenie sprawia wystawa Wydziału Sztuk Pięknych. Uczelnia, w której każdy student kosztuje podobno państwo więcej rocznie, niż bierze wykładający na kursach rysunkowych. Uczelnia ta (...) dotychczas nie stanęła na poziomie uczelni wyższej. Wprawdzie wystawa sprawozdawcza w tym roku jest bardzo przyjemna w swoim urządzeniu (...), jednak niczym się nie różni od wystaw szkół rysunkowych średnich, jakich było wiele w Rosji. (...) Żadnej wybitnej indywidualności wśród studentów się nie zauważa. (...) Jako pracownie wyróżniają się swoim zdecydowanym celem i programem dwie - p.p. Sleńdzińskiego i Lenarta. (...)" ergo

Jeszcze krótki cytat z 451 strony "Dziennika", rzucający dodatkowe światło na całość omawianych konfliktów:

Wystawy Regionalnej zewsząd mi winszują. (...) Wczoraj Cz. Jankowski pytał się mnie, czy wolę, by on pisał o wystawie, czy Roubina! Odpowiedziałem, że nie ma comparaison, a co do "ergo", mam mocne zastrzeżenia. Cz. Jankowski chce ze mną jutro rano Wystawę Regionalną obejrzeć.21

Wreszcie same artykuły o Wystawie zamieszczane na łamach czterech kolejnych numerów "Słowa" (1928, nr 194-197, 25-29 VIII), w rezultacie napisane przez red. Czesława Jankowskiego, z których zostały poniżej przedstawione wybrane charakterystyczne fragmenty22:

(...) sprawa odsłonięcia i oporządzenia poklasztornych murów Bernardyńskich - jest na zawsze chlubną zasługą Ferdynanda Ruszczyca, jego dziełem, które jego imię jeszcze mocniej związało z Wilnem, z kulturalnym Wilna renesansem. A dobywszy drogocenną szkatułę murów poklasztornych Bernardyńskich z ukrycia i poniewierki - Ruszczyc, nie kto inny, uplanował wypełnić ją, tę szkatułę arcystylową, wystawowym pokazem, który też sam skomponował i z niewysłowioną pieczołowitością oraz trudem przewyższającym siły jednego człowieka, niemal własną ręką - ułożył.

Szczegółowy opis owej ekspozycji zaczyna Jankowski od: "sali honorowej", tej, w której w 1919 roku odbyła się inauguracja Wydziału Sztuk Pięknych odrodzonego USB, w obecności naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego. "Na głównej ścianie - pod obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej, u jej stóp - państwowy emblemat Polski, Klucze Wilna ofiarowane Piłsudskiemu, akty, dyplomy, adresy, oryginał telegramu głównego dowódcy o zdobyciu Wilna w 1919 r., pergaminy królewskie. Dookoła sali proporce, prastare sztandary wileńskich cechów. Na I i II piętrach gmachu - obrazy tego, co w ciągu mniej więcej dziesięciu lat zrobiło Państwo dla dobra tego kraju. (...) W trzech salach na najwyższym piętrze umieścił Ruszczyc retrospektywny przegląd malarstwa wileńskiego od czasów Smuglewicza aż po szkołę wileńską ze Sleńdzińskim na czele. W I sali Jan Rustem, Adam Szemesz, Kanuty Rusiecki, Edward i Alfred Romerowie, w II - Bohusz Siestrzeńcewicz i "Przeszłość" Ruszczyca, a w ostatniej III - Rouba, Jamontt, Kwiatkowski, Hoppen, Sleńdziński"

Niezależnie od odrębnych zachowań i posunięć członków WTAP, od wywoływanych konfliktów i incydentów "Dziennik" dostarcza zapisy stałej obserwacji i życzliwe, pozbawione uprzedzeń, czy chęci odwetu śledzenie owoców pracy twórczej owych "Plastyków" przez dziekana WSP. Warto przynajmniej kilka z tych zapisanych w "Dzienniku" wzmianek przybliżyć. Zdarzają się w nich dowcipnie skomentowane pozory "kurtuazyjnej" admiracji Ruszczyca przez "WTAP-owców" lub dostrzegane przez niego słabe punkty ich działalności np. organizacyjne. Ilustracją tego mogą być chociażby zapisy z dni takich, jak poniżej cytowane z lutego, kwietnia i maja 1922 r.:

Wilno, sobota 25 II (1922)

(...) O 10.30 u Plastyków - "reduta artystów". Niezłe panneau Sleńdzińskiego ( a la Tintoretto i Tycjan), Roubów - mozaika, Hoppena (drobny ornament). Całość mierna. Oczekiwanie "programu". O godz. 11 Kowalski przed kotarą: "Z powodów nieprzewidzianych początek o godz. 12". Mam dość. Wychodzę.23

Wilno, niedziela 23 IV (1922)

(...) O godz. 12.15 u Plastyków. (relacja dotyczy otwarcia I dorocznej wystawy WTAP z udziałem 22 uczestników prezentujących 245 prac) Plastycy "serdecznie" witają. Sleńdzińskiego obrazy najlepsze. Michała Rouby "Flisacy", stylowy obraz z drzewami Jamontta. Mówię Adamskiej o jej akcencie rosyjskim. Radzę studiować prymitywy ukraińskie. Wędziagolskiego akwarele niektóre niezłe, gorsze projekty architektoniczne. Józef Karczewski i Piotr Hermanowicz słabi. Projekt Rafała Jachimowicza pomnika Syrokomli.24

Wilno, poniedziałek 8 V (1922)

(...) Na wystawie Plastyków z Klottem, Niedziałkowskim i Ludwikiem Abramowiczem wybieramy obrazy do zakupu przez Klub Szlachecki. Radzę Sleńdzińskiego portret matki albo Jachimowicza, Jamontta (duży z drzewami), jeden Rouby (wydaje im się za szkicowy) - w zamian wybierają dużą pustą akwarelę Seredyńskiego.25

Jakże ciekawa, a zarazem smutna i pouczająca jest treść powyższego wydarzenia, odsłaniająca częsty (przecież nie tylko wtedy) brak gustu u ludzi zamożnych (tu Klub Szlachecki), a więc ludzi, których stać na zakup autentycznych dzieł sztuki, nie taniej szmiry. Mając przy sobie takiego eksperta jak Ruszczyc nie potrafią z tego skorzystać, nie idą za jego radą i wybierają "dużą, pustą akwarelę" wykonaną przez artystę dziś zupełnie zapomnianego, którego nazwisko nic nikomu nie mówi. Gdy rok później odbywa się druga doroczna wystawa członków WTAP, na której w Pałacu Rzeczypospolitej wystawiali swe prace prawie wyłącznie artyści wileńscy (tym razem było ich tylko dwunastu), dzień później Ruszczyc notuje:

Wilno, niedziela 3 VI (1923)

(...) Z Kłosem na wystawie Plastyków w Pałacu. Całość dobra, powiedziałbym - wykwintna. Sleńdziński (mały portret Michałowskiej), Jamontt (jeden mały pejzaż fantastyczny), Hoppen (grafika, portret a la Sleńdziński), Rouba (szary pejzaż i mała kompozycja), Karniej - stolarz, prawie samouk (portret żony, bardzo ciekawy), Hermanowicz, w kompozycjach pomników surowy i naiwny - dwie głowy niezłe. Plakat Hoppena dobry.

A dalej jeszcze jeden, wielce wymowny akapit, w którym trudno nie dostrzec szlachetnych odcieni osobowości wielkiej miary człowieka jakim był Ruszczyc:

Gdy wcześniej opowiadano mi o otwarciu, na które nie poszedłem, czułem, że ludziom zdaje się, iż ujemne sądy o Plastykach mnie ucieszą. Jak nie rozumieją. Przecież i Plastyków w Wilnie by nie było i każdy ich sukces jest wodą na mój młyn.26

Na tym pierwszą część penetracji pamiętnika Ferdynanda Ruszczyca przerywamy. W następnej wprowadzimy czytelników na tropy odsłaniające m.in. płaszczyznę pracy uniwersyteckiej, która ściśle połączyła obu artystów oraz szereg wydarzeń w Wilnie bezpośrednio ich absorbujących. Będzie to np. historia projektu pomnika Księcia Witolda, czy też rezonans wywołany w życiu artystycznym Wilna przez ważne postaci świata kultury, sztuki i polityki, takie jak chociażby Joachim Lelewel, Kazimiera Iłłakowiczówna, Marszałek Ferdynand Foch i inni.

Część druga penetracji "Dziennika" Ferdynanda Ruszczyca
pod kątem osoby Ludomira Sleńdzińskiego

Sleńdziński - pedagog.

Zgodnie z zapowiedzią, w tej części prześledzone zostaną związki autora "Dziennika" - Ferdynanda Ruszczyca z Ludomirem Sleńdzińskim, najpierw na niwie uniwersyteckiej, a następnie w wydarzeniach ukazujących inne płaszczyzny odniesień obu artystów, których poprzednio nie poruszano. Pierwszą informację mówiącą o początkach uniwersyteckiej kariery pedagogicznej młodego Sleńdzińskiego dostrzegamy w lapidarnym, jakże charakterystycznym dla stylu Ferdynanda zapisie z piątku 19 czerwca 1925 roku:

O godz. 8 Rada Wydziałowa. Kandydatura Ludomira Sleńdzińskiego (na kierownika pracowni malarstwa dekoracyjnego względnie monumentalnego).27

Słowa te F. Ruszczyc pisze jako dziekan Wydziału Sztuk Pięknych, sprawujący tę funkcję kolejną kadencję. Dwa akapity wyżej zanotowana jest bowiem uwaga sprzed tygodnia, z narady wydziałowej połączonej z wyborami dziekana i prodziekana, która zatwierdziła status quo (ante).28

Rok 1925, w którym sytuują się omawiane dotychczas fakty jest w biografii Sleńdzińskiego szczególnie znaczący. Obfituje w ważne decyzje życiowe i wydarzenia artystyczne wysokiej rangi. Już na samym początku, 2 stycznia odbywa się w rzymskiej scenerii jego ślub z Ireną Dobrowolską, przed rokiem poznaną w Warszawie na otwarciu wystawy WTAP. To ważne w życiu osobistym 36-letniego malarza wydarzenie wpisane jest w trwające zarówno przed, jak i po nim podróże studyjne po Europie, wcześniej odbywane samotnie, a później już w towarzystwie żony. Z komentarzy Ireny Kołoszyńskiej do "Mojego Pamiętnika", a także z listów i pocztówek29 wiemy, że w małym kościółku Zmartwychwstańców pod Pincio na ślubie młodej pary oprócz świadków przybyłych z Polski obecne były matka i siostra 29 - letniej Ireny. A świadkami byli nie kto inny, lecz profesorowie USB w Wilnie - Jan Oko i Rajmund Gostkowski. Z obecności akademików w tym momencie i w takiej roli widać szersze a także serdeczne znajomości L. Sleńdzińskiego z wykładowcami wileńskiego Wydziału Sztuk Pięknych, kierowanego przez F. Ruszczyca. Po tym właśnie ślubie powstała seria znakomitych obrazów Ludomira, w tym najwspanialsze portrety Ireny, chociażby takie jak z obrączką, z Perugii, czy reprezentacyjny wizerunek żony na tle Forum Romanum, który w tym samym 1925 roku wzbudzi podziw na III rzymskim Biennale "La terza Biennale Romana d`Arte".

W podróży poślubnej oboje z żoną zwiedzają najwspanialsze zabytki, historyczne budowle i miejsca, oglądają arcydzieła malarstwa i rzeźby, przemieszczając się z Rzymu poprzez Monte Cave w Albanach, Perugię, Asyż do Ostii. Z końcem lata, wracając do kraju przez Florencję, Padwę, Wenecję i Lido zatrzymują się wreszcie w Warszawie, lecz na krótko. Tu bowiem Ludomir kończy, zamówiony jeszcze w Rzymie do kościoła w Wigrach, obraz "Wniebowzięcie". Gdy w czerwcu młodożeńcy wracają do dawnego mieszkania w Wilnie, właśnie tam przy ulicy Kalwaryjskiej odwiedza ich Ferdynand Ruszczyc. Wtedy też proponuje malarzowi pracę na WSP i objęcie katedry na Wydziale Malarstwa Monumentalnego. Z treści dalszych zapisów wynika, że Ludomir propozycję zaakceptował i dlatego w cytowanym na początku fragmencie mowa jest o kandydaturze Ludomira wysuniętej przez Ruszczyca, zapewne już po tej rozmowie.

Upływa parę miesięcy i na wrześniowym posiedzeniu Rady Wydziału ten personalny wniosek zostaje wstępnie przyjęty, prowokując potrzebę dalszej rozmowy, układania się stron i praktycznych ustaleń między dwoma Artystami, głównymi bohaterami niniejszego opracowania. Pod datą 3 września 1925 r. czytamy:

(...) Mówię Sleńdzińskiemu o uchwale Rady Wydziałowej na mój wniosek. Zapytuje, czy w pracowni swojej byłby samodzielny? Proponuję, by zapoznał się z naszymi urządzeniami. Z Plastykami utrzymuje tylko nominalne stosunki.30

Ostatnie zdanie zrozumiałe jest oczywiście tylko w kontekście omawianego wcześniej konfliktu w artystycznym środowisku Wilna, gdzie pod kryptonimem "Plastycy" rozpoznajemy artystów zrzeszonych w WTAP.31

Kłopoty Wydziału Sztuk Pięknych.

Po 16 października, gdy przeszedł wniosek o powołaniu Sleńdzińskiego na zastępcę profesora32 dalsze zdarzenia toczą się już lawinowo. Najpierw dziekan WSP jedzie z nim w trudnej misji do Warszawy, a dzieje się to zanim pod koniec listopada nastąpi wprowadzenie nowego profesora na Wydział. Prawdopodobnie Sleńdziński towarzyszy Ruszczycowi z powodu odbywającego się tam zjazdu wychowanków ukończonej przez nich obu uczelni. Lecz faktyczny motyw wyjazdu dziekana do stolicy Rzeczpospolitej Polskiej jest dużo głębszy i nie tak radosny. Zapisy z drugiej dekady października w "Dzienniku" zapowiadają ten właśnie, złowróżebny dla wileńskiego wydziału sztuki powód. We wszystkich ważnych punktach programu tego kilkudniowego pobytu w Warszawie obaj artyści są razem. Prześledźmy te dni w "Dzienniku", pierwszy zapis jeszcze z Wilna:

Wilno, poniedziałek 16. XI. (1925) godz. 7 wiecz.33

(...) Jadę dziś ze Sleńdzińskim do Warszawy na zjazd wychowanków Petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych. Gdyby nie chodziło mi o kontakt z Warszawą, kiedy Wydział dla względów sanacyjnych znowu jest zagrożony, nie pojechałbym wcale. (...)

Pod koniec pobytu obydwu artystów-malarzy, wśród innych uwag są takie, które dla tego opracowania wydają się istotne.

Warszawa, 19. XI.

(...) Jestem więc trzeci dzień w Warszawie. Wieczorem wyjeżdżam. (...) Onegdaj było to zebranie koleżeńskie. Rad jestem, że przyjechałem. Wczoraj byłem ze Sleńdzińskim w Departamencie Sztuki.(...)

Tak jak w powyższym fragmencie tak i w zanotowanych refleksjach z pierwszego dnia po powrocie ze wspólnej z Ludomirem podróży, nie pojawia się żadna konkretna uwaga o spotkaniu z kolegami ukończonej przed laty petersburskiej Alma Mater, poza tą, o charakterze jaki te zjazdy miały dawniej. Na pierwszy plan wszystkich nieomal notatek Ruszczyca wysuwa się ukochane "dziecko" - jego uniwersytecki Wydział, którego przyszłość napełnia go lękiem. Mało tego, musi mu być szczególnie gorzko na sercu, gdy odwiedzając przyjaciół pracujących w warszawskiej ASP nie zauważa nawet cienia "czarnych chmur" nad tą uczelnią. Pod koniec dnia spędzonego już w Wilnie pisze:

Wilno, piątek 20. XI. wiecz.

(...) Żem był w Warszawie ze względu na nasze sprawy wydziałowe, jestem bardzo rad. Przynajmniej można było się zorientować. Wczoraj byliśmy ze Sleńdzińskim w Departamencie Szkół Wyższych i chociaż nie była to godzina przyjęć dyrektora Michalskiego, jednak nas do siebie poprosił i długo rozmawialiśmy. Dziś przyszedł papier w sprawach ogólnobudżetowych: redukcji i skreśleń. Ministerstwo proponuje, by uniwersytety same zaproponowały zmniejszenia. Tegoż dnia byłem w Szkole Sztuk Pięknych. Był miły nastrój, dobrze się gawędziło z Kotarbińskim, Miłoszem i Mieczykiem, z Pruszkowskim i Tichym.(...)

Aby dobrze zrozumieć, co miał na myśli autor mówiąc o sanacji - uzdrowieniu zagrożonego Wydziału Sztuk Pięknych należy cofnąć się do września i nie będzie przesadą przytoczenie obszerniejszych fragmentów jego wypowiedzi, naświetlających nie tylko problemy, z którymi się borykał, ale i to, jakim był człowiekiem.

Wilno, środa 2.IX (1925)

Dziewulski o rozmowie jaką miał w Warszawie z Osowskim w Ministerstwie Skarbu. Osowski opracowuje budżet. Radzi pozbyć się wydziałów teologicznego i sztuk pięknych. Widać, że "memoriał" Retingera34 swoje zrobił. Jak trafił do Ministerstwa Skarbu? Dziewulski przekonał go co do wydziału teologicznego. Co do nas, mówił tylko o architekturze i ile by kosztowała osobna Akademia. Na osobną Akademię Osowski też "nie zgadza się".

O katedrach, o wyborze katedr i zakładów do skreślenia decydują urzędnicy skarbowi, nie orientujący się nawet w nazwach przedmiotów. Gdzie tu autonomia uniwersytetów?

I raptem zalała mnie jakaś fala, jakaś rozpacz i jakieś obrzydzenie. Zobaczyłem niespodzianie, w czym leży przyczyna mego upadku sił... Praca moja przez lata całe była pracą syzyfową. Układałem, ustawiałem, wiązałem, a tu znowu podminowywano, podważano. Ciągle w koło, bez poparcia i bez zrozumienia. To dzisiejsze zeszło się z tym uczuciem smutku i troski, jakie prześladują mnie od dawna. Gdy widzę rosnącą biedę, coraz silniejszą anemię, i nie przekonywa polityka rządu, gdy słyszę naokoło siebie sądy ludzi, widzę jedno, że Polska jest chora. I dlatego nie nęci mnie myśl podróży, nie mógłbym daleko odejść.

Ostatnie zdanie tej niesłychanie gorzkiej wypowiedzi może zszokować niejednego, bo zamiast spodziewanej chęci porzucenia beznadziejnej sytuacji i ucieczki od tak wyglądających problemów, Ruszczyc znając siebie wie, że uciekając nie zaznałby spokoju. Tak więc walczy dalej, może z "wiatrakami", a zmagania z oporem urzędów i urzędników nie przeszkadzają mu podejmować działań konstruktywnych, "do przodu", jakby przygniatających go zagrożeń nie było. Przecież w tym samym czasie waży się wniosek o powołaniu nowego profesora - Sleńdzińskiego na "skreślany" przez Ministerstwo wydział. Dalszy przebieg batalii o ten, jak go określał Marszałek J. Piłsudski35 - najniepraktyczniejszy, lecz tym bardziej mu drogi wydział sztuki wyjaśnia determinację i w pewnym stopniu zadziwiający optymizm twórcy wileńskiego WSP na uniwersytecie, któremu jeszcze na starcie nie brakło przeciwników. W tym momencie nadarza się niewątpliwie okazja i potrzeba, aby zacytować fragment listu Piłsudskiego, skierowany przed rokiem do rektora Almae Matris Vilnensis - prof. Alfonsa Parczewskiego, podkreślając, że wraz z listem Marszałek Rzeczypospolitej przesłał na potrzeby uniwersytetu swoje pobory. Pisał wówczas:

Dumny zawsze jestem, że Wilno ma taki wydział, jakiego nie ma gdzie indziej, a tak się boję, że podmuchy poziomego głupiego rozumku, zdmuchnąć mogą i ten ledwo się tlejący płomyk piękna w życiu, że chciałbym choć trochę protestu z mej strony złożyć.

J. Poklewski słowom tym nadaje charakter profetyczny, gdyż istotnie zapowiadały wiele proroczej prawdy.36 Jednak poparcie Naczelnika Państwa, wyrażane w tak niezwykły sposób (wręcz zadziwiający nas dzisiaj żyjących i niestety już przywykłych do zgoła odmiennych posunięć władzy, która najczęściej nie pamięta o swojej służebnej roli), było dla Ruszczyca niewątpliwym wsparciem i psychiczną pomocą. Wzmacniało wielce skuteczność jego zamierzeń, a także zachęcało do wytrwałych zabiegów wobec sprawy Wydziału, gdyż nie wiadomo czy sam autorytet i niekwestionowana pozycja artystyczna Ruszczyca byłyby w tym przypadku wystarczające. Dlatego nie musi dziwić i już nie zaskakuje nas tak bardzo ton dalszych spostrzeżeń zapisanych przez Artystę, a tym bardziej charakter podejmowanych przez niego działań. Jest i będzie on zawsze prostą konsekwencją osobistych pragnień, wyrażonych wcześniej przez niego samego w słowach - dewizie, że w Wilnie wszystko powinno być najlepsze.37 Odtąd możemy już trochę inaczej postrzegać i śledzić następujące po sobie zapisy, chociażby i ten kolejny, znów ze stolicy, gdy oto w piątek 11 września wieczorem Ferdynand notuje:

(...) Dzień spędziłem w Ministerstwach Oświecenia i Skarbu. Co mogłem, to robiłem dla Wilna i Wydziału. O godz. 2 na posiedzeniu Wilnian w Związku Kresowym. Pójdzie delegacja Wileńszczyzny do ministrów w sprawie skutków klęski u nas od deszczów. Tu nie zdają sobie sprawy z naszych trudności.(...)38

(Ciąg dalszy nastąpi.)

Na zdjęciach: Ferdynand Ruszczyc i Ludomir Sleńdziński, Od lewej: F. Ruszczyc, L. Sleńdziński i E. Boye, w głębi mieszkanie T. Niesiołowskiego, 25 XI 1999 r. w Galerii im. Sleńdzińskich w Białymstoku (od prawej:) Edward Ruszczyc syn Ferdynanda, Anna Hendzel-Andreew, Cezary Szymaniuk - kurator wystawy w Muzeum Rzeźby poświęconej F. Ruszczycowi, Krystyna Ruszczyc i Stanisława Gryncewicz -dyrektor Galerii., Południe, 1921, zeszyt 1, okładka, F. Ruszczyc, rys., 1926, Wilno. Arkusz adresu dziękczynnego ofiarowanego przez Polskę Stanom Zjednoczonym Ameryki Płn. w 150 rocznicę zdobycia niepodległości - projekt arkusza od województwa wileńskiego, L. Sleńdziński, Mój Pamiętnik 1965-1968, Plansza Nr 8, Rzym 1925, olej, pł. na płycie pilśniowej, 67 x 92 cm, fragm. Od lewej - Kościół Zmartwychwstańców pod Pincio, "Portret żony z obrączką", za nim fragment Kapitolu, w pobliżu którego mieszkał autor, a dalej Łuk Sewera

Przypisy

1 J. Poklewski, Polskie życie artystyczne w międzywojennym Wilnie, UMK, Toruń, 1994, s. 3-4

2 Wileńskie Towarzystwo Artystów Plastyków zostało założone w maju 1920 r. Zrzeszeni w nim twórcy, wyróżniający się wyższym od przeciętnego poziomem artystycznym uważali się za elitę profesjonalną środowiska artystycznego

w Wilnie.(por. J. Poklewski, op. cit., s. 93)

3 Szkoła Wileńska - określenie stylu, zwłaszcza w malarstwie, opartego na zasadach preferowanych w renesansie, a nawet protorenesansie i klasycyzmie uwzględniającego odkrycia sztuki nowoczesnej; nowatorskie kubizujące ujęcie formy poddane rygorom sztuki tradycyjnej.

4 Kopię fotografii z własnych zbiorów rodzinnych przekazał Galerii im. Sleńdzińskich syn Artysty, Edward Ruszczyc. Ze względu na nieczytelność autografu pod dedykacją wpisaną ręką Ludomira widnieje w nawiasie dopisane wyjaśnienie (prof. Ludomir Sleńdziński).

5 E. Ruszczyc, Słowo wstępne [w]: F. Ruszczyc, Dziennik /Część pierwsza/ Ku Wilnu 1894-1919, AOW Secesja, Warszawa, 1994, s. 14.

6 Olejny obraz "Uliczka" powstał w Krakowie w 1956 r., czyli ponad 10 lat po przymusowym opuszczeniu Wilna przez Sleńdzińskich. Malowany więc był z pamięci karmionej tęsknotą za miastem dzieciństwa, być może z pomocą posiadanej przez artystę fotografii. Jego właścicielka, dr Danuta Sadkowska z Krakowa podarowała go Galerii im. Sleńdzińskich w październiku 1998 r.

7 F. Ruszczyc, Dziennik, cz. I, s. 143.

8 tamże, s. 251

9 tamże, s. 265.

10 J. Poklewski, op. cit., s. 287-289

11 J. Wardas, Południe Wilno - Warszawa (1921-1925) [w:] Ludomir Sleńdziński Pamiętnik wystawy, MNW 1977, s. 205-231

12 por. I. Kołoszyńska, Pamiętnik Ludomira Sleńdzińskiego Lata 1889-1962, Rocznik MNW, t. XVI, Warszawa 1972, s. 467-468

13 "Południe" październik 1922, Wilno, zeszyt II

14 . F. Ruszczyc, Dziennik, Część druga, W Wilnie 1919-1932, AOW Secesja, Warszawa, 1996, s. 17

15 tamże, s. 228

16 Mieczysław Jackiewicz, Wilno i okolice, Przewodnik, Laumann- Polska, Piechowice, 1997, s. 117 i 112

17 F. Ruszczyc, Dziennik, cz. II, s. 228-229

18 tamże, s. 445

19 Kazimiera Adamska - Rouba (1896-1941) malarka, grafik (pejzaże, portrety, plakat, linoryt, ilustracje książkowe); studia w Kijowskiej Szkole Rysunku i Kijowskiej Akademii Sztuk Pięknych oraz w Paryżu, członkini WTAP, nauczycielka rysunku w wileńskich szkołach średnich; żona malarza Michała Rouby , często wymienianego w "Dzienniku" F. Ruszczyca. M. Rouba (1893-1941), malarz, grafik, pedagog; studia w latach 1912-1914 w krakowskiej ASP, 1920-1921 na WSP Uniwersytetu Wileńskiego, a w 1924 w Paryżu; współzałożyciel WTAP; nauczyciel i od 1931 r. kierownik Szkoły Rysunkowej WTAP. (por. F. Ruszczyc, Dziennik, cz. II, s. 170)

20 tamże, s. 45o-451

21 comparaison - skrót fr. powiedzenia: comparaison n'est pas raison - porównywanie niczego nie udowadnia, ergo (łac.) - więc, zatem. (Słownik wyrazów obcych, PWN, Warszawa, 1995, s. 185 i 306)

22 F. Ruszczyc, Dziennik, cz. II, s. 452-453

23 tamże, s. 169-170

24 tamże, s. 181

25 tamże, s. 184

26 tamże, s. 243

27 F. Ruszczyc, Dziennik, część druga, W Wilnie 1919-1932, AOW "Secesja", Warszawa, 1996, s. 314

28 ibidem, status quo ante (łac.) - stan prawny istniejący poprzednio, stan dawniejszy, wg: Słownik wyrazów obcych, PWN, Warszawa, 1995, s. 1037

29 I. Kołoszyńska, Pamiętnik Ludomira Sleńdzińskiego Lata 1889-1962, Rocznik MNW, t. XVI, Warszawa, 1972, s.477. Listy i pocztówki przesyłane przez Ludomira do narze-czonej znajdują się w zbiorach archiwalnych Galerii im. Sleńdzińskich w Białymstoku.

30 F. Ruszczyc, op. cit. s. 319

31 patrz, A. Hendzel-Andreew, op. cit., s. 8-18

32 por. F. Ruszczyc, op. cit., s. 322

33 we wszystkich cytatach z "Dziennika" zostaje zachowana oryginalna forma zapisów i skrótów użytych przez F. Ruszczyca

34 Retinger Józef (1888-1960), polityk, publicysta; w 1911 r. Założył w Krakowie "Miesięcznik Literacki i Artystyczny". Dalsza działalność poza krajem; był zwolennikiem i rzecznikiem zjednoczenia Europy, wg: Encyklopedia Popularna PWN, 1996, Warszawa, wyd. 26, s. 721

35 wg: J. Poklewski, Polskie życie artystyczne w międzywojennym Wilnie, UMK, Toruń, 1994, s. 259-260

36 ibidem, s. 260

37 ibidem

38 F. Ruszczyc, op. cit., s. 322

NCz 33 (572)