Maria Sipowicz

W dawnej stolicy Polski

Kraków, Kraków, Kraków...

Miasto legend, zabytków, a także turystów. Będąc w tym mieście, ma się wrażenie, że jest się w jednym wielkim mrowisku, a to wrażenie jeszcze bardziej się wzmacnia, gdy patrzy się na "gród Kraka" z Hejnalicy, wyższej wieży bazyliki Najświętszej Maryi Panny. Ale może o wszystkim po kolei.

A początkiem był konkurs historyczny zamieszczony w "Naszym Czasie", nagroda główna - wycieczka do Krakowa.

Dziewiąty sierpnia, piątek, piąta godzina rano - nieco klejące się oczy, a przed nami długa podróż.

Już tego samego dnia wieczorem byliśmy na miejscu. Na nas już czekano w Fundacji księdza Siemaszki, gdzie otrzymaliśmy kilkudniowe zakwaterowanie. Było bardzo sympatycznie: gitara, piosenki w wykonaniu ogółu, jak i solowe piosenki naszego rodaka, pana Michała Wędziagolskiego.

Nie było czasu na siedzenie przy stole, bo nocny Kraków czekał.

Tempo było dość duże, wykorzystana była niemal każda minuta, dlatego też wystarczyło nam czasu na obejrzenie całego szeregu pomników architektury: wyżej wspomniany kościół Mariacki ze słynnym ołtarzem Wita Stwosza i wieżą, z której co godzinę wygrywa się hejnał miasta (wejście na miejsce widokowe wymaga sporo wysiłku - prawie trzysta schodów!), Wawel, Pomnik Grunwaldzki, Barbakan, zachowana do dziś Brama Floriańska, Teatr J. Słowackiego, Sukiennice, Wieża Ratuszowa, Uniwersytet Jagielloński i całe mnóstwo kościołów (jedynie w najstarszych dzielnicach Krakowa jest ich około sto dwadzieścia!), Wieliczka i inne obiekty, które można by wymieniać przez dłuższy czas.

Nie będę opisywała zabytków - kto był w Krakowie, ten i tak to wszystko zna, a temu kto nie był - niewiele to mówi. Napiszę lepiej o tym, jakie wrażenie zrobiła na mnie ta dawna stolica Polski.

Po pierwsze zauważa się, że to miasto żyje przez całą dobę. Ulice w późniejszych godzinach nieco pustoszeją, ale z pewnością nie zasypiają. Dużo tu się robi dla przyciągnięcia turystów: "dokument" o wysłuchaniu hejnału, pamiątkowy stempel pocztowy, wiele tras turystycznych, mnóstwo imprez kulturalnych. Mieliśmy okazję być na czymś takim - akurat trafiliśmy na pokaz tańców dworskich.

Po drugie, co się tyczy nie tylko Krakowa, lecz całej Polski w ogóle, to powiedzenie "Reklama dźwignią handlu" ma swoje przykłady na każdym kroku: mały sklepik, a reklam chyba czterdzieści.

Wracając na moment do tego, co zwiedziliśmy, to na wyjątkową uwagę zasługuje lokal "Jama Michalika", gdzie nadal wisi symboliczny zielony balonik nawiązujący do okresu Młodej Polski. Gdy tylko się tam wchodzi, od razu wyczuwa się ten klimat, który tu panował prawie wiek temu: obrazy i karykatury, dawna scena, wystrój wnętrza i żadnego okna (stąd nazwa - jama).

Mieliśmy dużo szczęścia, że o nas się zatroszczyło tyle dobrych serc: nie dość, że nie musieliśmy się martwić o pełne żołądki i dachy nad głową, ale także oprowadzała nas po mieście pani przewodnik oraz dostaliśmy się w wiele miejsc, gdzie potrzebna była uprzednia rezerwacja.

Czas minął niezwykle szybko, tymbardziej że nie mielieśmy go za dużo, a również dlatego, że nie było czasu na nudzenie się. Smutno się było rozstawać z tyloma sympatycznymi osobami, które dokładały wszelkich sił, aby nam było jak najlepiej. Gdy byliśmy już w Wilnie, nadszedł czas kolejnych rozstań, równie niewesołych, tym razem już między nami, uczestnikami. W ciągu tych kilku dni zaprzyjaźniliśmy się bardziej niż można by się było spodziewać.

Nasz Czas 33 (572)