Andrzej Niewinny Dobrowolski

Felieton

Halina

Słowa tworzą cuda, wiara tylko nadzieję.
Przysłowie staroszkockie

Szczupła, z siwiejącymi włosami związanymi w mysią kitkę pracuje u wylotu promenady łączącej aleję Najświętszej Maryi Panny z właściwym placem podjasnogórskim. Dochodzi dziesiąta wieczorem. Powietrze już nieco bardziej rześkie, lecz daleko jeszcze do wychłodzenia całodziennego skwaru. W żółtym świetle wysokich lampionów nieliczni turyści i pielgrzymi. Postronnemu trudno odróżnić, kto jest kto, ale Halina orientuje się doskonale.

- O, ci tam, to Niemcy.

- "Halo!" - pytam po angielsku - "państwo z Niemiec?". "No, siamo Italiani" - odpowiadają. W każdym razie z zagranicy.

- Właściwie nie wolno, ale wieczorami nikt mnie stąd nie przegania. Przychodzę koło szóstej, siedzę do późna. Dopóki są ludzie. A kręcą się jeszcze długo po zamknięciu klasztoru. Właściwie po dziesiątej jestem tu bardziej z ciekawości niż dla pożytku, bo grosz wrzuci naprawdę mało kto, ale i tak nie mam nic ciekawszego do roboty. Jestem bezdomna. Czy się siedzi w parku na ławce, czy tutaj, pupa boli jednakowo. A tutaj choć tę złotówkę, dwie się zarobi

- Od kogo głównie? Od bogatych, biednych, turystów, pielgrzymów?

- Dają wyłącznie biedni. Przeważnie z prośbą, żebym ich wyręczyła w modlitwie. Za mamusię, tatusia, o urodzaj. Jedna pani o zmniejszenie podatku miała sprawę do Maryi. Mnie tam bez różnicy, modlę się o wszystko. Zapłacą, to się modlę. Tutaj ruch, gwarno, atrakcje, to i ludziskom na modlitwę czasu już nie staje. Przyjadą umęczeni, niektórzy wręcz przyjdą, to bardziej o odparzonych stopach myślą niż o tym, co ich tu sprowadziło.

- Ale przecież to samo, co u pani, mogą załatwić bezpośrednio w kaplicy, pisząc kartkę z życzeniami wprost do Matki Boskiej.

- Tam drożej. I pisać trzeba. Kto tam teraz potrafi sklecić poprawnie parę zdań. A do Maryi z bykami nie wypada. To idą do mnie. Mnie wystarczy powiedzieć byle jak, i też się pomodlę. W usługach klient ma rację - dodaje Halina z uśmiechem.

- Widzę, że mimo ciężkiej pracy humor panią nie opuszcza.

- A cóż mam robić. Jedyne, co mi zostało, to śmiać się. Łzy już wypłakałam. Jestem bezdomna, syn w więzieniu, przyszła synowa bezrobotna, wnuczek jeść chce - płaczem go nie nakarmię.

- A renta, zapomoga?

- Złożyłam papiery o rentę. Mam wypracowane dwadzieścia lat w gastronomii, lecz zakład, gdzie zaczynałam w sześćdziesiątym trzecim, nie istnieje. Dokumentów nie ma, a ZUS chce rozpiski za cały przepracowany okres. Ustawa jedno, biurokracja drugie, zła wola urzędników trzecie. Nie jest wesoło, więc, jak mówię, tylko śmiechem można minę reperować.

- Czy to, co tutaj pani zarobi, to pani podstawowy dochód?

- Mój, synowej, wnuczka i osiemdziesięciosześcioletniej mamy. Wszystko na moich barkach. Czy raczej pupie. Obolałej od tego siedzenia, choć kurtką grubą gąbkę przykrywam.

- Niech pani powie szczerze: zawsze się pani modli ściśle wedle zaleceń klienta?

- No wie pan!? Jestem uczciwą osobą, a nie jakąś rumuńską żebraczką, które oszukują ludzi, kłamiąc o swojej biedzie i nieszczęściach. Pełno tu ich w ciągu dnia.

- Panią też zaczepiają?

- Niechby która spróbowała! Łażą, jęczą i biadolą, że na chleb, czy chore dzieci, a ich mężowie w parku przy fontannie popijają piwo. Złodziejstwo, proszę pana. Ja modlę się w konkretnych sprawach na konkretne zamówienia. To fakt, że honorarium wyznacza klient nie zawsze kojarzący wysokość opłaty ze skutecznością modlitwy, ale to już jego sprawa. Nie będę przecież wywieszać cennika. Tych pełno na dziedzińcach klasztornych. Do mnie idą ci, którym tamtejsze ceny nie pasują, albo ich po prostu nie stać. Ja z nich nie zedrę. A Maryja wysłucha każdego. Zwłaszcza mnie, która jestem tu na stałe, pod ręką niejako. Ma mnie w swojej opiece.

- Nie pomyślała pani, że gdyby się nieco bardziej postarała, mogłaby pani tę rentę załatwić? Nie musiałaby pani, jak sama pani mówi, na gąbce nie na gąbce, ale jednak pupy wysiadywać.

- Eee, a co ja bym robiła? W domu siedzie.... yyyy... mówiłam przecież, że jestem bezdomna. Na ławce równie twardo. Oj, przepraszam, widzi pan tę tam po lewej? Sięga do torebki. Mam klientkę.

Jak podejrzewałem (a szczegółów dowiedziałem się nazajutrz u konkurencji) zgromadzone fundusze pani Halina bez reszty przeznacza na dobroczynność wobec siebie, czyli na gorzałkę. Wprawdzie test zapachowy przewidywał taką opcję, lecz udawałem, że wierzę w to, co miała mi do powiedzenia. Jak mówiłem: "Słowa tworzą cuda, wiara tylko nadzieję." Słowa pani Haliny aż nadto zdały się świadczyć o nadziei, iż jej klienci wierzą w cuda. Mnie, ma się rozumieć, nie pomijając.

NCz 32 (571)