"Nasza Polonia" nr 121
ESTONIA

Była rosyjska fabryka prętów paliwowych, wciąż zanieczyszcza wybrzeża Estonii: naród ma nadzieję, że pomoc nadejdzie z Zachodu.

Estońscy Zieloni już dawno ostrzegali przed niebezpieczeństwem niesionym przez zakład. Raport badawczo publikowany ostatnio przez Komisję Regulacji Nuklearnych USA zgadza się z nimi: zatruta woda z walcowni uranu w Sillamäe wciąż wpływa do Morza Bałtyckiego. Skażenia spływają ze zbiornika chłodzącego odpady radioaktywne, które powinny być natychmiast filtrowane i neutralizowane przez pobliską oczyszczalnię. Szwedzkie i fińskie grupy ochrony środowiska drżą, że może dojść do zatrucia całego Morza Bałtyckiego.

Nikt tak naprawdę nie wie, co pozostawił po sobie były Związek Radziecki. W ubiegłym roku zachodni dziennikarze mogli po raz pierwszy zbadać sprawę Sillamäe. Ta, wciąż pełna sekretów budowla, zwana "Fabryką Chemiczno-Metalurgiczną" rozpoczęła produkcję na początku lat'50. Walcownia uranu służyła przez długi czas produkcji prętów paliwowych dla rosyjskiego przemysłu nuklearnego. Możliwe, że także właśnie tu produkowano materiały rozszczepialne do bomb atomowych. Śledząc dane, które dotychczas zebrano, prawie 5,4 milionów ton odpadów radioaktywnych było składowanych przez ponad 30 lat w sztucznym jeziorze. Jezioro o powierzchni 300 tys. m jest oddzielone od wybrzeży morza jedynie dziesięciometrowej wysokości ścianą ziemi. Mieszkańcy Sillamäe donoszą, że brudnozielona woda wysycha podczas długotrwałych suszy i jedyne, co po niej pozostaje, to doły skażonego błota.

Tymczasem szwedzko-fińsko-estoński zespół specjalistów rozpoczął analizę składu zawartości dołów, ale jak dotąd żadne wyniki nie zostały opublikowane. Mieszkańcy, żyjący w sąsiedztwie opowiadają o wzroście liczby chorób alergicznych, o wypadaniu włosów. Podczas odpływów poziom radioaktywnego jeziora jest znacznie wyższy od poziomu Morza Bałtyckiego. Obecny dyrektor fabryki szacuje, że około 3 - 4 tys. m radioaktywnej wody rocznie przesiąka przez sztuczną ścianę ziemi.

Badania fachowców z USA mówią o ponad 1 tys. ha zatrutych terenów. Radioaktywne odpady z walcowni uranu są składowane za dziesięciometrowej wysokości ścianami ziemi. Doły przykrywane są jedynie cienką warstwą żwiru. Odpady zawierają w przybliżeniu około 1,2 tys ton czystego uranu.

Sama fabryka jest wielkim kompleksem produkcyjnym, zatrudniającym ponad 8 tys. pracowników. Leży na przedmieściach miasta Sillamäe. Miasto i jego okolice były za czasów radzieckich strefą chronioną. Mieszkali tu w większości Rosjanie i ludzie z innych terenów byłego Związku Radzieckiego. Oficjalnie nikt nie protestował przeciwko istnieniu kompleksu. Teraz ludzie się martwią, boją się zanieczyszczenia wód gruntowych, twierdzą, że walcownia jest dla nich wielkim niebezpieczeństwem i domagają się zamknięcia fabryki (choć oznacza to, że większość z nich straci pracę). Tym bardziej, że wśród dzieci zdarzają się już przypadki utraty włosów i zapadania na dziwne choroby skóry.

Na Konferencji Ochrony Środowiska Morza Bałtyckiego w Helsinkach, rząd estoński zwrócił uwagę, po raz pierwszy zresztą, na konieczność uleczenia Sillamäe, lecz Tallinn nie ma pieniędzy, Moskwa także odpowiedziała im jednoznacznie "nie". Wszyscy w Estonii mają teraz nadzieję na pomoc finansową z Zachodu.

tłum. i opr. Dariusz Grzymkiewicz
WISE News Communique


Powyższy tekst powstał ponad rok temu. Co zmieniło się w Sillamäe od tego czasu? We wtorek 16 lipca 2002 roku byliśmy w Sillamäe. Nie zmieniło się nic. Sztuczne jeziora na brzegu Bałtyku z wodą o podejrzanych, nienaturalnych kolorach jak były, tak są. "The Baltic Review" w swym numerze 20 zamieścił plany przykrycia radioaktywnych składowisk betonowym sarkofagiem. Plany jak dotąd są jedynie planami. Pieniędzy ciągle nie ma, a ludzie żyją, bo muszą.

MB

Na zdjęciu: Zbiorniki nad brzegiem Bałtyku.
Foto "Nasz Czas" - lipiec 2002

NCz 31 (570)