Rozmawiała
Nijola Szczerbo

Echa czarnobylskiej tragedii...
"Czarnobylska historia"

26 kwietnia 1986 r. w elektrowni atomowej w Czarnobylu wybuchł atomowy reaktor,wyrzucając w powietrze śmierć. W niebezpieczeństwie okazały się zdrowie i życie nie tylko mieszkańców Ukrainy, ale i Białorusi, Rosji, Litwy, Polski. Radioaktywny obłok zawisł nad wieloma krajami Europy Zachodniej.Do likwidacji skutków wybuchu reaktora, zostały skierowane jednostki Obrony Cywilnej z całego byłego Związku Radzieckiego, wsród nich również mieszkańcy Litwy.

Od tamtego "czarnego" dnia minęło 16 lat. Na Litwie ten smutny dzień wspomina około 7 tysięcy mężczyzn, którzy pracowali przy usuwaniu skutków wybuchu. 542 uczestników prac likwidacji awarii już tego dnia nie obchodzą - zmarli od leukemii oraz innych chorób nowotworowych.

W 1986 roku, z rozkazu ministra obrony ZSSR do Czarnobyla skierowano wielu mężczyzn rezerwistów, najczęściej tych, którzy jeszcze nie mieli własnych rodzin. Wśród nich był pan Henryk Komar, obecnie mieszkający we wsi Janczuny, rej. solecznickiego. W Czarnobylu pracował trzy miesiące (od 1986 07 19 do 1986 10 20), w odległosci 30 kilometrów od miejsca awarii.
Wspominając tamte "czarne" dni opowiada:

"W lipcu1986 roku otrzymałem zawiadomienie, że muszę udać się na likwidację awarii w Czarnobylu. Nie było nawet mowy o odwołaniu decyzji władz, więc 17 lipca znalazłem się na Ukrainie.

Mieszkalismy w lesie, na dużej polanie, w namiotach, w odległosci 30 km od elektrowni atomowej.Bliżej bowiem był teren najbardziej skażony promieniowaniem. W odległości 50 km nikogo nie było, ludzie byli wysiedleni, zostawiali cały swój dorobek i uciekali z miejsca tragedii.Z takiej sytuacji korzystało wielu, którzy pragnęli wzbogacić się kosztem innych. Miejcowi rabusie z porzuconych mieszkań wynosili meble, sprzęty kuchenne i wiele innych rzeczy.Więc naszym zadaniem było doglądanie porządku w danej miejscowości. Miejscowość, w której mieszkaliśmy nazywała się Martynowiczi. Woziliśmy ziemię, piasek na łąki, robiliśmy nasypy w pobliżu rzek po to, aby z pól wraz z deszczem do rzek nie trafiały zakażony radiacją piasek, trawa i inne substancje. Wyrąbywaliśmy las i budowaliśmy drogę - od autostrady do elektrowni atomowej. W wolnym od pracy czasie odpoczywaliśmy w obozie.

Pracowaliśmy, mieszkaliśmy tam, jednak prawie każdy obawiał się o swe zdrowie, życie. Przecież mieszkaliśmy tak blisko miejsca awarii i jak nikt inny mogliśmy otrzymać sporą dawkę radiacji. Oczywiście poziom radiacji mierzono, jednak nas nie informowano o jego wielkości. Informacja ta była utajniona. Własnego aparatu do mierzenia promieniowania nie mieliśmy, mieli je wyłącznie komendanci. Mówiono nam, że jest dozwolony poziom radiacji, jednak oczywiście kłamano, ponieważ poziom radiacji przewyższał dopuszczalną normę. Z góry padały czarne płatki sadzy, latem w lesie nie było nawet owadów.

Obiecano nam, że po powrocie całą informację nam przyślą, jednak po zakończeniu prac, ani później nikt o niczym nas nie zawiadamiał.

Dawka promieniowania, którą otrzymaliśmy, była naprawdę duża. Pojawiły się niedomagania, choroby. Do naszych organizmów trujące cząstki popadały nie tylko z powietrzem, ale z wodą i jedzeniem.

Chociaż mieszkaliśmy w lesie, jednak ani jagód, ani grzybów nie jedliśmy, mimo że wyglądały one duże i zdrowe. Do stołówki przywożono owoce i warzywa z innych rejonów. Wodę braliśmy z miejscowych źródeł, oczywiście z tych, które znajdowały się w odległości ponad 30 km od elektrowni atomowej.

Po powrocie z Ukrainy, wielu z"likwidatorów", jak nas wówczas nazywano, poczuło się źle. Wielu do dziś ma kłopoty ze zdrowiem. Ja oczywiście nie stanowię wyjątku. Ze względu na kłopoty zdrowotne całkowicie zrezygnowałem z palenia papierosów i napojów alkoholowych.

Obecnie nigdzie nie pracuję. Do wyjazdu na Ukrainę (od 1976 r. do 1986 r.) pracowałem w kołchozie im. Kirowa w rej. solecznickim. Po powrocie - od 1986 r. do 1999 r. pracowałem w Solecznickim Parku Autobusowym. Po zwolnieniu pracowałem na budowie. Jednak z powodu niedomagań niestety również zrezygnowałem z ciężkiej pracy fizycznej."

Od tamtych wydarzeń minęło sporo lat. Wielu "likwidatorów" dziś już nie żyje. Z pozostałymi każdego roku spotykamy się w Centrum Czarnobyla w Wilnie. To Centrum istnieje od 1991 roku i do niego z prośbą o pomoc i radę mogą zwracać się uczestnicy likwidacji awarii w Czarnobylu z Wilna oraz rejonów wileńskiego, trockiego, święciańskiego, szirwinckiego oraz solecznickiego. Jednak jeszcze wcześniej (w 1990 roku) władze Litwy na czele z K. Prunskienë zaciekawiły się losem tych, którzy brali udział w likwidacji awarii w Czarnobylu. Stworzono wiele ulg - nieodpłatny odpoczynek w sanatoriach, urlop w odpowiednim dla nich czasie, pierwszeństwo usług medycznych oraz wiele innych rzeczy. Ci , którzy tam zwracają się - najczęściej potrzebują konsultacji medycznej lub prawnej."

Na zdjęciu: U dołu pośrodku pan Henryk Komar z kolegami w Czarnobylu

NCz 27 (566)