Robert Mickiewicz

Gdy brakuje fundamentów

Wygląda na to, że powody do radości z trwających ostatnio w Wilnie tak zwanych "budowli stulecia" mają, za wyjątkiem oczywiście ich inicjatorów i wykonawców, jedynie archeolodzy. Taka okazja rzeczywiście nadarza się raz na sto lat.

Powoli grzebiący się sobie na centralnej ulicy miasta budowniczowie i badacze przeszłości, zrobili ciekawe, a zarazem symboliczne odkrycie. Jak się okazało gmach, w którym urzęduje obecnie samorząd Wilna, a jeszcze wcześniej mieścił się w nim KC Komunistycznej Partii Litwy, nie ma pod sobą praktycznie żadnych fundamentów. I jeżeli dla samej kamienicy brak fundamentów przez ponad sto lat jej istnienia, jak widać nie miał specjalnego znaczenia, (wiekowy dom nieźle się zachował), to tego nie można powiedzieć o instytucjach, które w nim urzędowały.

Brak jakichkolwiek historycznych korzeni i fundamentów w ziemi wileńskiej sprawił, że po pięćdziesięciuletnich rządach komunistyczna partia, co prawda wyrządzając dla tej ziemi i jej mieszkańców niesamowite szkody, przeszła w niepamięć. Dzisiaj również wszystko wskazuje na to, że sposób w jaki rządzą miastem obecni lokatorzy kamienicy przy alei Gedymina, świadczy także o braku u nich chociażby jakichś "fundamentów" w tym mieście. Ponieważ tylko tak można ocenić filozofię samorządowców - "Po nas choć potop".

Jednym z pierwszych sygnałów świadczących o stosowaniu tej zasady było przekazanie w arendę dla francuskiego koncernu "Dalkija" wileńskich sieci cieplnych. Społeczeństwo do dziś dnia nie ma pojęcia na jakich warunkach Francuzi i ich wileńscy przyjaciele dzierżawią sieci. Jedynie co podaje się do publicznej wiadomości przez "najlepszego mera wszechczasów" Arturasa Zuokasa, że za ogrzewanie odtąd płacić będziemy mniej. Chociaż, jak twierdzą osoby bliżej zorientowane w tajnikach umowy o arendzie, takie "szczęście" będzie towarzyszyło nam jedynie na okres przedwyborczy, potem wszystko powinno wrócić do "normy" wedle scenariusza jaki zastosowano sprzedając "Telekomas". Z tą różnicą, że z telefonu w każdy moment możemy jeszcze zrezygnować, natomiast odmówić się od ogrzewania zimą praktycznie jest niemożliwie.

Ale wróćmy do naszych fundamentów, a raczej do przekopanego niemiłosiernie centrum Wilna. Zuokas i jego koalicja (liberałowie, konserwatyści i AWPL) z pianą na ustach przekonują mordujących się w kilometrowych korkach wilnian, że "musimy poświęcić się przez ten rok dla wielkiej sprawy odnowy miasta i potem nasze życie zmieni się do niepoznania". Gdy zagraniczni inwestorzy ujrzą podgrzewane chodniki na jednej trzeciej alei Gedymina, podziemne garaże, świeżo zbudowany most przez Wilię, pola golfowe w Zameczku (Pilajte) no i oczywiście, szczyt gospodarności koalicjantów - nowy gmach samorządu za 70 mln Lt, to obronić się nie można będzie przed ich milionowymi, (a być może i miliardowymi, bo któż to może wiedzieć) inwestycjami w gospodarkę miasta.

Z tymi miliardami to żaden żart. Żeby życie tych niewdzięcznych i stale narzekających wilnian było jeszcze lepsze, samorządowcy mają zafundować nam za 1,5 miliarda Lt superszybki tramwaj. Podobno jeden z zastępców Zoukasa, pan Vakarinas jeździł takim tramwajem we Francji i jest pod wrażeniem tego środka miejskiej lokomocji. Niszczejące za panowania gospodarnych i troskliwych koalicjantów miejskie trolejbusowe i autobusowe zajezdnie z milionami chronicznych długów w porównaniu z nowym superprojektem, to oczywiście pestka i nie warto tym sobie zawracać głowy. Tym bardziej, że jak przyznał się tenże Vakarinas w wywiadzie dla jednej z gazet, nasza władza ani autobusami, ani trolejbusami nie jeździ.

Więc przygotowania do budowy tego supertramwaju za supercenę ruszyły w supertempie. Rzeczywiście muszą się spieszyć. Wybory do samorządu już w grudniu roku bieżącego. Więc, aby zacząć przetrawiać kolejną porcję budżetowych pieniędzy czasu zostało niewiele. Najważniejsze to zacząć, czyli podpisać umowę z właściwą firmą, która te miliony - miliardy będzie przyjmowała, a dalej niech głowa boli innym.

A głowa rzeczywiście boli. Gdy mer ubrany w podkoszulek z rysunkiem mapy miasta, rzekomo mającym pomóc turystom poruszać się po Wilnie (kolejny tak samo głupi pomysł stołecznych władz jak i ubiegłoroczna zabawa w pomarańczowe rowery) opowiada, jak to za jeden lit zainwestowany przez samorząd, prywatni inwestorzy będą wkładali w Wilno 3 lity, właściciele rozlokowanych na Starówce sklepów, restauracji, kawiarenek biją na alarm, że po sparaliżowaniu ruchu w centrum miasta ich biznes znalazł się na krawędzi bankructwa. Do świetlanej i podgrzewanej przyszłości większość z nich po prostu nie dociągnie, a pracownicy tych lokali zasilą i bez tego liczne szeregi bezrobotnych. To rzeczywiście był "genialny" pomysł zamknąć naraz obie równoległe arterie w centrum; ale niema rady, budżetowe pieniądze, dopóki ma się dojście do nich, trzeba jak to się mówi "prać".

I jeszcze trochę o troskliwości "naszych" koalicjantów o dobrobyt mieszkańców Wilna. W minionym tygodniu raptem się wyjaśniło, że w tym roku stołeczny samorząd nie ma ani jednego centa na organizację wypoczynku uczniów miejskich szkół, którzy są skazani na spędzanie wakacji w mieście. Tak się już w Wilnie ostatnio ułożyło, że setki milionów na wątpliwe inwestycje sypią się jak z rogu obfitości, a kilkadziesiąt tysięcy na opiekę nad dziećmi w żaden sposób nie daje się wygospodarować. Oczywiście wałęsające się bez zajęcia po mieście dzieci nie pozostaną bez "opieki". Dilerzy narkotyków i inne kryminalne elementy bardzo chętnie zadbają o ich wolny czas. W tej sytuacji swój wkład do organizacji "odpoczynku" najmłodszych wilnian będzie musiała wnieść również policja. Jak się mówi "natura nie cierpi pustki".

Cynizm wileńskiego samorządu wygląda tym bardziej bezczelnie, że inne samorządy na Litwie, mimo nieporównywalnie szczuplejszych budżetów, zapewniły letni wypoczynek swym najmłodszym mieszkańcom. Nie ma rady, gdy brak "wewnętrznych fundamentów", podobny stan rzeczy staje się normą.

NCz 28 (567)